Stali bywalcy :)

czwartek, 31 grudnia 2020

69 / 2020

To był okropny rok. 

Pracowo, zawodowo. 

Na szczęście nie spotkały mnie, nas dramaty rodzinne i inne takie, ale pod względem pracy był okropny.  No może rodzinnie to to, że przenieśliśmy termin wesela Młodego i Panny 😉

Chociaż... gdyby tak popatrzeć na to wszystko z innej strony... Było ciężko i okropnie, ale dałam radę. Pokonałam to wyzwanie losu. Ależ to brzmi... Ale tak było. Gdyby mnie ktoś zapytał wcześniej czy dam radę, zaprzeczyłabym. Nikt mnie nie pytał, stanęłam z wyzwaniem twarzą w twarz i powiem szczerze wiedziałam, że muszę dać radę, że dam, podołam, lękałam się tylko o swoje zdrowie i o psyche. Poznałam siebie z innej strony. Taki test, chciałoby się rzec. 

Kończy się ten rok niejako utwierdzeniem mnie w przekonaniu, że awans to mam w kieszeni. No prawie. No i mam uczucia mieszane... Bo tak. Dopiero co poczułam się już zasiedziana po pracowej przesiadce kilka lat temu. Okrzepłam w nowym miejscu. Weszłam w temat, zrobiłam porządek, uzupełniłam zaległości, zorganizowałam sobie wszystko, nawet biuro, mając świadomość, że to już do emerytury. A tu zonk! Znowu przesiadka, znowu nowe. No i... Kompletnie nie ogarniam jeszcze nowej pracowej rzeczywistości i będę się uczyć od podstaw. Pocieszające jest to, że znowu mam mocne wsparcie, bo ktoś we mnie wierzy i mówi otwartym tekstem, że trzeba wykorzystać mój potencjał i kompetencje, a reszty się nauczę 😉. Miłe to jest, nie powiem. Myślę, że koroniasty kryzys utwierdził szefostwo w swoim wyborze. Szczerze mówiąc gdyby nie większe pieniądze to chyba bym się nie zdecydowała. Patrzę na to realnie, przesiadam sie by mieć wyższą emeryturę. I mam szczerą nadzieję, że za rok, dwa powiem że przyjęcie tego awansu to była dobra decyzja. Ostatnio przemknęła mi taka myśl, że optymalnym rozwiązaniem by było gdyby się okazało że SzefWszystkichSzefow ma inne zdanie i inną osobę na ten awans. Wówczas bez wyrzutów mogłabym powiedzieć, że cóż, chciałam, ale nie wyszło 😁😉

Rodzinnie

Tatencjusz miał już kilka krwotoków z nosa, skacze mu ciśnienie. Nie chcę być prorokiem, ale podskórnie bardzo się boję. Generalnie to za każdym razem gdy dzwoni domowy telefon później niż godz. 21 to mam schizy, że coś się dzieje. Bogu dzięki póki co rodzice są samodzielni i nie potrzebują opieki. Ale boję się, że za ten czas swobody i beztroski przyjdzie rachunek. Że dostanę w łeb, nie wiem tylko kiedy i jak. 

Matencja porusza się tylko po domu, na dalsze wyprawy tylko autem, nie da rady przebyć długich odcinków. Jak braknie Tatencjusza to zostanie uziemiona. 

Młody z Panną żyją chyba dobrze. Z uwagi na koronę nie widzimy się zbyt często. Może to i dobrze. Ich obecność źle na mnie wpływa. Serio. Poza tym wiem już, że mają zdecydowanie inne standardy porządkowe niż my 😉 poza tym sprawili sobie maleńkiego kundelka, który mały nie będzie, ale mają móc radości i się cieszą. W tak zwanym międzyczasie najpierw przenieśli planowane wesele na rok kolejny, a ostatnio wspominali coś, że rezygnują z wesela na rzecz rodzinnego obiadu. A co będzie to się okaże. 

Mała, obroniona licencjacko, obecnie pracująca studentka zaczna. W związku trochę na odległość, jakieś 160 km w jedną stronę. Póki co Mala mieszka z nami 😁 Kawaler aktualnie jest u nas w gościach. Psychicznie się podreperowala, tak mi się wydaje, tak ją odbieram. Jest pod opieką specjalisty, po terapii grupowej, w trakcie indywidualnej, leczona farmakologicznie. Nasze relacje w ciągu tego roku zdecydowanie się poprawiły. Polepszyły. Aczkolwiek przyczepiłabym się do kilku rzeczy, ale póki co przymykam oko na to nie włączanie się do prac domowych. No i ja, my jesteśmy już trochę wyedukowani w temacie tych lęków. Nerwica lękowa tak się nazywa. 

SzM... Znalezliśmy obszary wspólnych działań. Rowery, wycieczki piesze, umiarkowana aktywność fizyczna. Chcę się nam razem😉 Ubolewam nad tym, że niestety rzadko oglądamy razem filmy, bo mamy różne upodobania. Bardzo mnie drażni jego przejmowanie się sceną polityczną, emocjonowanie się która strona sceny politycznej co zrobiła, powiedziała. I to jego wieczne narzekanie... na kierowców na drodze, na polityków, na Polaczków, na Grażyny i Januszów biznesu... Już mu kilka razy zwróciłam uwagę, że za dużo marudzi. Poza tym jest ok, czasem mnie wkurza, drażni i irytuje, a czasem nie i lubię z nim sobie na spokojnie pomilczeć 😍

Ja... kompletnie nie kumam, że jestem już starszą Panią po pięćdziesiątce (no żeby nie było - nie tak dużo znowu po), której do emerytury zdecydowanie bliżej niż dalej. 

My... Mamy teraz fajny czas, dzieci odchowane, dorosłe, rodzice jeszcze nie wymagający opieki, czyli ok. Życie bez trosk, zobowiązań i dramatów. I finanse też są calkiem ok. 

I tak niech zostanie...

Postanowienie na Nowy? 

Wrócić do biegania, zgubić 10 kg, a przynajmniej wrócić do cyferki 7 na początku 😁. 

Zadbać o siebie nawzajem i iść do przodu. 


Ufff... Czy ktoś dotrwał do końca tego wpisu?

A tak w ogóle to zajrzałam tu na momencik żeby napisać Wam 

WSZYSTKIEGO DOBREGO W NOWYM ROKU 🥰


PS

Jesli to czytasz to należy Ci się Odznaka Wytrwałego Czytacza. Gratuluję 😉


Włączył mi się dziś tryb kuchenny; ciasto krówka, deser z ananasem i pierogi z przepisu Iksińskiej, jedne z grzybami, drugie z odmrożoną wigilijną kapustą z grzybami, a z resztek paluchy z kminkiem 😉




piątek, 25 grudnia 2020

68 / 2020

Pozostając w temacie Świąt... Podczas takich ostatnich przygotowań, przy nakładaniu potraw na półmiski Mała zaczęła się zastanawiać czy wszystko ok, bo coś zapachu nie czuła, nie że wcale, ale jakoś delikatnie... 😁 Poszły w ruch wszystkie testerowe rzeczy, od Domestosa, przez zmywacz do paznokci na occie skończywszy. Smak był bez zarzutu. Internet powiedział nam, że przy koronie występuje utrata i węch i smaku. Poza tym coś tam lekko czuła. Postanowiliśmy wiec jednak gości przyjąć, podejść na spokojnie do tematu. Nim przyszli goście tj. Młody z Panną, Mała wydmuchała nos i zrobiło się ok. Ale te pół godziny to lekki dramat był i zagwozdka na maxa 😁

Panikowałam w głębi duszy, że Matencja bardzo się zdołuje przy tej wigilii na odległość, myślałam, że Tatencjusz zje i zawinie kitę przed TV i tyle go widzieli. Że Matencja się rozpłacze... 

Okazało się, że rozpłakała się Tesciowa. Ale też była zadowolona. 

Zapowiedzieliśmy się, że jedziemy, Matencja i Tatencjusz czekali z symbolicznym opłatkiem, wszystko na odległość, w maseczkach. Zrobiłam im dość specyficzny prezent, który nie ukrywam kosztował mnie masę pracy, ale warto było. Fotoksiążka, piękna, duża, gruba, wydanie albumowe, a4, jak profesjonalny album foto 😉. Przejrzałam wszystkie ich domowe zdjęcia, od małego do teraz, także nasze domowe, w kompie i w telefonie; te wybrane zeskanowałam, podretuszowalam jeśli tego wymagały. Zrobiłam swój projekt ksiazki/albumu, gdzie układałam foty w logiczną chronologiczną całość, zostawiając wolne kartki na przyszłość, bo przecież to nie jest rozdział zamknięty. Nie podpisywałam zdjęć, żeby uniknąć wtopy 😉 Powiem szczerze bardzo mi się podoba i liczę na to, że kiedyś do mnie wróci 😁 Zapowiedziałam, że upominek świąteczny mogą otworzyć dopiero po kolacji. Są zachwyceni 😁 Szczerze powiem, byłam pewna, że Tatencjusz przejrzy na szybciora, a Matencja będzie analizować. Okazało się, że analizowali, przeglądali i wspominali oboje, a nawet Tatencjusz jeszcze sam. Myślę, że efekt osiągnęłam.

Zrobiłam też drugą, zdecydowanie mniejszą, dla SzM, gdzie wrzuciłam foty z jego albumu rodzinnego, których wiele nie ma, ale walają mi się w kartonie ze zdjeciami. Połączyłam je ze współczesnymi np. rodzeństwo jako dzieci i jako teraźniejsi dorośli. A mają takie foty nieskromnie powiem tylko dzięki mnie, bo pilnowałam by im je cyknąć 😉To był upominek pod choinkę. Szczerze powiem nie wiem czy trafiony 😁

Lubie fotoksiążki. Może w poprzednim życiu byłam dokumentalistą, fotografem, skrybą... Pierwszą zrobiłam dla Młodego na 18 urodziny. Dla Małej / Młodej nie zrobiłam, bo od mniej więcej gimnazjum wszystkie foty z jej wyjazdów, imprez itp. to już foty cyfrowe, które są u niej gdzieś na dysku. Ale obiecałam sobie, że przyjdzie na to czas...


67 / 2020

 Jak to określiła Mała tegoroczne Święta są fajne, bo bez spiny. Bo nawet nie wiemy jak bardzo się spinamy gdy na świętach są goście. Jest nerwowo i pospiesznie. A w tym roku lajcik.

Dla kogo lajcik dla tego lajcik... 

Zawsze tak mam, że opanowane, zaplanowane wszystko, a potem się okazuje, że brak mi jednego dnia, latam z motorkiem w tyłku do białego rana. W tym roku miało być inaczej. Miało. Dzień przed wigilią od rana ból głowy, wzięłam w pracy prochy i trochę przeszło, po pracy szybkie ostatnie zakupy z SzM, a po powrocie do domu poczułam obręcz na głowie i totalny spadek sił, bezwład ciała, niemoc. Poszłam się położyć na chwilkę. A była 18.00... No i obudziłam się o 21.30 😁 W międzyczasie SzM działał w kuchni w ramach swoich zadań. Owszem umył po sobie wszystko, wypił zasłużonego drinka, tak twierdzi, i drzemał przed TV, bo ja przy próbie wybudzania mówiłam że zaraz wstanę i wszystko "swoje" zrobię. I tak ze trzy razy podobno... 😁 ale jak stanelam w drzwiach kuchni... To ręce mi opadli, obie. Na blacie kuchennym po prostu nie było kawałka miejsca. No i koniec końców najpierw bajzel kuchenny, potem szybki przegląd mieszkania, tak by Mloda mogła spokojnie rano ogarnąć, jeszcze ostatnia pralka do puszczenia, powieszenia, żeby szybko wyschło i przez Wigilie nie wisiało (ale przecaś nie jesteśmy przesądni, o nie, nie), no i kulinaria plus przygotowanie zestawów cateringowych dla Dziadkow. A pod sam koniec roboty zorientowałam się, że jeszcze muszę farbę na włosy, no i tak walczyłam, że do łóżka kładłam się o 4 nad ranem. Dramatu nie było, bo spałam przecież po południu, ale rano do pracy trza było wstać. Pomógł mi zdecydowanie kot fundując gównianą niespodziankę w łóżku. To taka dodatkowa atrakcja, która kasuje wszystkie przesądy 😁

Ustaliliśmy, że nie zapraszamy Dziadków na wspólną Wigilie, ale zadbamy by mieli ją smaczną i nie czuli się osamotnieni. Więc pojechaliśmy w trójkę i z kolęda na ustach dostali od nas życzenia, upominki pod choinkę i jeszcze ciepłe zestawy cateringowe od barszczu, przez uszka, pierogi, ryby, kapusty, mięso upieczone na świąteczny obiad, po kompot, ciasto, opłatek i jemiołę. Bo bez jemioły cały rok jest goły 😁 Szybka fota na pamiątkę i wróciliśmy do domu szykować naszą wigilię. I gotowi byliśmy pół godziny przed czasem. Czyli luz, blues, bez spiny... 😁

czwartek, 24 grudnia 2020

Wesołych Świąt 😁

 Wszystkim zaglądającym życzę spokojnych, zdrowych, radosnych...

I szybkiego powrotu do normalności nam wszystkim bez wyjątku 😁

A w Nowym Roku samych dobrych kart od losu ❤️❤️❤️


Anonimka

sobota, 19 grudnia 2020

66 / 2020

Krzątam się po domu i dumam... W tym roku kilka razy zadano mi pytanie co chciałabym dostać w prezencie. I powiem szczerze, że mam i miałam poważny problem z odpowiedzią. Niezależnie od tego czy idzie o rzeczy praktyczne czy nie. A wyjazdy odpadają z racji rzeczywistości koronowanej. Nie potrafiłam wymyślić rzeczy, z której bym się tak naprawdę ucieszyła, która sprawiłaby mi radość. I nie ma tu nic do rzeczy za jaki pieniądz miałaby to być rzecz. No, może w granicach rozsadku 😉, bo nowe auto, czy dom odpada, a na zmianę rzeczywistości nie ma szans zdecydowanie. Zlotej rybki póki co nie złapałam, czego szczerze żałuję 😁

A jak to wygląda u Was? Znacie swoje potrzeby, marzenia? 

środa, 16 grudnia 2020

65 / 2020

Idą Święta, a mnie się wcale nie wydaje...

W sobotę z rozpędu machnęłam okna, mimo że planowałam ich nie myć. Zmieniłam nam pościel, ogarnęłam chałupkę, potem zrobiliśmy porządek w naszej maleńkiej piwnicy, przytargaliśmy kartony z serii Boże Narodzenie i choinka już stoi. Nawet mi się nie chciało wieszać tylu ozdób, więc w tym roku jest jakby uboższa niż zwykle.

