Stali bywalcy :)

sobota, 7 listopada 2020

59 / 2020

Pełna jestem wciąż takich refleksji, że właściwie to teraz mam luz, nic nie muszę, wszystko bez napinki. 

Rano wstaję, SzM robiąc sobie śniadanie robi mi kawę. Zjadam śniadanie, wypijam kawę i idę do pracy. W domu zostaje pracujący zdalnie SzM i Młoda/Mała. 
Od początku korona kryzysu w mojej Fabryce, utarło się, że zjadam w pracy obiad, tak sobie ustaliliśmy, że lanczujemy. Wracam więc z pracy po południu niejako zaobiadowana. 
SzM podczas swojej zdalnej pracy rządzi w kuchni, mówi, że takie pauzy dobrze mu robią. Coś tam upitrasi dla siebie i Młodej, często ja też się załapię na drugi obiad, częściej jednak oni już są po obiedzie, bo jedzą w porze obiadu 😁... A ja, ja też zjadam, choć w zasadzie nie powinnam, bo wychodzi na to, że jem dwa. 
I wracając do domu mam w sobie  taką refleksje, że jestem na dobrym  etapie, że spoko loko i luz blues. Sprawa obiadu przestaje być tak bardzo istotna, bo SzM dba by oni nie byli głodni. Albo coś upitrasi, albo zamówi gotowiznę.
Co prawda SzM narzeka mi wciąż, że Młoda kompletnie nie wychodzi z inicjatywą w tym temacie. Do gotowania znaczy się. Bo do zamawiania to ma dryg 😁 Teraz jeszcze słyszę, że on nic jej nie będzie mówić, bo potem wychodzi na to, że on jest ten najgorszy. I tak to.
Sprawa obiadu to w ogóle osobny rozdział moich refleksji. Bo po pierwsze po prostu nie muszę gotować i to jest super. Po drugie brak mi wspólnego jedzenia. Teraz doceniam, wspominam te czasy gdy wszyscy razem siadaliśmy w czwórkę do stołu... Po trzecie zmieniło się nam menu. Ale to pewnie znak czasu. 
Ale kontynuując... Wracam do domu z pracy ze świadomością, że nic nie muszę. Zakupy zrobione, a jeśli nie to w drodze z pracy robię ja, albo pójdzie SzM, bo szuka powodu do wyjścia z domu. Wszelkie wyjścia towarzyskie ograniczone, wizyt lekarskich brak, wyjazdy do Matencji, rodziców ograniczone do niezbędnego minimum... 
Z tą Matencją, z tymi ograniczonymi wizytami tam u nich, to z jednej strony nie ukrywam, że jest mi wygodnie, a z drugiej obawiam się tam często wkraczać, żeby im czegoś nie przywlec. Nie izolujemy ich już tak bardzo jak wiosną, kiedy siedzieli kamieniem w domu. Tatencjusz wychodzi z domu, mówi że do garażu, ale sam tylko on wie gdzie tak naprawdę idzie 😉. Matencja ma problemy z dłuższym chodzeniem więc odpuszcza samodzielne wyjścia. Razem z Tatencjuszem jeżdżą na zakupy autem. Odpada nam więc sprawa zaopatrzenia moich rodziców. SzM jeździ raz w tygodniu z zakupami do Teściów.
I tym sposobem nasze popołudnia, wieczory są calutenkie na luzie. Kompletnym luzie, bo nawet na trening nie wychodzę. Nie biegam. Leń zbyt mocno mnie trzyma. Co chwilę postanawiam ze od jutra, poniedziałku, kolejnego tygodnia... Ale póki co nic. 
I spędzamy ten leniwy czas w domowych pieleszach. Bogu dzięki, że mamy 3 telewizory. Nikt nikomu nie przeszkadza, bo tak się składa, że raczej rzadko oglądamy coś wszyscy razem 😁. Oglądamy zazwyczaj dwójkami, w składzie mieszanym. 
Rozwinęlismy się w tej pandemii w zakupach internetowych. Bielizna, ciuchy, kosmetyki, żarełko dla kota, raz nawet buty. A wczoraj jeszcze na szybciora zaliczyłam ekspresowe zakupy ciuchowe w tradycyjnym  sklepie stacjonarnym. Spodnie. Bo stare się rozsypują, robią ciasne, już w nie nie wchodzę (niepotrzebne skreślić, ale prawda taka, że nie ma co skreślać), a przez internet spodnie przy typie sylwetki A, gruszka czy jak tam zwał, ale z dużym dupkensem, to ja się boję kupować. Bo zwykle jak w biodrach ok to w pasie dużo. A wczoraj wpadłam do sklepu, przymierzyłam 7 par, kupiłam 3, i jeszcze skorzystałam z promocji. 

Brak mi relacji towarzyskich, społecznych. Codziennie sobie obiecuję, że zadzwonię do X, do Y a nawet do Z. A przede wszystkim do Tatencjusza, bo Matencja to do mnie dzwoni prawie codziennie sama. Ale to, że ona do nas dzwoni nie oznacza, że Tatencjusza wie co u nas. No niby nic nowego, stara bieda, ale tak generalnie. Bo nigdy nie wiadomo czy rodzice są w stanie wojny czy nie. 
I tam żal mi tego Młodego pokolenia... Jakie oni mają relacje towarzyskie, gdzie się mają nawiązywać te nowe kontakty, rodzić miłości itp. 
Nasza rzeczywistość to taki rodzaj wojny, tylko nikt nie strzela, a wroga nie widać. A żyć trzeba tak by unikać zakażenia, a nie życia. Tak przeczytałam na jednym z blogów i powiem szczerze oddaje to cały sens tych myśli co mi tam pod bujną czupryną się kłębią. 
Czy ja już Wam pisałam, że zapuszczam włosy? A to w praktyce oznacza, że mam łeb jak sklep 😁

4 komentarze:

  1. Eh, zdziczejemy chyba... A chodzą słuchy, że te pozorne działania niby ochronne na dłuższą metę na nic się zdadzą, tylko doprowadzą do ubóstwa kraje i ludzi. Może jeszcze będziemy wychwalać dobrobyt PRL-u, tfu tfu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja dostaję obłędu. Ja praca zdalna, PanMąż siedział na kwarantannie (na szczęście okazało się że korony nie ma) Starsza (mieszkająca piętro wyżej) praca zdalna, wnusie z powodu gila nie chodzą do przedszkola.Pełna chata!!!! Ciszy, dajcie mi wiaderko ciszy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobnie jak Tobie i mnie jest żal młodych. Ta zdalna szkoła, zdalne studia. Na dłuższą metę bardzo to jałowy czas...

    OdpowiedzUsuń
  4. Młodych mi nie żal, bo oni do tej pory w szklanej bańce żyli, a jeszcze perspektywę jakąś mają. Ani wojen, ani pomoru żadnego za ich pokolenia nie było.
    Żal mi mojego pokolenia, które co prawda bez wojen, ale najpierw w biedzie powojennej, a potem te prl-y, szarzyzna itd. A teraz, gdy my odchowaliśmy dzieci, jesteśmy na emeryturach i moglibyśmy jeszcze jakoś pożyć, to zostaliśmy zamknięci bez dostępu do rodzin, pozostałych jeszcze znajomych i przyjaciół, bez możliwości podróżowania. Ja się nie zgadzam!!!

    OdpowiedzUsuń