No i po weekendzie. Generalnie to mieliśmy siedzieć w domu, bo pogodę zapowiadali do bani. Ale koniec końców w sobotę SzM wyciągnął mnie na dreptanie w górach. Przetruchtalismy 12 km, powitaliśmy zimę, ulepiłam mini bałwanka, wypiłam grzańca, zakupiłam pyszne kruche rogalisie, oscypki i wio do domu. Niedziela już za to leniwa w pełni. Z pilotem w garści znaczy się.
SzM miał nie tak znowu dawno urodziny. Z oczywistych względów nie robiliśmy żadnego przyjęcia, ale babcie jak to babcie, uznały że urodziny są to prezent musi być. No i SzM wymyślił, że w zamian podrzuci im coś do jedzenia, a żeby było atrakcyjnie, zamówi im jedzenie z knajpy. Tesciowa, która nigdy nie ma i nie miała problemu z przyjmowaniem prezentów, spoko, łyknęła info jak pelikan rybę, wybrała co chcą i gites. Natomiast Matencji jak zwykle... A po co to, a niepotrzebne, a kłopot, a szkoda pieniędzy, a oni przecież mają co jeść, a po się mamy wykosztowywać... i cały wywód w te klocki. Nóż mi się w kieszeni otwiera. Próbowałam trzy razy. Problem tkwi w tym, że mieli się określić na co mają ochotę i co by zjedli, bo uznaliśmy że nie będziemy ich uszczęśliwiać na siłę. Zwłaszcza, że np. Tatencjusz nie wszystko zje, bo nie lubi, nie jada itp. No więc trzy razy próbowałam, a potem doszłam do tego że nie mam ani siły ani ochoty walczyć z wiatrakami. Nie, to nie. Jak zobaczy Matencji, że ja przestaję naciskać, że nie walczę, to może zmieni swoją taktykę. Tak, strategię, bo naprawdę mam wrażenie, że to jest w myśl zasady tej kury co to uciekała przed kogutem "zrobię jeszcze jedno okrążenie po podwórku, niech nie myśli, że jestem taka łatwa". I to samo jest z przyjmowaniem przez nich pomocy. Jakiejkolwiek. Jutro zagadam o myciu okien. Ostatnio mile się zdziwiłam, bo obyło się bez cyrku. Powiedziałam że będę myc, przyjęli do wiadomości, umyłam i było ok. Niestety nie wszystko tak działa jak widać.
Myślę, że to wynika z tego, że Matencja po prostu nie potrafi przyjmować prezentów. Tak normalnie. Ona ma w drukowane w glowie, że zawsze trzeba się wzbraniać. I ja też tak miałam, ale... Pamiętam jak sto lat temu sama się naciełam będąc taką kurą co ucieka. Oponowałam jak Matencji 😉 i niestety ofiarodawca nie naciskał, wycofał się i powiedział prosto z mostu "skoro nie chcesz, to ja się narzucać nie będę". I to była lekcja dla mnie na całe życie :)
I teraz przy zamawianiu tego jedzenia do domu dokładnie tak samo zrobiłam. Odpuściłam. Może wyciągnie z tego jakąś naukę.