Z satysfakcją dochodzę do wniosku, że mamy tak urządzone mieszkanie, że sprząta się łatwo i szybko. A szafki w środku, szkło i inne sprzątam na bieżąco więc nie widzę potrzeby by teraz latać z szaleństwem w oku i ścierką w garści. 

Kulinarnie zaczniemy walczyć chyba w poniedziałek. Po raz kolejny mam postanowienie by nie robić za dużo, mam nadzieję, że tym razem się uda go dotrzymać. 

Upominki też już szczęśliwie w domu, albo jeszcze w drodze do Paczkomatu 😉

Mam cały czas mieszane uczucia co do Wigilii i tych Świąt. Bo nie będzie u nas seniorów, tj. Teściów i moich Rodziców. A ja mam zagwozdkę czy dobrze robimy, bo może to ich ostatnie Święta, kto wie, są wiekowi (80, 77, 86) i nie wiadomo co przyniesie im los... I nie wiem czy bardziej nie przeżywam tego ja niż oni. Bo z tego co mówią to wszystko rozumieją i wiedzą, że tak trzeba. 

Ostatnie dni to też stres. Bo Tatencjusza miał bardzo mocny krwotok, którego nie dali rady opanować, wezwali pogotowie po obowiazkowej konsultacji, czy wręcz namowach, ze mną. W międzyczasie ciśnienie wzrosło na maxa, zaczęło krwawić oko, no nie wyglądało to fajnie. W szpitalu ustabilizowali ciśnienie, zrobili podstawowe badania, ekg i nad ranem odwieźli do domu.

Ja cała noc w stresie, bo do szpitala nie wejdziesz, nie sprawdzisz, nie dopytasz, więc niby śpisz, a niby myślisz i zastanawiasz się co tam się dzieje. No dramat to był. 

No i tak na bieżąco to tyle by było... Lecę zajrzeć co tam u Was... 

poniedziałek, 30 listopada 2020

64 / 2020

No i po weekendzie. Generalnie to mieliśmy siedzieć w domu, bo pogodę zapowiadali do bani. Ale koniec końców w sobotę SzM wyciągnął mnie na dreptanie w górach. Przetruchtalismy 12 km, powitaliśmy zimę, ulepiłam mini bałwanka, wypiłam grzańca, zakupiłam pyszne kruche rogalisie, oscypki i wio do domu. Niedziela już za to leniwa w pełni. Z pilotem w garści znaczy się.

SzM miał nie tak znowu dawno urodziny. Z oczywistych względów nie robiliśmy żadnego przyjęcia, ale babcie jak to babcie, uznały że urodziny są to prezent musi być. No i SzM wymyślił, że w zamian podrzuci im coś do jedzenia, a żeby było atrakcyjnie, zamówi im jedzenie z knajpy. Tesciowa, która nigdy nie ma i nie miała problemu z przyjmowaniem prezentów, spoko, łyknęła info jak pelikan rybę, wybrała co chcą i gites. Natomiast Matencji jak zwykle... A po co to, a niepotrzebne, a kłopot, a szkoda pieniędzy, a oni przecież mają co jeść, a po się mamy wykosztowywać... i cały wywód w te klocki. Nóż mi się w kieszeni otwiera. Próbowałam trzy razy. Problem tkwi w tym, że mieli się określić na co mają ochotę i co by zjedli, bo uznaliśmy że nie będziemy ich uszczęśliwiać na siłę. Zwłaszcza, że np. Tatencjusz nie wszystko zje, bo nie lubi, nie jada itp. No więc trzy razy próbowałam, a potem doszłam do tego że nie mam ani siły ani ochoty walczyć z wiatrakami. Nie, to nie. Jak zobaczy Matencji, że ja przestaję naciskać, że nie walczę, to może zmieni swoją taktykę. Tak, strategię, bo naprawdę mam wrażenie, że to jest w myśl zasady tej kury co to uciekała przed kogutem "zrobię jeszcze jedno okrążenie po podwórku, niech nie myśli, że jestem taka łatwa". I to samo jest z przyjmowaniem przez nich pomocy. Jakiejkolwiek. Jutro zagadam o myciu okien. Ostatnio mile się zdziwiłam, bo obyło się bez cyrku. Powiedziałam że będę myc, przyjęli do wiadomości, umyłam i było ok. Niestety nie wszystko tak działa jak widać. 

Myślę, że to wynika z tego, że Matencja po prostu nie potrafi przyjmować prezentów. Tak normalnie. Ona ma w drukowane w glowie, że zawsze trzeba się wzbraniać. I ja też tak miałam, ale... Pamiętam jak sto lat temu sama się naciełam będąc taką kurą co ucieka. Oponowałam jak Matencji 😉 i niestety ofiarodawca nie naciskał, wycofał się i powiedział prosto z mostu "skoro nie chcesz, to ja się narzucać nie będę". I to była lekcja dla mnie na całe życie :)

I teraz przy zamawianiu tego jedzenia do domu dokładnie tak samo zrobiłam. Odpuściłam. Może wyciągnie z tego jakąś naukę. 



piątek, 27 listopada 2020

63 / 2020

 Sprawa Świąt... Cały czas o tym myślę, dumam i się martwię jak Matencja przez to przejdzie. A dziś w rozmowie okazuje się, że Ona przyjmuje to wszystko z tak zwaną pokorą i rozsądkiem. Doszliśmy rodzinnie do wniosku, że nie po to ich, seniorów rodzinnych, chronimy by narazić ich przez świąteczny wigilijny spęd. Nie wiem czy nie będzie to ostatnia wigilia któregoś z rodziców, teściów, no ale mówi się trudno.

Zatem wigilia bez rodziców, bez Teściów, bez rodzenstwa. Za to z Młodym i Panną. Panna ma urlop przed wigilią, a w ostatnim dniu pracy zrobi sobie test.

Postanowiłam, że nie szaleje porządkowo... Ma być miło, rodzinnie, a nie czysto i sterylnie, ale z wykończoną mną. 😁

Sylwester też będzie kameralny. Cóż. Damy radę. 

Analizując sytuację przyznam, że jeśli chodzi o nasz budżet domowy to obecną sytuacja przekłada się na oszczędności. Brak kosztów dojazdu SzM, to oczywista oczywistość, ale szczerze powiem gdyby nie Covid to chyba nie dożyłabym tego czasu gdy zostaje mi fajna kasa na koniec miesiąca i całkiem na legalu mogę to przerzucić do oszczędności. Ta sytuacja pokazuje ile kasy przelatywalo nam kiedyś między palcami, bez ilu rzeczy możemy się obejść. Polubiłam zakupy w internecie. Drogeria na literkę H, Kiosk, 4f, i takie tam inne.. 

czwartek, 19 listopada 2020

62 / 2020

 Nic nie czytam, nie mogę się zmusić do książki z uwagi na chwilki przy komórce z netem w tle. Uzależnienie pełną gębą. Za to seriale i filmy... 

Gambit krolowej - serial o szachach, rewelacja. Bardzo mi się podobał.

The Crown - kolejny, czwarty sezon polnelam w trzy dni. Najpierw oglądam jeden po drugim ale tak aż do zachlysniecia się, a potem żałuję, że się skończyło. 

Opowieść podręcznej - jeszcze ciągnę. Tego nie da się na raz dużo, trzeba dawkować. Trochę mnie już zmęczył, ale ciągnę bom ciekawa co dalej.

Boże Ciało - bardzo mi się podobało. Kino do myślenia i analizy po obejrzeniu.

The Parasite - super, polecam. Daje do myślenia.

Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie - oglądałam dwa razy, dzień po dniu. Polecam.

Ku jezioru - serial, niby fajny, ale zmęczył mnie chyba w czwartym odcinku. Wrócę do niego kiedyś.

Diana - dokument, który wciągnęłam zaraz po skończeniu czwartego sezonu The Crown.

Prezenty z nieba - lekkie, przyjemne, odmóżdżające 😁

Bliscy nieznajomi - dokument o trojaczkach rozdzielonych do adopcji, które odnalazły się po 19 latach.

Zaginiona dziewczyna - rewelacja. Polecam! 

Więcej nie pamiętam. 

A co Wy oglądacie?


Edit:

Dorzucam do zobaczonych już polski miniserial:   Bez precedensu. Powiem tak: doopy nie urywa, ale fajnie się ogląda bo obsada jest mocna. Film Solid Gold to to samo tylko w skrócie. Generalnie to film o polityce i kulisach, Ambergold itp. Kiedyś by mi się podobał bardzo, teraz już film nie robi wrażenia, bo na co dzień mamy takie akcje jak w filmie 😁

poniedziałek, 16 listopada 2020

61 / 2020

Taki wpis ku pamięci sobie zrobię. By pamiętać, że 

Święto Niepodległości minęło nam spacerowo w miłych parkowopalacowych okolicznościach przyrody, do których ściągnęliśmy znajomych na spotkanie by nadrobić kontakty towarzyskie.

Po 11.11 niestety wylądowałam w pracy, a SzM na planowanym urlopie. I zaraz po pracy pojechałam z wizytą do moich rodziców. Było miło. Serio. A będąc w pracy zadbałam by z kolei piątek mieć wolny, urlopowy. I w tenże piąteczek pojechaliśmy podreptać w górach. Ładne widoki, puste ścieżki, pyszne naleśniki w schronisku. Fajnie było. Nie bardzo wiedzieliśmy co zrobić z sobotą. Upomniałam się o zaległy spacer na cmentarze, bo póki co byliśmy tylko na grobach że strony SzM. I nawet stanęło na tym, że jedziemy, ale gdy już w aucie padło pytanie na które konkretnie groby chce jechać to mi się odechciało takiego zaliczania na szybko. A mówiłam, że to okazja na długi spacer. No i dobrowolnie sama odpuściłam temat cmentarzy i pojechaliśmy na spacer. Na popołudnie mieliśmy zaproszenie do Onej i Onego, do których przyjeżdżali nasi wspólni znajomi, ale nie skorzystaliśmy. Oficjalnie wz powodu reżimu covidowego, bo nigdzie nie chodzimy, a nieoficjalnie tak całkiem serio to decyzję podjął SzM mówiąc mi że nie ma ochoty. A ja nie oponowałam. Trochę atmosfera nam ostatnio zgęstniała, coby nudno nie było. I w niedzielę SzM pojechał na wycieczkę rowerową, a ja poszłam pobiegać. Było fajnie, faktem jest ze mało nie umarłam z wysiłku, ale ważne że biegłam. Od czegoś trzeba ten powrót zacząć.

Takie mamy różne fazy w naszym związku. Jest najpierw ok, potem nieco mniej ok, potem czuję, że SzM chodzi coraz bardziej nadęty i nadąsany, a potem czuję jak powietrze gęstnieje, sypią się iskry i potem mam wszystkiego dosyć.

Generalnie jestem na takim etapie, że wiele decyzji podejmuje SzM, a mnie to nie przeszkadza, jest mi z tym wygodnie, już się przyzwyczaiłam, nie chce mi się walczyć o inny wybór. Ale do czasu, bo nadchodzi taki dzień gdy ta kropelka powoduje, że nóż mi się w kieszeni... Potem to mija i jest ok.

I tak to. 

sobota, 14 listopada 2020

60 / 2020


Już sama nie wiem czy może my za bardzo nie przesadzamy z tymi ograniczeniami. Szczerze powiedziawszy takim głównym inicjatorem tych ograniczeń to jest SzM. Począwszy od wakacji, bo to że nie jechaliśmy nigdzie to w zasadzie była jego decyzja, przez ograniczenie kontaktów rodzinnych. Z rodzicami i teściami, a także z Młodym i Panną. Bo z naszymi rodzeństwami to i tak były ograniczone 😉 No i o ile ograniczenie z Młodym i Panną, która pracuje w szpitalu na pierwszej linii ognia to jestem w stanie zrozumieć, bo u nich co jakiś czas jest ogłaszany alarm, który jak do tej pory okazywał się fałszywy na szczęście. O tyle co do ograniczeń z rodzicami i teściami to mam tak naprawdę mieszane uczucia. Czy taka separacja od bliskich dobrze im robi. W końcu na zakupy chodzą, Tatencjusz do garażu (oby tylko) chodzi, więc tacy sterylni nie są. Przynajmniej moi, bo o teściach się nie wypowiadam. No i raz na jakiś czas mnie trafia i jadę do moich w odwiedziny. Byłam więc w czwartek 😁

sobota, 7 listopada 2020

59 / 2020

Pełna jestem wciąż takich refleksji, że właściwie to teraz mam luz, nic nie muszę, wszystko bez napinki. 

Rano wstaję, SzM robiąc sobie śniadanie robi mi kawę. Zjadam śniadanie, wypijam kawę i idę do pracy. W domu zostaje pracujący zdalnie SzM i Młoda/Mała. 
Od początku korona kryzysu w mojej Fabryce, utarło się, że zjadam w pracy obiad, tak sobie ustaliliśmy, że lanczujemy. Wracam więc z pracy po południu niejako zaobiadowana. 
SzM podczas swojej zdalnej pracy rządzi w kuchni, mówi, że takie pauzy dobrze mu robią. Coś tam upitrasi dla siebie i Młodej, często ja też się załapię na drugi obiad, częściej jednak oni już są po obiedzie, bo jedzą w porze obiadu 😁... A ja, ja też zjadam, choć w zasadzie nie powinnam, bo wychodzi na to, że jem dwa. 
I wracając do domu mam w sobie  taką refleksje, że jestem na dobrym  etapie, że spoko loko i luz blues. Sprawa obiadu przestaje być tak bardzo istotna, bo SzM dba by oni nie byli głodni. Albo coś upitrasi, albo zamówi gotowiznę.
Co prawda SzM narzeka mi wciąż, że Młoda kompletnie nie wychodzi z inicjatywą w tym temacie. Do gotowania znaczy się. Bo do zamawiania to ma dryg 😁 Teraz jeszcze słyszę, że on nic jej nie będzie mówić, bo potem wychodzi na to, że on jest ten najgorszy. I tak to.
Sprawa obiadu to w ogóle osobny rozdział moich refleksji. Bo po pierwsze po prostu nie muszę gotować i to jest super. Po drugie brak mi wspólnego jedzenia. Teraz doceniam, wspominam te czasy gdy wszyscy razem siadaliśmy w czwórkę do stołu... Po trzecie zmieniło się nam menu. Ale to pewnie znak czasu. 
Ale kontynuując... Wracam do domu z pracy ze świadomością, że nic nie muszę. Zakupy zrobione, a jeśli nie to w drodze z pracy robię ja, albo pójdzie SzM, bo szuka powodu do wyjścia z domu. Wszelkie wyjścia towarzyskie ograniczone, wizyt lekarskich brak, wyjazdy do Matencji, rodziców ograniczone do niezbędnego minimum... 
Z tą Matencją, z tymi ograniczonymi wizytami tam u nich, to z jednej strony nie ukrywam, że jest mi wygodnie, a z drugiej obawiam się tam często wkraczać, żeby im czegoś nie przywlec. Nie izolujemy ich już tak bardzo jak wiosną, kiedy siedzieli kamieniem w domu. Tatencjusz wychodzi z domu, mówi że do garażu, ale sam tylko on wie gdzie tak naprawdę idzie 😉. Matencja ma problemy z dłuższym chodzeniem więc odpuszcza samodzielne wyjścia. Razem z Tatencjuszem jeżdżą na zakupy autem. Odpada nam więc sprawa zaopatrzenia moich rodziców. SzM jeździ raz w tygodniu z zakupami do Teściów.
I tym sposobem nasze popołudnia, wieczory są calutenkie na luzie. Kompletnym luzie, bo nawet na trening nie wychodzę. Nie biegam. Leń zbyt mocno mnie trzyma. Co chwilę postanawiam ze od jutra, poniedziałku, kolejnego tygodnia... Ale póki co nic. 
I spędzamy ten leniwy czas w domowych pieleszach. Bogu dzięki, że mamy 3 telewizory. Nikt nikomu nie przeszkadza, bo tak się składa, że raczej rzadko oglądamy coś wszyscy razem 😁. Oglądamy zazwyczaj dwójkami, w składzie mieszanym. 
Rozwinęlismy się w tej pandemii w zakupach internetowych. Bielizna, ciuchy, kosmetyki, żarełko dla kota, raz nawet buty. A wczoraj jeszcze na szybciora zaliczyłam ekspresowe zakupy ciuchowe w tradycyjnym  sklepie stacjonarnym. Spodnie. Bo stare się rozsypują, robią ciasne, już w nie nie wchodzę (niepotrzebne skreślić, ale prawda taka, że nie ma co skreślać), a przez internet spodnie przy typie sylwetki A, gruszka czy jak tam zwał, ale z dużym dupkensem, to ja się boję kupować. Bo zwykle jak w biodrach ok to w pasie dużo. A wczoraj wpadłam do sklepu, przymierzyłam 7 par, kupiłam 3, i jeszcze skorzystałam z promocji. 

Brak mi relacji towarzyskich, społecznych. Codziennie sobie obiecuję, że zadzwonię do X, do Y a nawet do Z. A przede wszystkim do Tatencjusza, bo Matencja to do mnie dzwoni prawie codziennie sama. Ale to, że ona do nas dzwoni nie oznacza, że Tatencjusza wie co u nas. No niby nic nowego, stara bieda, ale tak generalnie. Bo nigdy nie wiadomo czy rodzice są w stanie wojny czy nie. 
I tam żal mi tego Młodego pokolenia... Jakie oni mają relacje towarzyskie, gdzie się mają nawiązywać te nowe kontakty, rodzić miłości itp. 
Nasza rzeczywistość to taki rodzaj wojny, tylko nikt nie strzela, a wroga nie widać. A żyć trzeba tak by unikać zakażenia, a nie życia. Tak przeczytałam na jednym z blogów i powiem szczerze oddaje to cały sens tych myśli co mi tam pod bujną czupryną się kłębią. 
Czy ja już Wam pisałam, że zapuszczam włosy? A to w praktyce oznacza, że mam łeb jak sklep 😁

niedziela, 1 listopada 2020

57/2020

 Dziś już bez migreny na szczęście, mam cichą nadzieję, że to nie było nic poważnego.

Zawsze przy tego typu zdaniu mam poważną zagwozdkę logicznogramatyczną. Bo skoro pisze, że to nie było nic poważnego to można by wysnuć wniosek że skoro nie było nic, to znaczy że jednak było coś. I chciałby się napisać, że to nie było coś poważnego. Ale to mi nie brzmi.

Dzisiejszy dzień spędzony z naszym ulubionym, jednym z ulubionych seriali Teoria wielkiego podrywu. 

Czy ja już pisałam, że ostatnio zauroczył mnie włoski film? Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie. Polecam szczerze. 

Jakie seriale oglądamy rodzinnie?

Oprócz wspomnianej Teorii, oglądamy też Przyjaciół. Zawsze i o każdej porze możemy 😁

56/2020

W środę miałam kontakt z dziewczyną, której mąż wczoraj okazał się być covid pozytywny.

Młoda ma parę przyjaciół (psiapsi i jej kawaler), z którymi jest w bliskim częstym kontakcie. Mama psiapsi była pozytywna, wiec psiapsi też była na kwarantannie. W tak zwanym międzyczasie kawaler psiapsi bywal u nas. Wczoraj byli już w komplecie, okazało się że kawaler lekko podziębiony... 

A ja w czwartek nim otworzyłam oczy to już wiedziałam, że boli mnie głowa i cały dzień tak było. Podwyższone ciśnienie. Moja wina, bo ostatnio nie brałam leku, bo przecież dobrze się czułam. Cała ja, u Matencji taką postawę tępię, a sama tak robię. Masakra. A potem piątek też z bólem głowy. Sobota zaczęta z bólem, ale potem przeszło bokiem. Pojechaliśmy na wycieczkę rowerową i zapomniałam o bólu głowy 😁

Stres wychodzi bokiem czy koronka na głowę?

Przez te bóle głowy tyle się wyspałam, że teraz to wcale mi się nie chce. I jak ta gupia siedzę w tej komórce... 

😁

wtorek, 27 października 2020

55 / 2020

Trudne to czasy.

Śmierć w bliskiej rodzinie. Nie, to nie był Covid. Normalnie w dawnym życiu to mimo odległości pojechalibyśmy te 350 km na pogrzeb. Spotkałaby się cała rodzina, która zjechałaby tam i z bliska i z daleka. Niestety. W pierwotnej wersji uczestników pogrzebu mogło być 10, w dniu pogrzebu już tylko 5. Zmarła miała męża i troje dzieci, każde z rodziną. Jedna z córek nie dojechała, bo nasz kraj jest w strefie czerwonej, więc łatwiej było podzielić miejsca. Jakie to okrutne. 

Praca zdalna. Dla mnie prywatnie taka praca jest do bani. Ja potrzebuję ludzi. Integracji, reakcji społecznych, rozmowy. Szczerze podziwiam SzM i Młodą.

A pisałam już, że odkurzacz automatyczny jest super? Nie pisałam? Serio, jest super. Jeszcze nie sprawdzałam funkcji mopa, ale ilość śmieci po odkurzaniu zrobiła na mnie wrażenie. To był dobry zakup.

Protest... Całym sercem podpisuje się pod hasłem "wybór, a nie zakaz", ale daleka jestem od upolityczniania tego ruchu. Niestety postulaty wypowiedziane przez liderkę ruchu, Panią L. brzmią jak list do Świętego Mikołaja. Moim skromnym zdaniem lista życzeń nie do zrealizowania, spisana odręcznie na kolanie. I tu wydawało mi się, że protest rozejdzie się po kościach. Ale komunikat "ulubieńca kobiet" Pana K. zabrzmiał jak ogłoszenie stanu wojennego i przyzwolenie na wojnę domową. To naprawdę mnie zszokowało. I tak się przy tej okazji zastanawiam czy my jeszcze mamy  Prezydenta...?

niedziela, 25 października 2020

54 / 2020


Generalnie to daleka jestem od politykowania i nie skorzystałam z danej mi kilka lat temu propozycji kandydowania. Nie oglądam wiadomości i dzienników. I nie cenię naszych polityków. Chyba żadnych. Nie wierzę im. Wychodzę z założenia, że Ci u góry, przy tak zwanym korytku, krzywdy sobie nie dadzą zrobić, dbają o swoje interesy na pewno, ciągną do siebie ile wlezie; po prostu nie wierzę w ich czyste intencje. Nawet jeśli być może trafi się cudem jakiś super uczciwy, to w myśl starej zasady po pewnym czasie kracze jak reszta stada, żeby go nie zadziobali inni. Niestety moim zdaniem nie ma w naszym kraju elity, która już odpowiednio zabezpieczona finansowo własnym sumptem czyli pracą rąk wlasnych, zdecydowałaby się wejść do polityki "ku chwale Ojczyzny". Tylko po to, by pracować na rzecz społeczeństwa, nie oczekując w zamian korzyści i przywilejów. Chyba się jeszcze taki ktoś nie urodził. Szczerze przyznam tez, że nie wiem jaki byłby dziś społeczny odzew gdyby przyszło do jakiegoś wezwania, apelu, zgłaszania się na ochotnika w przypadku prawdziwej wojny na przykład. Może jestem w błędzie, może zbyt sceptyczna, obym się myliła. W temacie tego korytka politycznego u samej góry to zazwyczaj mówię, niech tam u góry ciągną, kręcą swoje interesy, na to nie mam realnego wpływu, za malutka jestem. Ale skoro oni u góry dbają o siebie, to nam malutkim tu na dole nie może być gorzej i źle. Żeby oni mogli kręcić swoje lody nam powinno być dobrze, a przynajmniej zawsze lepiej niż było. To taka moja filozofia polityczna. Nie podoba mi się też fakt, że w naszym kraju brak jest rozdziału państwa od kościoła.

Jakim trzeba być durniem, by nie przewidzieć tego, że Polki nie dadzą się tak po prostu spacyfikować i że wyjdą na ulice miast i wsi.

 Jakim trzeba być durniem by dopuścić do takiej sytuacji akurat teraz, w okresie pandemii, przy takim wzroście zakażeń. 

Nie ukrywam, że podskórnie chce mi się zadać pytanie co tak bardzo istotnego i bardzo ważnego jest na rzeczy, że uznano że trzeba posunąć się aż do takiego zamieszania polityczno-społecznego, by to ważne, istotne ukryć i przykryć, bo nie przyniesie chwały i blasku naszym decydentom... 

Nie dotyczy mnie osobiście, personalnie sprawa aborcji. Nie jestem już targetem tego rynku. Ale nie chcę by moja córka nie miała wyboru. Oby nigdy nie musiała o tym myśleć, ale w razie czego chcę by mogła rozważać podjęcie decyzji. To czy ją podejmie to sprawa jej sumienia, ale musi mieć możliwość wyboru. Nie wyobrażam sobie by mogło być inaczej. Nie rozumiem też dlaczego o tego typu sprawie dotyczącej młodych ludzi decydują panie w lub po menopauzie i starsi panowie, a nawet lobbujący kler. 

Niedzielne lenistwo

 Rozwinęłam się do południa w kuchni. No i dziś u nas popołudniowy deserek. Tiramisu 😁

Zapraszam 😁😁😁


wtorek, 20 października 2020

52 / 2020

 Rozważamy w Fabryce rotacyjną czy tam hybrydową pracę, łączoną ze zdalną. Ma to tak wyglądać, że pracujemy np. dwa dni w Fabryce, dwa dni w domu na pracy zdalnej i tak w kolko. Dzielimy się na grupy i tak kombinujemy by się nie mieszać między sobą. Praca zdalna w moim przypadku wygląda raczej średnio, ale cóż robić.

Nachodzą mnie ostatnio takie różne refleksje...

Teraz jestem na takim etapie życia, że wszystko poukładane, bez gonitwy, biegania od przedszkola do szkoły i zaraz pędem do domu robić obiad bo rodzinę trzeba nakarmić. Wnuków jeszcze nie ma. A rodzice póki co sprawni, bez konieczności sprawowania opieki. I dobrze mi z tym. Łapie się często na tym, że nie gonię, nie spieszę się, nie mam fury prania i stosów rzeczy do prasowania. Jest ok. 


niedziela, 18 października 2020

51 / 2020

Kiedy zżera mnie stres muszę mieć choć cień wrażenia, że ogarniam sytuację, że nad nią panuję. Co wówczas robię by ten efekt osiągnąć? Sprzątam. 

To, co teraz dzieje się wokół, te doniesienia medialne z jednej strony, informacje ze środowiska lokalnego z drugiej, plus absencja ludzi w pracy sprawia, że podskórnie już mam mega stresa, lęk by nie powtórzył się pracowy scenariusz wiosenny. Zatem uzupełniłam w miarę możliwości zaległości, ogarnęłam swoje stanowisko pracowe sprzątając nawet komputerowy kosz 😁. I poukładałam się porządkowo w domu. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zaległości nie mam, albo też mam, ale o nich nie wiem 😉

No i zostaje czekać. 

Na wiosnę, pamiętam było podobnie, do dziś wspominam gdy mówiliśmy, że czekamy jak na wojnę z jakimś niewidzialnym wrogiem, że czujemy że się zbliża, ale jeszcze nie wiemy dokładnie co. Że potem będzie się mówiło opowiadając, dzieląc czas na przed i po. I tak się dzieje...

Z drugiej strony myślę, że trzeba to po prostu wziąć na klatę, bo mój stres i nerwy nic nie zmienią, poza pogorszeniem mojego standardu życia, kolokwialnie mówiąc. Żyć w miarę normalnie, adekwatnie do sytuacji, nie narażać się niepotrzebnie, ale na spokojnie i rozważnie. 

Obiecaliśmy sobie z SzM, że jak się to wszystko uspokoi to pojedziemy na wycieczkę gdzieś w tak zwany świat. Wiele się w życiu nie nazwiedzałam więc właściwie każdy kierunek jest, będzie dla mnie, dla nas atrakcją 😁, stanęło na Rzymie, Wenecji i okolicach.

Bogu dzięki blogger zapisuje tekst na bieżąco, bo już myślałam, że wszystko poszło w kosmos 😁

Zaszalałam i z okazji dodatkowego finansowego bonusu zamówiłam sobie, nam, magiczny dysk, który sam odkurzy mieszkanie. A co, raz się żyje. Przekonamy się czy jest tak dobry, jak mówią i piszą.

A propos biegania, w czwartek 5 km, tak zwany slow jogging zaliczony. Kolejny miał być w sobotę, ale po nieprzespanej nocy (Matencja miała krwotok z nosa) rano to mi się nie chciało, a potem to wzięłam się za porządki, a potem to już mi się znowu nie chciało. A dziś zamiast mojego biegania wyszedł nam wspólny spacer po lesie, też 5 km 😁 No i jutro to już wypadałoby dupkensa ruszyć... 

poniedziałek, 12 października 2020

Wpis ku pamięci 😉

 Do przeczytania i przepracowania.

https://zwierciadlo.pl/psychologia/relacje-rodzinne-mamo-tato-to-jest-moje-zycie

Nie ma tam wprost treści o syndromie grzecznej córeczki tudzież lęku, że jak ja Matencję tak moje dzieci mnie będą traktować, ale odnalazłam tam w tym tekście maleńką cząstkę siebie. 

niedziela, 11 października 2020

49 / 2020

Za mną wspólny babski wyjazd w góry. Było licznie, głośno, wesoło, aktywnie, sympatycznie. Z tendencją do wprowadzenia takiej babskiej tradycji. Było mi bardzo miło tak w ogóle, z racji tego, że znalazła się jedna osoba, która o mnie pomyślała i wciągnęła mnie do ekipy wyjazdowej. Trochę kiepsko, że tylko jedna, ale szukam przecież rzeczy pozytywnych 😉 Były chwilę babskich żali i wynurzeń, a także beztroskiej radości i nowych doświadczeń. 

SzM uparcie siedzi w domu i nie dam rady wyciągnąć go gdziekolwiek w Polskę na co mam ogromną ochotę. Dożyłam chwili gdy mam na to kasę i nie mogę go namówić. Niemożliwe nie istnieje. O tym babski wypadzie go po prostu poinformowałam, bo gdybym dopuściła możliwość dyskusji na ten temat na pewno chciałby mnie przekonać do pozostania w domu. Matencja też nie pochwaliła mojego wyboru, zatem dla jej spokoju powiedziałam, że przyjadę do nich dopiero za dwa tygodnie 😁 Mała ma zaplanowany weekend wyjazdowy za dwa tygodnie, opłacony hotel i wielką ochotę na ten wyjazd, bo jedzie spotkać się w tzw. połowie drogi ze swoim Kawalerem mieszkającym daleko od nas. Póki co Mała nie bierze pod uwagę możliwości odwołania tego wyjazdu, zobaczymy... 

Piątkowy urlop dobrze mi zrobił. Pojechaliśmy w końcu na grzyby. W końcu, bo nie mogliśmy się zdecydować czy wycieczka czy grzyby. Niestety muchomorów było mnóstwo, a tych które zbieramy jak na lekarstwo. W sobotę zafundowaliśmy sobie wypad rowerowy po okolicy. Nakręciliśmy prawie 40 km. 

Mała od zeszłego weekendu studiuje. Magisterka. W zdecydowanej większości zdalnie. I powiem Wam po tym weekendzie że podziwiam ją. Bo niby wygodnie, bez wychodzenia, dojazdów, powrotów, ale za to bez kontaktów z rówieśnikami. Umrzeć można. No ja bym chyba umarła. 

Muszę wrócić do biegania i założyć klódkę na lodówkę. Jest mnie zdecydowanie za dużo. Póki co tylko o tym mówię, ale teraz czas przejść do rzeczy i wdrożyć dyscyplinę. Trzy razy w tygodniu. Poniedziałek, środa i piątek. Po 5 km. Taki drobny począteczek. Zawsze coś, lepsze niż nic i siedzenie na kanapie, tak jak teraz 😁😁😁

Przez internetowy świat przewala się dyskusja maseczkowa. Sama nie wiem co myśleć w tym temacie. To niewidzialny groźny wróg z tego wirusa. Wiecie co? Tęsknię za czasem przed kiedy życie towarzyskie kwitło, kiedy było normalnie. Z przerażeniem myślę, że to chyba w bliskiej przyszłości nie wróci. Z obawą myślę co będzie na poletku pracowymi, mam nadzieję, że taki kryzys jak w kwietniu już nas, mnie, nie dopadnie. To chyba było doświadczenie niepowtarzalne. I tak niech zostanie. Wszak jesteśmy mądrzejsi o poprzednie doświadczenia. 

A co do chodzenia w maseczce... Korona mi z głowy nie spadnie (cóż za ironia! 😉), mogę chodzić w maseczce, nie mam zapędów buntownika, ale wiecie czego mi najbardziej brak w tym maseczkowym życiu? Uśmiechu.


poniedziałek, 28 września 2020

48 / 2020

 Pracowo

W mojej fabryce szykują się zmiany personalne, ale takie normalne, kolej rzeczy po prostu, żadne tam rewolucje. Sto lat temu szefostwo rzuciło w moja stronę propozycję awansu. Awans niestety oznacza kolejną pracową przesiadkę i ogarnianie przeze mnie tematu od podstaw. Nie ukrywam, że ego mile mi się dopieściło, ale wstępnie odmowiłam. Uznałam, że za późno już dla mnie na naukę, że mi się po prostu nie chce, że za stara już jestem na takie wyzwania i szaleństwa, że spokoju mi się chce, że tu i teraz sobie ogarnęłam, zorganizowałam, a teraz co, mam to zostawić ot tak? Zresztą o zostawianiu póki co nie ma mowy, bo musi się przecież znaleźć następca mnie, którego trzeba niejako wprowadzić. Ale szefostwo moje cierpliwe jest, dało mi niechcący czas do namysłu, a los niespodziewanie rzucił mi wyzwanie i pole do popisu. I teraz gdy już w fabryce spokój, a ja otrząsnęłam się z tej masakry, która mi fabryka zafundowała w dobie lockdownu, to zaczęłam sobie w głowie układać, że jakby na to nie patrzeć przesiadka to owszem, nowa wiedza, ale zdecydowanie mniejsza niż ta, którą musiałam ogarnąć by być tu i teraz, mniejsza, stabilniejsza, do ogarnięcia przecież, bo nie taki diabeł straszny przecaś. Ponadto taki awans to większa kasa, zdecydowanie, a ja zbieram już kasę na emeryturę 😁, bo niestety mam już zdecydowanie bliżej niż dalej. No i rozkminiam tak ostatnio... Dodam tylko, że niestety moja decyzja nie zamyka sprawy ostatecznie, bo wszystko idzie, będzie szło, na zasadzie domina, a nie że mówisz i masz. I z jednej strony ok, ale z drugiej to są tam do robienia rzeczy, które mnie totalnie nie kręcą, a nawet ich nie lubię już teraz, jak tylko patrzę z boku, ale z drugiej nigdy nic nie jest na sto procent idealne, musi przecież być jakiś haczyk. Poza tym każdy ustawia pracę wg swoich standardów. No i dumam...

Towarzysko

Szykuje mi się fajny babski wyjazd. Stara już jestem najwyraźniej, bo nie chce mi się jechać, ruszać tyłka z domu, zostawiać samego SzM i organizować z babkami 😁 Rany, kiedyś to bym się chwili nie zastanawiała. Teraz miło mi było, że ktoś o mnie pamiętał przy organizowaniu tej imprezy; trochę gorzko, że dopiero w drugim jakby rzucie, ale rozumiem bo ja teraz z nimi rzadko; zaraz potem przyszła myśl, że może ja jednak nie powinnam jechać, że tak aż bardzo to mi się chyba nie chce. A potem poukładałam sobie wszystko w głowie, że powinnam, a skoro mi się nie chce to na pewno będzie fajnie. I tej wersji będę się trzymać. 

Inne babskie towarzystwo, to z którym spotykam się od stu lat, prawie od czasów szkolnych, przez tego covida to się nam kompletnie rozjechało. Odgrażam się w duchu, że co mi tam, że skoro im nie zależy to ja też to olewam, ale potem żal mi tych wspólnych imprez, tej kanapy terapeutycznej, której ostatnio coraz mniej było obiektywnie powiem. I tak z tego żalu ogarniam gromadkę i mobilizuję towarzystwo. 

To samo dzieje się z koleżankami-studentkami, ale już się ogarnęłyśmy się i mamy wyznaczony termin spotkania. Natchnęło nas by zrobić to teraz, nim druga fala covidu się rozwinie. No i mamy to. 

Matencja

Zaczynam obserwować początki demencji u Matencji. Z bólem serca to piszę, ale zaczynam składać różne drobne szczegóły do kupy... Inna sprawa, że mikroudary zrobiły swoje a Matencja nie robi się młodsza. O jej relacjach z mężem osobistym czyli moim ojcem Tatencjuszem szkoda pisać. Dzien bez obsztorcowania go jest dniem straconym. Tatencjusza jest tematem przewodnim wszystkich rozmów. Oczywiście tylko w sensie negatywnym. Muszę po kolei wysłuchiwać jak ciężko się z nim żyje, jaki jest nieczuły okropny itp. Od samego słuchania ciśnienie mi skacze, a ja to wszystko przecież tylko z boku... 

Tatencjusz

Niestety nie jest wzorowym pacjentem. Robi co chce, jest beztrosko nierozsądny. Nie przyjmuje pomocy, nie daje sobie pomóc. Nie potrafi przyjąć pomocy, o poproszeniu o pomoc nawet nie mówię, bo to w ogóle dla niego kosmos jest. Skoki ciśnienia, wylewy krwi w gałce ocznej, ale kto by tam do lekarza się fatygował, przecież na coś umrzeć trzeba. Coraz gorzej słyszy, ale to światu powinno zależeć by on go słyszał, przecież nie będzie w tym celu nosił zakupionych za ciężki pieniadz aparatów słuchowych, niech świat się stara. Nie słyszy, a ma pretensje ze Matencja głośno mówi, albo wmawia że coś tam powiedziała, a przecież nie usłyszał co trzeba. I awantura gotowa. 

Rodzenstwo

Boleje nad brakiem kontaktu z moim własnym rodzeństwem. Bo kontakt mamy sporadyczny, taki akuratny, wyważony, ale nie serdeczny. Myślę, że gdyby nie rodzice to pewnie dzwonilibyśmy do siebie raz na pół roku. Kilka razy już próbowałam to naprawiać, ale sama nic nie zdziałam, musi być interreakcja. Poza tym tak się ułożyło, że moje rodzeństwo nie lubi SzM, a my oboje nie przepadamy z małżonkiem rodzeństwa. I tak to. Póki dzieci były małe to kontakty były częste, serdeczne, spontaniczne, były wspólne wyjazdy, imprezy, wczasy... potem moja bratowa lekko obrosła w piórka, zdystansowała się, a może oni oboje, a ja podświadomie obwiniam tylko ją, nie wiem. A może to ja obrosłam pierzem...? No i teraz to wygląda tak a nie inaczej. 

Moje dzieci

Bardziej boli to, że relacje moich dzieci wyglądają podobnie. Mała powiedziała mi wprost, że nie czuje potrzeby kontaktu z Młodym, bo go po prostu nie lubi. Nie mam więc argumentu. I z jednej strony mogę sobie zarzucać, że to mój, nasz błąd wychowawczy, ale z drugiej każdy ma prawo do ustawiania swoich relacji wg własnych chęci. Skoro Młody nie szuka kontaktu z siostrą to widać tak mu pasuje...


Ale się wypisałam, że ho, ho... 


niedziela, 27 września 2020

47 / 2020

No i po weekendzie...

Piątek, piąteczek, piątunio... Okazało się, że SzM pojechał zawieźć Małą do jej Kawalera. Doszedł do wniosku, że tak bedzie bezpieczniej, biorąc pod uwagę wzrost zakażeń. W obie strony ok. 400 km więc czasu trochę do zagospodarowania było. Co mogłam robić, jak spożytkować ten czas? Nie byłabym sobą gdybym nie ogarnęła chałupy. Zwłaszcza, że ostatnio ogarnialiśmy ponad dwa tygodnie temu, bo ochotników nie było, a mnie samej się nie chciało. No to ogarnęłam na maxa, żebyśmy w sobotę już mieli luz.

Sobota luzacka. Na totalnym luzie, z pilotem w garści, m. in. "Jestem matką", "Królowe zbrodni".

Niedziela... wspólna wycieczka czyli jedziemy po Małą. Przy okazji mamy piękne widoki, dobry obiad za mały pieniadz i fajną muzę w aucie😁

No i po weekendzie... 


piątek, 25 września 2020

46 / 2020

Fajny film wczoraj widziałam. Momentów nie było 😉 (kto wie o co tu kaman?) 

Dylemat społeczny. To tytul tego filmu, jest do zobaczenia na Netflixie. 

Dał mi do myślenia. Tak, stwierdzam, że tak, jestem uzależniona od telefonu. 

Rano dzwoni budzik w telefonie. Potem szybka kontrola smsów: tradycyjne, Whatsup i massengers, a po drodze odwiedzam jeszcze pocztę mailową: private, pracowa i NGO i oczywiście moj FB. Potem idę do pracy. Nie wyobrażam sobie dnia bez komórki w pracy, jestem w stanie wrócić się do domu lub specjalnie po niego iść. W pracy zaglądam do telefonu i prywatnie, i służbowo, i NGOosowo. W różne miejsca. W toalecie zwykle przeglądam moje albo fabryczne FB. Po powrocie z pracy, telefon zawsze ma pod ręką. Często zdarza się, że SzM ogląda tv a ja z telefonem w garści przeglądam neta; zwykle są to wiadomości żeby wiedzieć co się dzieje na świecie, naprzemiennie z FB. Czasem zajrzę i poklikam tu na bloggerze.

Uzależnienia, które zamiotlam pod dywan i uznałam że jest gites to: na samiutkim początku program TV z Wielkim Bratem, na ktory co wieczór leciałam przed tv. Potem seriale ściągane z neta, a najpierw to chyba przegrywane na płytach CD, a potem dopiero ściągane, już nie wiem. Z tych seriali to najbardziej chyba pamiętam Zagubieni / Lost, a reszty to niestety pamiętam, a tyle tego było... Potem jakoś w tak zwanym miedzyczasie zaczęłam blogować na Bloxie. Z początku nieśmialo, potem więcej, potem przeszłam etap tworzenia etykiet szablonów i wróciłam znowu do pisania zmieniając po drodze miejsce z Bloxa na Blogera. Była też faza Naszej Klasy. Wyszukiwanie znajomych, kolegów, organizacja spotkań klasowych, harcerskich, przeglądanie profilu znajomych, porównywanie się z nimi itp. Potem przyszedł czas na FB i zaraz potem na bieganie i Endomondo 😉 A po drodze coraz bardziej zaprzyjaźniłam się z komórką. Bo też komórka sama w sobie coraz bardziej przejmowała różne funkcje. Teraz to po prostu nie chce mi się otwierać laptopa. Wszystko, lub prawie wszystko załatwiam w telefonie. I jak tu się nie uzależnić... Aplikacje bankowe, sklepowe, zakupowe, sportowe, poczta mailowa, FB, komunikatory ze światem itp.

Od dziś po powrocie z pracy odkładam telefon na bok, na półeczkę i po prostu żyje bez niego. Przynajmniej spróbuję...

A jak tam Wasze uzależnienia? 

środa, 23 września 2020

4...


Na umiałam się wstawiać foty. Dziękuję Dora 😁

Okazało się, że nie widziałam tej ikonki, dopiero jak ustawiłam telefon w poziomie to się pokazała. A ja goopia myślałam, że tu na blogerze to jakieś czary mary trza odczyniać 😁😉

 

44 / 2020

Chwilo trwaj... 

Mała na fitnesie, 

SzM u znajomego sąsiada, 

kot śpi na moich kolanach...


poniedziałek, 21 września 2020

43 / 2020

Mimo różnych perturbacji dotarliśmy w końcu do Młodego i Panny. Umówieni byliśmy, bo już się poukładali i mogą się pochwalić jak mieszkają. Tak mówili. Mhm... Szczerze powiem trafił swój na swego. On leniwiec, ona wiecznie zmęczona 😁 Ja to miałam ochotę zapytać czy na pewno już się poukładali, bo wcale na to nie wyglądało. Nie żeby było brudno i się lepiło. Bo kurze starte, podłogi czyste. Ale ogólny chaos, brak ładu i składu. Ale jak to się mówi nie mój cyrk, nie moje małpy. Gdybym ja tam wkroczyła do akcji to tylko iskry by leciały, a tam jest wszystko tak na odczepnego, na chwilę. Wstyd mi troche, że spod moich skrzydeł wyszedł taki balaganiarz, ale to przecież już stary chłop i nic mi do tego. Może to taki rodzaj wyzwolenia, forma buntu, że u niego nie musi być porządku, bo jemu to nie przeszkadza, a poza tym no przecież sprzątali i jak sami powiedzieli już się poukladali... Dość powiedzieć, że po ponad trzech tygodniach mieszkania balkon jeszcze nie doczekał się pełnego kontaktu ze ścierą 😁 No ręce mi opadli, obie. Ale dzielnie zaciskam zęby. Mieszkanko fajne i mimo tego pseudo porządku takim poważnym problemem i generalnym minusem jest to, że to jest wynajmowane, a nie ich. 😁😁😁

Panna jakiś czas temu odgrażała się, że mimo skończonych studiów mgr z uwagi na obecne zatrudnienie podejmie studia zaoczne by móc awansować w pracy. Wiecznie narzeka na tą swoją robotę więc studia wydają się być sensowne, otwierają możliwości i ścieżkę kariery zawodowej z dobra płacą. Wyglądało sensownie. No niestety Panna zmieniła zdanie, pójdzie za rok. Moim zdaniem to kompletnie bez sensu. I uważam, że nie pójdzie. Odwlecze, odechce się jej, zajdzie w ciążę i dooopa.

Nie chce na nich narzekać, staram się mocno, ale nie mogę znaleźć żadnego pozytywu. O negatach mogłabym jeszcze dłuuugo. 

Czego ja bym oczekiwała...? Porządku w mieszkaniu, takiego ogólnego wrażenia ładu, np. sterty prasowania wyniesionego do innego pokoju, odkurzacza również, czystej kuchenki, uporządkowanego balkonu itp. I konkretnych planów i decyzji, które mają wpływ na ich przyszłość. Te studia są szansa na dobre zarobki Panny w przyszłości. Podobno jest szansa, że firma je sfinansuje, więc kompletnie nie rozumiem tej decyzji. To tylko 3 lata, ale czas leci, brzydko powiem, Panna młodsza nie będzie, planują dzieci, kredyt na mieszkanie. No i chyba oczekiwałabym może jakiegoś kontaktu z tymi rodzicami Panny.

I wiem, dobrymi chęciami piekło wybrukowane, ale qrcze nie widzą tego wszystkiego? Ślepi są? A może im nie zależy, żyją tu i teraz, tylko chwilą, bez myślenia co dalej...? A Panna pochodzi przecież ze specyficznej rodziny, gdzie rodzice bez szansy na spokojną ustabilizowaną starość, bez własnego kąta, bo w wynajmowanym mieszkaniu, z dorywcza pracą. To nie rokuje dobrze. 

Tak, wiem, to nie moje życie, nie moja sprawa, nie moje wybory. Jest mi naprawdę ciężko... 

czwartek, 17 września 2020

42 / 2020

😁

Spontaniczne babskie popołudnie czyli lody, chipsy, dobry film i : Mała i ja 😉

W sobotę idziemy do Młodego i Panny zobaczyć jak się zagospodarowali. 

W temacie tego wyjscia/nie wyjścia do Mlodego... Właśnie to nas różni z SzM. SzM jest bardzo zasadniczy, domaga się atencji, szacunku takiego przez duże SZ; od zawsze mam wrażenie że nie traktuje Młodego serdecznie, luźno, że jeśli tylko może mu dowalić to na bank mu dowali, że jeśli tylko da się udowodnić że Młody nie ma racji, albo że cokolwiek zrobił źle to na pewno tatuś z satysfakcją mu to pokaże, udowodni. Nierzadko powtarzam, że do obcego by lepiej się odnosił. Drażni mnie już sam ton jaki SzM przybiera w stosunku do Młodego. Oczywiście o mnie mówi, że jestem zaślepiona, a Młody jest rozbestwiony przeze mnie i Matencję. Tak, tak mi mówił. A ja... Ja już sama nie wiem i gubię się w tym wszystkim. Fakt, że Młody daleki jest od ideału, że nie dotrzymuje terminów, zobowiązań, słowa, że ubarwia opowiesci, koloryzuje itd. Ja to wszystko wiem. Ale wiem też, że to moje dziecko i w żadnym razie nie chcę dopuscic do tego by stracić z nim kontakt. A szczerze powiem, wiele nie brakuje. I ja się temu nie dziwię.

Matencja

Drugi tydzień jeżdżę do niej prawie codziennie po pracy i widzę, że tej dawnej mojej Mamy już wiele nie zostało... Nie ma aktywnej, energicznej, przebojowej kobiety, która wchodziła oknem gdy zamknęli jej drzwi. Widzę wystraszoną Starszą Panią, która ma problem z pamięcią, ale jeszcze o tym nie wie, która z lękiem obserwuje swoje ciało, stan zdrowia, wyszukuje co by jej mogło być, jakie ma objawy, dolegliwości... Która staje się coraz mniej zaradna. Która za wszelką cenę nie chce przyjąć do wiadomości, że można im pomóc. Tatencjusz nawiasem mówiąc, zresztą w tej materii wcale nie jest lepszy. Matencja to Starsza Pani, która mówi wolniej, bo wolniej kojarzy, która w dalszym ciągu nie ma poczucia humoru, nie łapie żartu, ironii, której cześć rzeczy już nie mówię, by nie stresować siebie. Która jest zdecydowanie monotematyczna. Temat przewodni to oczywiście Tatencjusz, jaki to on jest okropny, złośliwy, mało serdeczny, nie pomaga, co zrobił, czego nie zrobił, a co powiedział on, a co ona jemu na to. Nie pozostaje mi nic innego jak usiłować zmienić temat. Czasem się uda.


wtorek, 15 września 2020

41 / 2020

 Kolejny weekend za nami.

Na początku tygodnia Młody na pytanie kiedy będziemy mogli zobaczyć jak mieszkają, odparł że może sobota, niedziela, bo jeszcze się muszą poukładać. A potem w sobotę wieczór dzwoni z pytaniem czy przyjdziemy w niedzielę i jeszcze mi mówi, że przecież mówił. Wrrr... Ja to bym od razu mimo wszystko poszla... Ale SzM nie będzie zmieniał planów, bo Młody mógł dać znać, ustalić wcześniej. Fakt, mógł, ale przecież to nasze dziecko, nie powinniśmy być tak bardzo zasadniczy. Ale SzM się zaparl, że niech się Młody nauczy. No nie wiem. Mhm... A te wielkie plany do zmiany... Umówiliśmy się we dwójkę (!) na dłuższą wycieczkę rowerową więc uznał, że nie będzie zmieniał planów i marnował dnia, bo trzeba by wrócić wczesniej. Na wycieczce bylismy, ale z racji tego że moje ego miało do niego żal, powiem szczerze, nie było fajnie, zdążyliśmy się w trasie posprzeczać o pierdółke, a wróciłam słaba jak ciapek, bo trzasnelismy prawie 80 km.

Późno już więc tylko ku pamięci by później może rozwinąć napisze, że: byliśmy już na grzybach, że Młoda po pierwszej wypłacie zaprosiła nas do knajpki lux, że byłam raz pobiegać, zrobiłam 5 km i tyle tego biegania było.

Nie wiem jak tu się wstawia foty... 

Kolorowych snów! 

wtorek, 8 września 2020

40 / 2020

Zrobiłam sobie dobrze 😉😁😁😁

Uczta dla ucha i duszy... czyli Dyrdymarki, które czyta autor.

😉😁

poniedziałek, 7 września 2020

39 / 2020

Bardzo Wam dziękuję za słowa otuchy, wsparcia i dobrą energię. Psychiczne wsparcie było mi potrzebne, sama sobie tłumaczyłam, ale jakoś słabo, bo stres mnie zżera. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, żeby jakiś psycho-mem do mnie trafił i zadziałał. A ten jeden naprawdę dał mi wsparcie. Generalnie Pani z instytucji nadrzędnej powiedziała, że spoko-loko, nie ma tragedii. Dramat by był gdyby było za mało, ale to już przerobiłam 😉😁

I jak tylko odetchnelam pełną piersią, z ulgą oczywiście, to zaraz potem znalazły się do przerobienia różne tematy, dla których nie ma jednolitej wykładni prawnej. I tak przez cały dzień mordowaliśmy się szukają wsparcia, dzwoniąc tu i tam. Ale teraz, leżąc w łóżku mogę póki co powiedzieć sama sobie "Spokojnej nocy" 

niedziela, 6 września 2020

38 / 2020

Okropne są takie chwile, godziny, dni kiedy nie potrafię przewietrzyć głowy, wyluzować, nawet podczas snu z tyłu głowy wkręca mi się temat, bolesny, trudny, zwykle niewygodny. Tak się składa, że czas covida co chwilę uruchamia mi ten mechanizm. I stres mnie zżera okropny.

Jakiś czas temu składałam pracowe dokumenty do instytucji nadrzędnej, w zasadzie jeszcze w tym samym dniu zorientowałam się że zrobiłam błąd w wyliczeniach (było za mało), ale udało się to wszystko odkręcić. Częściowo zostało to już zweryfikowane, zaakceptowane. Mam dosłać resztę dokumentów. I właśnie w piątek tuż przed weekendem odkryłam, że  jest błąd, zrobiłam go dokładnie w tym samym miejscu. Tym razem jest za dużo. I mimo, że byliśmy na cudnej wycieczce w górach to tak de facto nic z tego nie mam, bo z tyłu głowy dudni cały czas stres. I tłumaczę sobie, że jeszcze wszystko jest w terminie, to raz; że lepiej wyliczyć za dużo niż za mało, to dwa. Ale jest mi tak bardzo wstyd, tak niezręcznie, tak źle się z tym czuję, że nawet słów mi brak. Dooopa po prostu. Najgorsze, że to instytucja nadrzędna, wiem, to też ludzie, ale myślę że limit błędów już wyczerpałam. I tak od piątku się dręczę, samobiczuje i wymyslam czarne scenariusze w głębi duszy mając nadzieję na to że mnie nie zjebutają, na przychylność mimo wszystko. A jeszcze nikomu nic o tym błędzie nie powiedziałam, jakbym tak dziś umarła to nikt nic... Do czasu aż bomba z opóźnionym zapłonem wybuchnie.

Uprasza się o trzymanie jutro kciuków za beznadziejną Anonimkę. 

wtorek, 1 września 2020

37 / 2020

Przeprowadzka Młodych zaliczona. Koniec końców byliśmy pomóc cała trójką. Wszystko poszło ładnie i sprawnie. Miejmy nadzieję, że to tylko początek współpracy z Właścicielem był taki kiepski. Ale mam nieodparte wrażenie że Właściciel jest z tego klubu co Młody, czyli taki co to zawsze ma czas, nawet jak się umówi na konkret to jeszcze nic nie znaczy😉 Jest cień szansy, że da to Młodemu do myślenia. Nie omieszkałam mu to tak trochę w żartach powiedzieć, na co on mi rzekł, że ale przecież się stara poprawić. A ja mu na to, że może Właściciel też 😁

W każdym razie walczą tam u siebie z rozpakowywaniem, porządkowaniem itp. Niestety mam wrażenie, że Panna to taka wiecznie zmęczona królewna. Serio, jeszcze mi się nie zdarzyło żeby na pytanie "co słychać, jak tam?" odpowiedziała energicznie "dziękuję, jest ok". Zawsze jest zmęczona, przepracowana, osłabiona, źle się czuje. O, przepraszam. Raz usłyszałam "dziękuję, już dobrze". 😉 A mnie się nóż w kieszeni... Wrrr! No i ten bidny Młody tam zapindala chyba ze wszystkim. Od gotowania począwszy. Ale skoro mu tak dobrze i nie przeszkadza... Przyznam szczerze, że niezwykle ciężko, trudno, jest mi wziąć na klatę tę sytuację. 

Zawsze w chwili zwątpienia i delikatnego wkurzenia przypominam sobie anegdotę, pewnie już to pisałam, ale nie pamiętam... Gdy pewna pani wiekowo zbliżona do mnie spotyka się z drugą i ta druga pyta co tam u jej świeżo pożenionych dzieci. No i ta mówi że córka to świetnie trafiła, bo zięć wszystko w domu robi, prasuje, pierze, sprząta i gotuje. No a syn, dopytuje ciekawska? Nooo, syn to kiepsko ma, bo żona leniwa i on wszystko musi za nią w domu robić. Takie życie 😁

czwartek, 27 sierpnia 2020

36 / 2020

W temacie moich rozterek na temat Młodego i naszej pomocy... Pomyslałam, że powinnam po prostu zakomunikować mu to, co tak zgrabnie mi się tu poukładało. Że się nie narzucamy, ale jak trzeba to pomożemy. Celowo nie powiedziałam o tym SzM żeby nie słuchać komentarzy. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Młody ucieszył się, podziękował. I wczoraj zadzwonił z prośbą o pomoc, bo każde ręce się przydadzą. Wkurzył mnie SzM komentarzem/pytaniem skierowanym do mnie "a do czego my mu jesteśmy potrzebni?". Zostawiam to bez komentarza, bo ręce mi opadają. Zawsze mam wrażenie, że SzM traktuje Młodego z buta. Ale może to ja przewrażliwiona i nadgorliwa jestem. 

Od jutra młodzi zaczynają pracę przeprowadzkowe. Są wkurzeni na maxa, bo umawiali się na to już kilka dni wcześniej, tak by w weekend wszystko już pozamykać i móc pojechać na kilka dni gdzieś w Polskę, na urlop. Niestety właściciele mieszkania dopiero jutro udostępnią im 1 pokój (!) , gdzie będą mogli zacząć składać już cześć swoich rzeczy. Reszta ma być dostępna od soboty, ale bardziej w południe niż rano. I wkurzeni są, bo zaplanowali sobie inaczej niż wyszło, a właściciel nie raczył ich poinformować wcześniej o tym poślizgu. No i są tam jeszcze rzeczy poprzedniego lokatora. Podobno jutro ma to zniknąć. 

Jak na początek współpracy to trochę kiepsko... Obym się myliła. 

Inna sprawa, że płacą dopiero od września więc ustalenia na wcześniej były raczej grzecznościowe, no ale były; że poślizg raczej nie całkiem zawiniony był przez samego właściciela, a bardziej przez jego ekipę remontową. 

Jak powiedziała Mała kuriozalne jest to, że do tej pory to raczej on był tym, który na wszystko ma czas, a teraz zobaczył jak to jest być po drugiej stronie w takiej sytuacji. 

Czuje taki niesmak, dyskomfort, nawet nie wiem jak to okreslic. Bo uważam, że trzeba pomóc, bo to nasze dziecko, bo na rodziców powinno móc się zawsze liczyć, bo to ważna sprawa, chce by wiedział, że ma w nas oparcie. Bo znam opinie SzM, który mowi, że Młody jak potrzebuje to nas widzi, a tak to ma nas w głębokim poważaniu. Bo pamiętam jak 2 czy 3 lata temu po wczasach dzwoniliśmy żeby był w nocy w domu, by pomóc nam się wypakować po podróży (rowery na dachu) to olał nas sikiem prostym. I może też tak powinniśmy zrobić... To moje dziecko, kocham go bardzo, ale mam wrażenie, że chyba bez wzajemności 😉 i zdaję sobie sprawę z tego, że nie zostałby moim kolegą z wyboru. Tak, wiem, okrutne to słowa. I źle się z tym czuję. 


poniedziałek, 24 sierpnia 2020

35 / 2020

Mlody

Gdyby nie covidowe okoliczności przyrody to mogłabym dziś napisać jak to było na weselu Młodego i Panny... Ech życie.... Będę o tym pisać za rok.

Mała

Umowa o pracę podpisana, czas nieokreślony, stawka o jakiej ja mogę tylko marzyć. I oczywiście korpobenefity w komplecie. Na zaoczne studia mgr się dostała, ale czy je podejmie czas pokaże. Nie naciskam. Odgraża się, że pod koniec roku się wyprowadzi. Chce wynajmować mieszkanie wspólnie z koleżanką z pracy, lokalizacja blisko jej Fabryki. Biorąc pod uwagę to, że część tygodnia pracuje zdalnie to ta lokalizacja chyba nie ma aż tak dużego znaczenia 😁

Kawaler Małej póki co wrócił do swojego miasta. Jakoś nie widzę ciągu dalszego tego związku. Nawet zastanawiam się czy on jeszcze trwa... 

SzM

Pracuje zdalnie, jest prawie cały czas w domu, i to mnie przeraża 😁 Gotuje, robi zakupy, w tym klimacie jest ok. Ale gdzie ten czas gdy byłam sama w domu?

Domowo

Odwaliłam przez weekend masę dobrej nikomu nie potrzebnej roboty 😁 Umyłam okna, nie tylko umyłam, ale doszorowalam. Do kompletu umyłam kafelki w łazience i toalecie. Razem z Małą ogarnelysmy generalnie całe mieszkanie. Powiem szczerze wieczorem byłam padnięta jak ciapek. Dziś jeszcze poskracalam firany, doszyłam parę rzeczy które na to czekały. Z resztek firanek uszyłam ekoworeczki. I potem już tylko leżałam i czytałam "Agent" - o facecie, który zorganizował sobie dwie rodziny, jedną w Polsce, drugą w Izraelu. 

Czeka mnie jeszcze mycie okien u rodziców i odwiedzenie ich od pomysłu remontu lazienki, może się uda. 

A Młody w tym tygodniu zmienia wynajmowane mieszkanie. Będą mieszkać zdecydowanie niżej i na większym metrażu. Ja oczywiście mam zagwozdkę jak to na matkę kwoke przystało. Bo może trzeba pomoc w przeprowadzce, no ale przecież nic nie mówi, pytał tylko czy się szafka zmieści do auta, ale się nie zmieści. Nie chcę się narzucać, ale chciałabym by miał świadomość, że może na nas liczyć. SzM ma do tego specjalny stosunek pt niech sobie radzi, duży jest 😁 a ja oczywiście rozkminiam. I dumam, że może jak nie pomoc w przeprowadzce to może zrobić im jaki obiad i zanieść. Ale to przyznam się, że obawiam się reakcji SzM, bo pewnie powie ze przesadzam, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. A ponadto nie chce robić tak jak Matencja, nie chce nadskakiwać i przytłaczać. Ale boję się żeby z kolei nie popaść że skrajności w skrajność. 

Pracowo

Po urlopie póki co udawało mi się dotrzymać postanowień. Zobaczymy jak dalej będzie mi szło. Na razie jest ok. Ten urlop był mi potrzebny do wietrzenia głowy. 

O matko, czas iść spać. Kolorowych snów. 


poniedziałek, 17 sierpnia 2020

34 / 2020

 Ostatni dzień wolnego. Od jutra do pracy, rodacy😁

Planowałam dziś dokończyć te moje nieszczęsne okna, tzn. mycie ich, ale wczoraj zdecydowałam się na zakup parowego magicznego wiledowego cuda, które to podobno ułatwia. I teraz czekam na dostawę, a potem będę działać. A czekają też okna Matencji.

A teraz luz, zajęcia z pilotem i tak to leci... 

Mała pierwszy dzień w pracy. SzM już działa zdalnie.

Podsumowując urlop... Hmmm... Nie ukrywam, że brak mi wyjazdu, zmiany otoczenia. Ale generalnie źle nie było. Wycieczki krajoznawcze, wycieczki edukacyjne patrz muzea, wycieczki rowerowe i lenistwo w pierwszym tygodniu. 

Psychicznie wyłączyłam się z pracy. Pracowe towarzystwo bardzo dbało bym mogła odpocząć i nekali mnie tylko wtedy gdy już musieli. Obiecuję sobie w trosce o swoją psyche postawić granice, robić swoje, w granicach normy, pracować ściśle od - do i przestać przejmować się na zapas. Wdrożę politykę odrobiny zdrowego egoizmu, filozofię pt. pomyślę o tym jutro i zasadę ze nadgorliwosc jest gorsza od faszyzmu, ale nie polubię się z trendem byle było i wiem że może być mi trudno. No to się naklikalam...

Milego dnia! 

czwartek, 13 sierpnia 2020

33 / 2020

Szczyt zdobyty, ale generalnie trasa skrócona, bez dodatków, które SzM planował, bo uznaliśmy, że 10 km nam wystarczy, a i tak dziś bolą nas nogi. Słabi z nas zawodnicy. W górach ludzi dużo. Na szlaku tłoku nie było, ale samotności też brak. Dużo ludzi z dziećmi. Dramatu nie było, ale wolę wędrówki bez osób towarzyszących na trasie. Czar prysł u góry. Do samego szczytu, platformy widokowej kolejka ludzi. Godzina stania. O dystansie społecznym zapomnij, maseczki tylko u nielicznych (w tym my). Doszłam do wniosku, że skoro doszłam, dotarłam, to odstoje swoje i zaliczę szczytowanie 😉 Parkingowy lokales powiedział nam, że rok temu było średnio 10-12 aut. W tym roku pełny parking plus przyległości. I to w środku tygodnia. Celowo nie jeździmy w weekendy. 

Dzisiaj razem z Małą zaliczylismy dwie lokalne atrakcje, wystawy rzec by można. Było miło, ale miałam nieodparte wrażenie, tak podskórnie, że wszyscy się staramy by jednak było miło, ale wystarczy iskra i już nie będzie. Nie wiem sama, może ja przewrażliwiona jestem...

Wczoraj w trasie w aucie słuchaliśmy w radio audycji na temat pracoholizmu, kryzysu covidowego i konsekwencji z tym związanych. Słuchaliśmy oboje, nie komentowaliśmy. I tak chyba lepiej. Pracoholizm... Co to jest, jak się objawia, kiedy włączyć autoalarm, reagować... Wiecie, słuchałam, analizowałam i wiem, że to było o mnie. Serio. 

A jutro chyba rowerowy wypad, bo na wycieczki autem blisko pomysłu już nam brak z uwagi na upał, w góry mnie jakoś nie ciągnie, nogi od chodzenia jeszcze bolą, a rowerek to przeciez inne partie mięśni 😉...

Edit: jednak wycieczki rowerowej nie było. Miał być wspólny z Małą wyjazd muzealny dość daleki, potem Mała wymiękła i doszliśmy do wniosku, że trzy godziny w aucie w jedną stronę to jednak daleko i odpuściliśmy ten temat. Strzeliliśmy sobie za to wygodnicką wycieczkę w góry by auto 😉 

środa, 12 sierpnia 2020

32 / 2020

Halo, halo... Czy ktoś z Was wie co oznaczają te cyferki w kwadratach przy kolejnych wpisach? Widać to z roboczej strony bloga. U mnie sporo trójek i dwójek. Nie ogarniam tego nowego imagu. Nawet sobie już wydumałam, że może to chodzi o ilość edycji tego wpisu. Często mi się zdarza, że jak klikam i sprawdzam w wersji roboczej to wydaje się być ok, a jak tylko zobaczę opublikowany tekst to zaraz mi w oczy wchodzi to, co trzeba skorygować. No to edytuję 😉

Pierwszy tydzień mojego urlopowania minął mi w sobotę. Postawiłam na lenistwo. Co prawda zaczęłam od porządku w kuchni i umycia kuchennego okna, ale na więcej zapału mi już nie wystarczyło. Odgrażałam się sama sobie, że będę jeździć na samotne wypady tam, gdzie nikt nie będzie nic ode mnie chciał. Pogoda to raz, bo deszcz, a lenistwo, tudzież brak chęci, iskry, tego czegoś to dwa. Dwa powody. No i nie pojeździłam. Ot co. Miał być luz, spokój i błogie lenistwo. Owszem, jest, prawie szczerze powiem, ale dopiero od chyba niedzieli, soboty, czyli po tygodniu wszystko mi się zaczęło ukladac w głowie jak trzeba. I przestała mi się śnić moją Fabryka. I przestałam mieć ją non stop z tyłu głowy. Inna sprawa, że biorę ziołowy środek pt. Valusept, ale nie wiem czy on nie działa na mnie bardziej psychicznie (skoro biorę to musi być lepiej) niż faktycznie. Zaliczyłam kilka filmów (Zanim się pojawiłeś, w końcu obejrzany) i książek. Skończyłam w końcu trzeci tom dziejów Tatiany i Aleksandra, a potem połknęłam Karierę Emmy Harte, nawet znalazłam serial o tej Emmie, ale jakiś taki jest drewniany, nie mogę się wgryźć. Trochę kiepski to urlop kiedy w jednym pokoju pracuje zdalnie SzM, a w drugim Mała. Ale cóż robić. Ten obecny tydzień mamy wolny wspólnie, bo SzM urlopuje, a Mała de facto pracuje kiedy chce 😁, cóż uroki zdalnego zlecenia. 

W sobotę razem z SzM rowerowalismy trochę po okolicy, wpadło nam chyba 60 km, w niedzielę z uwagi na upał odpuściliśmy wszelkie plany i rowerowe i wycieczkowe. Wczoraj (poniedziałek) Mała musiała trochę popracować w swojej Fabryce, zatem razem z SzM ruszyliśmy w nowe kierunki na rowerach. Lokalne wycieczki też mają urok. Strzeliło nam 90 km z małym hakiem. Dziś (wtorek) razem z Mała wędrowałyśmy po muzeum. Podobało nam się bardzo. Jutro czyli dziś (środa), bo to już po północy przecaś, SzM i ja będziemy zdobywać na nogach szczyt górski, SzM przygotował jakąś trasę na 15 km. Mała zostaje, bo nie lubi. Na kolejny dzień (czwartek) chciałam kolejne muzeum, niestety dopiero przed chwilą doczytalam, że nieczynne do odwołania, bo covid. Plan B to wyjazd na Jurę, a tam jaskinia wedle życzenia Małej. Zostaje do zagospodarowania piątek no i weekend.

Matencja z Tatencjuszem wymyślili renowacje wanny. Bez sensu. Wybiłam im to z głowy. Nie wiem tylko czy sama sobie życia nie utrudnie. Powiedziałam im, że dla nich lepiej żeby mieli prysznic niż wannę, wygodniej, bezpieczniej. Czyli trzeba wyrzucić wannę, oporządzić kafelki tak by było estetycznie i wstawić kabinę, chyba najlepiej gotowa, a w miejsce luzu zrobić umywalke. No i teraz wiem co mnie czeka. Sama to sobie uczyniłam. Pomyśle o tym później. Teraz mam wolne. 😉


wtorek, 4 sierpnia 2020

31 / 2020

Kiedy w nocy przestanie mi się śnić praca...? Przyjdzie taki moment? Nie pamiętam rano szczegółów, ale budzę się zmęczona i wyczerpana. Cokolwiek by mi się nie śniło to wszystko z pracą w tle, z tyłu głowy.

Planowałam dziś machnąć z rana drugie okno, tzn. komplet okien z pokoju. I tak po kolei. Ale mój osobisty leń załączył się jakoś samoczynnie. W końcu urlop to urlop. 

Zbieram siły na wizytę u Matencji. 

Milego dnia Wam życzę. 

30 / 2020

Doczekałam się. Urlop. Jest. 

Weekend przeleciał w klimacie wycieczek rowerowych. Pogoda była cudna. 
Za podałam Małej temat wspólnego wyjazdu, gdzieś, blisko, na kilka dni. Z ochotą przystała, łyknęła temat, zapytała o limit kilometrów i czy Spa czy nie no i wyszukała oferty. Mimo sugestii że jednak nie Spa to wynalazła spa za ogromny pieniądz. Ona co prawda twierdzi że nam się należy i że każdy płaci za siebie, ale jednak nie. Póki co temat wyjazdu w ogóle jest sprawa otwarta, ale niezbyt pewną bo dokucza jej alergia i to mocno. 

Dziś pierwszy prawdziwy dzień mojego urlopu. 
Nie byłabym sobą... Zaczęłam od mycia okna i posprzątania kuchni, w której ostatnio króluje SzM. Szczerze powiedziawszy nie umiałam się tam odnaleźć. A potem calutki dzień lenia... A, nie, jeszcze do sklepu poszłam na zakupy spożywcze. 
Jutro planuje odwiedzić Matencji i Tatencjusza, żeby mieć ich już z głowy. 😉

Wierzyć mi się nie chce ze to juz czwarty dzień sierpnia...

Od przyszłego tygodnia urlop ma również SzM. Póki co żadnych planów nie mamy. 
A zaproszenie do Niemiec jest, raczej jednak nie skorzystamy. 
Zaproszenie do góralskiej rodziny też jest. I też chyba nie skorzystamy. 
SzM zapiera się kopytami, nie pojedzie nigdzie i jeszcze krzywo patrzy na plany moje i Małej. A ja co się zdecyduje i zbiorę w sobie, żeby powalczyć, po argumentować, to potem dociera do nas, do mnie info o tym że ktoś znajomy po lub w czasie urlopu był i złapał, że właśnie choruje, albo gorzej. I ręce mi opadają. 

Pewnie tak będziemy się snuć po trochę... 

PS
Nie ogarniam tej nowej szaty bloga. .. 

poniedziałek, 27 lipca 2020

29 / 2020

Pracowo
Jest ciężko. Pracuje dużo, naprawdę dużo. Mam takie kwiatki i zagwozdki, że głowa mała. Jestem już po ludzku zmęczona. A do tego zestresowana. Włącza mi się wewnętrzny panik i koniec.
Ten pracowy czas kwietniowo-majowy będzie mi się chyba długo jeszcze odbijał czkawką. Póki co z utęsknieniem czekam na koniec lipca, bo planuje w końcu odpocząć. Minimum 2 tygodnie, a tak po cichutku zastanawiam się nawet nad trzecim tygodniem. Pewnie nic z tego nie będzie, ale co mi zależy myśleć...
Problemów pracowych było całe mnóstwo. Część z nich niepotrzebna, z bólem serca muszę to przyznać, ale chyba mogłabym ich uniknąć. Nieznajomość przepisów nie zwalnia z ich przestrzegania, ale co się napracowałam przez ten czas by dojść do obecnej sytuacji, która wydaje się jasna i klarowna to tylko ja wiem. I tylko ja samej sobie mogę rzucić w twarz, że generalnie to dałam ciała, brzydko mówiąc. Sama sobie życie utrudniałam. Cóż, bywa.
Póki co sytuacje problematyczne, które wiszą jeszcze jak topór nade mną, odsuwam w niebyt, w myśl zasady "pomyślę o tym jutro". Z sentymentem myślę o czasach, tych czasach spokojnych, bez problemów, stresu i lęku. Co było nie wróci i szaty rozdzierać by próżno... Tak mi się skojarzyło :)
Rodzinnie
Mała
... obroniła licencjata i już znalazła pracę. Powiem szczerze, jak na świeżo upieczonego młodego licka to fajna kaskę dostała. Ja tyle nie zarabiam. No i czas nieokreślony. A to jej pierwsza praca na umowę o pracę. Oby jej się dobrze pracowało. Zna swoją fabrykę bo całe studia tam wisiała na zleceniu. Już nam tu śpiewa na temat wyprowadzki do Miasta.
Młody
... jest w trakcie rekrutacji do nowej Fabryki. Długo to trwa.
No i szykują się oboje z Panną do przeprowadzki, do nowego wynajmowanego mieszkania.
Dziś byliśmy u nich. Mieszkają ponad rok, a to była nasza trzecia wizyta u nich. Sami się nie pchamy, a zaproszeń więcej nie było. Taka prawda.
Matencja
... coraz bardziej podupada na zdrowiu. Ma poważne problemy z kręgosłupem, z poruszaniem się poza domem. Po mieszkaniu to jeszcze jako tako.
Tatencjusz
... miał incydenty wysokociśnieniowe. Oczywiście wszystko rozbija się o mnie, bo oni sami to nic. A rodzeństwo moje niespecjalnie skore jest do angażowania się. I to ja muszę wysłuchać żalów Matencji na temat Tatencjusza. Znowu słyszę przez telefon łzy. Nie mam na to siły. No właśnie, powinnam do niego, do Tatencjusza, zadzwonić.
Niestety moi rodzice są niby razem, a niby osobno. Masakra emocjonalna dla mnie.
SzM
... od kwietnia praktycznie prowadzi nasz dom, nasza rodzinę. Gotuje, robi zakupy i dba o nas. Nie wyobrażam sobie, nie potrafię sobie wyobrazić co ja bym zrobiła bez jego pomocy. Takiej czysto praktycznej. Serio.
Inna sprawa, że drażni mnie to, że nie potrafi zrozumieć, że muszę swoje zrobić w pracy, że nikt tego za mnie nie zrobi. I najpierw mam pracowego stres, że nie dam rady, że czasu mało, a potem domowy stres pt. znowu będzie niezadowolony, że pracuję.
Ja
... szczerze powiedziawszy, ot tak, prosto z mostu, to jestem w emocjonalnej czarnej doopie.
Dlaczego?
Bo pracowo zeżarł mnie stres, lęk, nerwy, niepokój i obawa, słowem wszystko.
Bo jak tylko pomyślę o pracy to już mnie ściska i wręcz jest mi niedobrze.
Bo nie mam siły i cierpliwości do własnych rodziców. Świadomie odcinam się od ich problemów i zżera mnie wyrzut sumienia, że moje dzieci też mnie tak będą olewać.
Bo nie pojedziemy nigdzie na te wakacje. A mnie się marzy taki szybki reset. Ludzie jadą bez obaw i strachu, ale mój do przesady rozsądny SzM staje okoniem i nie pojedzie w obce środowisko i koniec. Skończy się na tym że zgarnę Mała i pojedziemy obie. Ale gdybyśmy przywlokły corone do domu to nie umiałabym spojrzeć w oczy SzM. A czy już pisałam, że rodzeństwo ma w domu corone? A wydawało się, że już wszystko mija. Doopa a nie mija.
Bo mam problemy ze słuchem. Coraz częściej łapie się na tym że podglasniam tv, dopytuje co kto powiedział. Czy są na to jakieś leki? Czy już tylko aparat? Jak się bronić przed utratą słuchu, jak go wzmacniać...



niedziela, 5 lipca 2020

28 / 2020

Pracowo...
Nie chce chwalić dnia przed zachodem słońca, ale mam cicha nadzieję, że to wszystko powoli zmierza do końca, że jeszcze jak przeżyje ten lipiec i wszystko ogarnę to w sierpniu zacznę normalne pracowe życie. A konkretnie to urlop. Bo...
ja marzę o tym by mieć trochę luzu. Mam wrażenie, że jestem przepracowana. Długi czas na bardzo wysokich obrotach w mega stresie. Podejrzewam się o jakieś zaburzenie typu pracoholizm (nie potrafię wyłączyć w głowie opcji pt. Praca), albo mam może jakąś formę depresji pracoholicznej, nie mam na nic siły, ochoty, wszystko inne niezwiązane z pracą wydaje mi się takie banalne, mało ważne. Nie potrafię się skupić, skoncentrować, wiecznie jestem przytomna nieobecna, bo z tyłu głowy kłębią się pracowe problemy i wciąż o nich myślę.
Najbardziej to bym chciała pojechać gdziekolwiek, byle sama i żeby tam nikt nic ode mnie nie chciał. Łapie się na tym, że mam tak przemęczona psyche, że udaje zainteresowanie tym co się dzieje w domu. A mnie się chce błogiego lenistwa i żadnego musu...
Urlop wezmę, ale z wyjazdu nici, bo nie zdecydujemy się jednak na wyjazdowy urlop gdziekolwiek. Nie mamy jakoś odwagi. Zbyt dobrze znamy problem wirusa, kwarantanny, wymazów itp. Średnia przyjemność. Zatem chyba skończymy na wycieczkach jednodniowych albo autem, albo rowerem. Tydzień urlopu mamy wspólny, potem SzM wraca do pracy, a ja będę urlopować drugi tydzień.
SzM już chyba zostanie na pracy zdalnej w domu. Oszczędza czas i kasiorę, bo odpada koszt dojazdu. Przy okazji upichci co nieco. I to jest fajne.
... ale znika mi mój czas, czas gdy byłam w domu sama. Ja bardzo lubię być w domu sama, a teraz to już niemożliwe. Żal...
Mała ma już termin obrony swojej pracy licencjackiej. Stresuje się na bank bo cały czas śpi. A ona stres przesypia.
Młody dostał propozycje zmiany pracy. Rekrutacja jeszcze trwa. Panna Młodego póki co dostała umowę na czas nieokreślony. Może im się poukłada wszystko do kupy jakoś sensownie. Poza tym przez te ostatnie ulewy to mieli w tym wynajmowanym mieszkaniu atrakcje w postaci płynącej wody z dachu, prawie jak walka z powodzią.
 Od września zmieniają mieszkanie, też wynajęte, ale zdecydowanie lepsze, większe i niżej. Niestety ciut drożej, ale i tak nie ma dramatu. Wynajem po tak zwanej znajomości. Trochę się obawiam czy dobrze to zrobi samej znajomości 😁
Sportowo niestety nie udzielam się tak bardzo jakbym chciała. Mam stracha by zacząć biegać, boję sie ze znowu odezwie mi się to kolano i wtedy będę mieć szlaban na bieganie i na rower. A tak to póki co bez problemu szalejemy na rowerach.
I tak to.
A co u Was? Dzieje się?

czwartek, 2 lipca 2020

27 / 2020

Powoli wszystko wraca do normy, wszyscy wrocili do swoich zajęć, a ja usiłuję ogarnąć swoje pracowe podwórko, a co chwile ktoś czegoś chce od mnie... I przyszedł dzień gdy zagrały fanfary i słowa uznania płynęły zewsząd. A jednocześnie właśnie w tym dniu zdałam sobie sprawę z tego, że w tym konkretnym przypadku machnęłam się i to na maxa. I to machnięcie zdyskredytowało mnie samą w swoich oczach. To jest okropne uczucie. Trzeba dodać do tego fakt, że tak naprawdę to brak mi pewności siebie, że mam takie wewnętrzne przekonanie, że tak naprawdę to jestem do niczego bo co ja tam wiem.
I nawet pisać mi się nie chce.
Diagnozując się sama mogę powiedzieć, że ta zawodowa porażka to zżera mnie ambicjonalnie i emocjonalnie.

niedziela, 14 czerwca 2020

26 / 2020

Zbliżają się urodziny Tatencjusza. Strzela mu równe 80 lat. I chciałabym móc jakoś uświetnić ten dzień, zrobić niespodziankę, trochę radości... Grubo wcześniej Matencji planowała uroczystość w knajpie, nawet przykazała mu zbierać kasę na ten cel. Koronawirus pokrzyżował wiele planów, ten również. Sytuacja wygląda tak, że oboje powinni siedzieć w domu i o ile Matencja siedzi, bardziej z musu, niż z rozwagi, bo ma problem z chodzeniem, o tyle Tatencjusza odpuścił wszelkie zalecenia. W związku z tym my odpuściliśmy robienie im zakupów i trzymanie ich pod kloszem, bo nic na siłę. I teraz a propos zbliżającej się uroczystości... Matencja nie ma sił by przygotować coś w domu, to raz. Na pewno nie zwalimy się im na głowę do domu, zarówno z powodu tego że wirus jak i tego że patrz zdanie wcześniej. Na imprezę w knajpie kasy nie mają, poza tym uważają ze jeszcze nie ten czas na uroczystości że względu na wirusa. Wstępnie rozważałam zrobienie niespodzianki pt. obiad w knajpie i zyczenia, ale skoro mówią że to za wcześnie to chyba się obawiają. Najprościej byłoby podrzucić życzenia i upominek, ale nie jest to prosta sprawa. Bo nie ma takiej rzeczy dostępnej dla mnie, na świecie, która sprawiłaby radość mojemu ojcu. I w tym temacie jestem kompletnie bezradna.

I żeby nie było, że nie jestem córka swojego taty... Zbliżają się moje urodziny i kompletnie nie wiem czego ja mogłabym sobie zażyczyć na urodziny. Nie żeby ktoś pytał, ale tak sama dla siebie. Czego bym chciała... Spokoju przede wszystkim.


poniedziałek, 8 czerwca 2020

25 / 2020

I pomyśleć że powinniśmy być na wczasach... Tak, ten świrus covid pozmieniał nam życie dość solidnie.
Poczawszy od tego, że moje życie zawodowe wywróciło się do góry nogami i to w taki sposób, którego nie byłabym chyba w stanie sama wymyślić, nawet po pijaku.
Poprzez odwleczenie w czasie wesela Młodego i Panny na za rok.
Aż do kompletnego rozbicia urlopu. Zwykle rezerwujemy miejscówki wcześnie. Zdarzało się nam rezerwować w grudniu albo i styczniu. Tym razem przebilismy samych siebie. W maju 2020 mamy zrobiona rezerwację na rok 2021 (udało się przenieść żeby nie stracić wpłaconej zaliczki). W zamian kompletnie rozpierniczone wakacje 2020. SzM urlopuje, ja pracuję. Może uda nam się w sierpniu razem wyskoczyć gdzieś na tydzień.
Potrzebne mi to wolne, potrzebuję spokoju, potrzebuję oderwać się od pracy, od dzwoniącego telefonu, wiecznych problemów pracowych... Nie ukrywam, że miło jest słuchać wyrazów uznania i pozytywnych opinii pod własnym adresem, ale tylko ja wiem jak wiele mnie to kosztowało, ile pracy, nerwów, stresu... zdecydowanie za dużo. 
Tak na dobrą sprawę, szczerze powiem, to takie rozwiązanie też ma swoje plusy, bo brakowałoby mi takiego doprowadzenia zadania do końca, pewnego rodzaju przekazania pałeczki. Dam radę, teraz to już spoko luz. Jeszcze ciut wytrzymam i przekażę stery. Odliczam dni.
Psychicznie posypałam się bardzo. Liczę na to, że gdy odetchnę, naładuje baterie i wrócę do formy. Czasem się zastanawiam czy to długotrwały stres, wyczerpanie, przepracowanie czy może początki demencji albo innego Alzheimera... 

Matury dziś za startowały. Dopiero rano w pracy się dowiedziałam. Nie mam czasu na wiadomości w TV. Jak już mam czas to spędzam go z komórką w garści w poszukiwaniu wiedzy merytorycznej, że niby tylko na chwilkę coś tylko sprawdzę, a potem nagle robi się ciemna noc.
A moja matura 30 lat temu... Matko i córko, ależ ze mnie dinozaur... Kiedyś gdy słyszałam, że ktoś jest 30 lat po maturze, to prawie się dziwiłam, że jeszcze żyje 😉

A nasza Mała Młoda czeka na termin obrony pracy licencjackiej. Najprawdopodobniej będzie to obrona zdalna, ale tak na pewno to nikt nie wie. Na chwilę obecną powiedziała, że idzie na magisterkę, żeby nie tracić zniżek i ulg studenckich. Każda motywacja jest dobra. Chyba. Ale czy tak zrobi to się dopiero okaże.

Dobranoc. 

środa, 27 maja 2020

24 / 2020

Dzień Matki

Do południa telefon z życzeniami od Młodego. Standard. "... a spotkamy się jak się to wszystko uspokoi...". To moje dziecko, ale słuchać już nie mogę jakie ta jego Panna ma pracowe przygody i jak bardzo jaet nrazona na zagrożenie. Panie wybacz, ale nie wydalam, nie daje rady...

Grzeczna córeczka, ta która wciąż siedzi w głębi mnie samej kazała mi pojechać do Matencji z życzeniami. Mało tego, przekroczyłam próg mieszkania i wypiłam u nich kawę. Do tej pory trzymaliśmy się z dala. Początkowa ich izolacje odpuściliśmy. Nawet nie tyle my co oni sami. Ale trudno żebyśmy jak goopki latali robili zakupy, nosili pod drzwi, z zachowaniem ostrożności, izolacji itp. A Tatencjusz spoko-loko sam wędruje po mieście. Najpierw ochrzanialam, a potem już po prostu wchłonęła mnie praca i po prostu nie miałam czasu na użeranie się z nimi i uszczęśliwianie ich na siłę. I tak to stało się. Dziś przekroczyłam granice. Byli stęsknieni mojej obecności i relacji z mojej Fabryki. Tak więc w zasadzie oni nic, a ja gadałam jak nakręcona. Potem już w domu pomyślałam, że może to i lepiej, bo jakby oni gadali to na bank by się pokłócili. 

A potem... Wróciłam do domu i przy parkowaniu spotkałam Małą w drodze na spacer. Tak więc zaliczyłyśmy wspólny spacer po naszym lesie. W drodze powrotnej wymyśliłyśmy pizzę z ulubionej pizzerni. Potem deser dla mnie czyli przepyszna sałatka owocowa, prosto z lodówki. Pycha!
A potem... Domowe Spa 😁
Świece, zapachy, muzyczka, miejsce do leżenia, wałek pod nogi, opaska na włosy i gabinet kosmetyczny w mojej własnej sypialni się był zrobił 😁😁
Ekokosmetyki, masaż, relaks, pełne rozluźnienie... Tego mi było trzeba. 
Najlepsiejszy mój Dzień Matki ever.

Jak fajnie, że urodziłam sobie jeszcze córkę. Gdyby nie to mój dzisiejszy Dz M skończyłby się na życzeniach przez telefon.
😁😁😁😉

niedziela, 24 maja 2020

23 / 2020

Ostatni miesiąc to dla mnie naprawdę trudny czas, szkoła życia. Nie wiedziałam, że potrafię że stresu i bezsilnosci płakać, mieć odruchy wymiotne, zanik apetytu, kłopot z koncentracją, ze snem. Cały czas z tyłu głowy głęboki i ogromny stres. Początkowo praca zdalna i ręczne sterowanie firmą, potem już z siedziby. Bez wsparcia, rzucona na głęboka wodę liczyłam że potrwa to tydzień, może dwa. Niestety w tym tygodniu minął miesiąc i dalej trwa. Na szczęście stan ogromnego kryzysu już chyba za nami. Oby tak było. Mój obecny szef zapytał czy też stwierdził, że chyba samą siebie zadziwiłam, że dałam radę. Bo piał hymny pochwalne na moją cześć. Mile to było, nie powiem ze nie. Nieskromnie przyznam się tu sama sobie, że było ciężko, że płakałam, ale nie miałam takiego momentu zwątpienia w siebie. Bardziej obawiałam się o sprawy, które nie zależą ode mnie, a definiują mój stan i moja pracę. No i o zdrowie swoje, bo stres zżerał mnie na maxa. Poza tym praca prawie 24 h na dobę jeszcze nikomu nie wyszła na dobre. 
Będzie dobrze, jeszcze parę chwil i będzie. Musi być. 

poniedziałek, 18 maja 2020

22 / 2020

Da się oswoić stres, przywyknąć do niego. Pastylka do ssania na literkę V moim ulubionym przyjacielem jest. Nawet jeżeli działanie ma mikre to moją psyche podnosi mi mocno. A to najważniejsze. 
Zapracowana jestem na maxa. Uszczęśliwiona na siłę pewnego rodzaju awansem, którego na pewno nie chce dłużej niż to konieczne.

Wakacje
przeniosłam nasza rezerwację na przyszły rok. Pandemia totalnie spieprzyła nam urlopy. I sam wyjazd i terminy. Nie wyjeżdżamy, posnujemy się rowerowo tu na miejscu, o ile dostanę ten mój urlop. 



sobota, 2 maja 2020

21 / 2020

Nigdy w życiu nie wymyśliłabym scenariusza swojego obecnego zawodowego życia. Nie uwierzyłabym, gdyby mi wcześniej ktoś opowiedział moje ostatnie dwa pracowe tygodnie.
Nowa sytuacja, nowe wyzwania, potężny kryzys, a w tym wszystkim ja, świeżynka w każdej dziedzinie. Dziś ciut, ale tylko ciut lepiej. Natomiast zaznajomiłam się z uczuciem paniki, lęku i stresu. Nieprzespane, albo przedrzemane ze stresem w tle, noce, fizyczny ból mięśni, ściśnięty żołądek, nudności, uczucie zamknięcia w pułapce, mega stres, bezsilnosc, łzy bezradności i osamotnienia, a do tego świadomość że tylko ja bo nikt inny i w końcu po prostu płacz ze stresu. Niejeden.
Słowem masakra czyli nie jest łatwo. I nikt nie wie jak długo to potrwa...

piątek, 17 kwietnia 2020

20 / 2020

Koronawirus. To stan wojny z niewidzialnym wrogiem, wobec którego jesteśmy bezsilni.
Idę na wojnę, nikt nie pyta czy chce, czy dam radę. Trzymajcie kciuki.

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

19 / 2020

Wielkanocna Niedziela za nami. Leniwa, spokojna, bez spiny, bez pośpiechu, stresu...
Z tyłu głowy miałam jednak cały czas tę myśl, że Matencja i Tatencjusz sami tam u siebie, że nie wiem jak tam między nimi się ułożyło, bo tam to jak zawieje wiatr...
Tak, to prawda, spodobały mi się takie Święta, kiedy na pełnym legalu nic nie muszę, a ta grzeczna córka siedząca we mnie ma pełną dyspensę i w świetle prawa nie może nic robić, żeby zabić swoje chyba irracjonalne wyrzuty sumienia. 😁😁😁

Hmmm... Czy dałoby to coś gdybym to wszystko co czuję i myślę powiedziala im czyli Matencji i Tatencjuszowi prosto w oczy? Próbowałam, mówiłam, tłumaczyłam... Teraz to bez sensu. Matencja jest na takim etapie, że słyszy tylko to, co chce usłyszeć, reszta po prostu do niej nie dociera. Przerobiłam to nawet ostatnio, chyba ze dwa tygodnie temu.
Chyba powiem moim dzieciom, że jak przyjdzie czas, że będę taka jak teraz Matencja to mogą mnie odstrzelić żeby mieć ze mną spokój...

Szczerze, to największy problem mam sama że sobą... Bo w to, że jestem skrzywiona psychicznie to nie wątpię.
Zawsze miałam wdrukowane do głowy, że ojciec to ten zły w ich małżeństwie. Ona zajmuje się domem i dziećmi, nie pracuje. On zarabia na rodzinę, ma własną działalność i nielimitowany czas pracy. Poziom życia całkiem ok. On jest od zarabiania kasy, w nic więcej się nie angażuje, ona ma na głowie resztę. Jego w domu więcej nie ma niż jest. Od zawsze wiem, że ona w tym małżeństwie jest nieszczęśliwa. Bo ja zdradzał, bo jej nie szanował, bo ja poniżał. Nie, nie było niebieskiej karty, ale słowo też boli. Nie byliśmy świadkami tych utarczek małżeńskich, ale mama zawsze dbała bym wiedziała, że on ją źle traktuje, a ona jest nieszczęśliwa.
Do dziś Wigilia kojarzy mi się z tym, że już po kolacji mama siadała słuchać kolęd i płakać, bo "u nich w domu to tak było radośnie, rodzinnie, i jak sobie to wszystko wspomina to jej żal". Nielimitowany czas pracy ojca nie sprzyjał dochowywaniu wierności. Matencja na straconej pozycji, bo znerwicowana, bez środków do życia, więc o konkretnej decyzji pt. rozwód nawet nie było mowy (proponowałam, pytałam wręcz zarzuciłam, czemu nie zrobiła tego wcześniej), bo w ogóle nie brała tego pod uwagę. Przerobiłam rolę negocjatora między nimi, ustawiacza do pionu Tatencjusza, terapeuty Matencji. Zawsze była serdeczna, skora nam do pomocy, często nawet aż za bardzo, nieba była skłonna mi, nam przychylić, ale zawsze powtarzam, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Zwłaszcza, gdy potem pada tekst o byciu niewdzięcznym "gdy ona tak komuś robi dobrze". Był czas gdy sytuacja między nimi była bardzo napięta, sprawy finansowe się komplikowały, a on, ojciec znaczy się jak to ona mówiła "nie wiadomo gdzie chodził". Potrafiła dzwonić do mnie po 20 razy dziennie, żeby się wyżalić, a głównie po to, żeby nadawać na niego, a mnie się wtedy chciało wyć gdy słyszałam, że dzwoni telefon. Szczerze mówiąc z perspektywy czasu to myślę, że dobrze ze mi się wtedy nie rozsypało małżeństwo... Dopiero SzM powoli pokazywał mi obecną sytuację trochę bardziej obiektywnie. Sprawił, że przestałam myśleć z automatu że on, ojciec znaczy, jest ten zły.
Niestety nie byłam, nie jestem i nie będę już w stanie sprawić, by Matencja przy ich każdej najdrobniejszej scysji, sprzeczce nie omieszkała wygarnąć Tatencjuszowi ile to on jej złego zrobił, że to przez niego jest taka znerwicowana, ile dobrego ona włożyła w te rodzinę, i jak bardzo on ja unieszczęśliwia... Nawet gdy się nie kłócą to niestety ile razy może tyle razy wbije mu jakąś szpilę. Niejednokrotnie pisałam tu, że wykorzystuje naszą, moją obecność do rozegrania czegoś tam. Jest po prostu mistrzynią manipulacji. A jak słyszę "powiedz mu to, śmo i owo" to nóż mi się w kieszeni otwiera. On jej w odwecie też nie pozostaje dłużny i tak się kółeczko zamyka... Ona na niego narzeka że się nie odzywa, że jak jest w domu to do niej nawet nie zajrzy, nie zainteresuje się. A on mi mówi, że woli się nie odzywać, bo jak powie coś nie tak to ona się czepia, a jak już się czepi to gada jak nakręcona.
Ileż ja się już do nich nagadałam...

A psychicznie ja osobiście nie potrafię sobie poradzić z tym, że:
- po pierwsze jestem zła na Matencję, że od dziecks kreśliła mi negatywny obraz ojca (mimo że wiem, że nie był kryształem) i potem w moim dorosłym życiu, wtajemniczala w zakamarki ich spraw małżeńskich. I zaraz potem myślę sobie, że komu miała się wyżalic, zwierzyć, że chyba bardziej powinnam być zła na niego, bo to on jest przyczyną...
- po drugie zła jestem na siebie, że nie potrafię być dla niej bardziej serdeczna, że nie jestem taką córeńką przytulaskiem, która przytuli, pocieszy... Mam wrażenie że nie robię tego z obawy, że wzmocnię ją w poczuciu racji i doznanej krzywdy, a ona będzie jemu dokuczać jeszcze bardziej i będą jeszcze bardziej skonfliktowani.
A może to dla mnie tylko dobre wytłumaczenie...
- po trzecie jestem na siebie zła za taki a nie inny stosunek do niej, że zamiast być wdzięczna, za to że tyle mi pomogła to ja taka do doopy córka jestem.

I nie próbuje już żadnych uskuteczniajacych rozmów, negocjacji, tekstów z cyklu, we dwoje jesteście musicie dbać o siebie nawzajem, bo on przytaknie, ale co z tego skoro i tak ma ją w głębokim poważaniu, a od niej zaraz usłyszę, że on jej tyle krzywdy zrobił, to jak ja teraz mogę tak mówić. No i oczywiście, że trzymam jego stronę.

I tak to...


niedziela, 12 kwietnia 2020

18 / 2020

Kwarantanna trwa. Matencja z Tatencjuszem to dramat. Matencja sama w sobie jest uciążliwa dla otoczenia, wiek, dziwactwa, charakter plus zmiany po udarowe to nie jest fajna mieszanka. Do tego animozje z mężem osobistym, Tatencjuszemoim moim znaczy się. No dramat. I tak długo wytrzymali bez porządnej awantury. Każde z nich ma swoje racje. A mnie zostaje tylko współczuć Tatencjuszowi i wysłuchać Matencji. A gadane to ona ma. Z charakteru to ja podobno jestem cały tata, no wypisz, wymaluj, tak mówią, więc ja go doskonale rozumiem, znam jego tok rozumowania, bo mam to samo. A Matencja stoi na stanowisku że skoro nie jestem z nią, to jestem przeciwko niej. Mam dość wiecznego "Ty musisz mu powiedzieć..." Staram się... Za każdym razem staram się i obiecuję sobie być miłą, serdeczną, współczującą... A po kilku minutach rozmowy budzi się we mnie agresor i robi się ze mnie sukencja po prostu.

U nas w domu ok, dajemy radę, nie kłócimy się, nie dokuczamy sobie, bałam się, że będziemy zmęczeni sobą, a mam wrażenie, że jesteśmy bliżej siebie. Może nie na linii SzM i ja, ale na pewno my - Mala/Młoda. Jutro śniadanie wielkanocne, w naszym maleńkim gronie trzyosobowym. Każdy będzie świętować osobno, Teście, moi rodzice, Młody z Panną i my. Inne to będą Święta...

Moja praca zdalna wykończy mnie psychicznie, spalam się, nie potrafię się odciąć od firmy. A telefon dzwoni mi praktycznie cały czas. Tęsknię za normalnością.
Na wakacje w terminie nie liczę na pewno. Przeniosę rezerwację na jesień, choć wiem, że raczej nie pojedziemy jesienią, ale może uda mi się tak poprzesuwać żeby nie stracić tej zaliczki.
Drżę na myśl o weselu Młodego, bo slyszalam, że do 31.08 odwołane komunie i bierzmowania, a śluby odbywać się mają w ograniczonym składzie tj. 5 osób. Przekładać? odwoływać?... a zaliczki nie do odzyskania...
Hmmm. Cóż.

Mimo wszystko życzę Wam spokojnych i radosnych Świąt, a do tego szybkiego powrotu do codziennej normalności, za którą już zaczynam tęsknić...