Stali bywalcy :)

poniedziałek, 27 lipca 2020

29 / 2020

Pracowo
Jest ciężko. Pracuje dużo, naprawdę dużo. Mam takie kwiatki i zagwozdki, że głowa mała. Jestem już po ludzku zmęczona. A do tego zestresowana. Włącza mi się wewnętrzny panik i koniec.
Ten pracowy czas kwietniowo-majowy będzie mi się chyba długo jeszcze odbijał czkawką. Póki co z utęsknieniem czekam na koniec lipca, bo planuje w końcu odpocząć. Minimum 2 tygodnie, a tak po cichutku zastanawiam się nawet nad trzecim tygodniem. Pewnie nic z tego nie będzie, ale co mi zależy myśleć...
Problemów pracowych było całe mnóstwo. Część z nich niepotrzebna, z bólem serca muszę to przyznać, ale chyba mogłabym ich uniknąć. Nieznajomość przepisów nie zwalnia z ich przestrzegania, ale co się napracowałam przez ten czas by dojść do obecnej sytuacji, która wydaje się jasna i klarowna to tylko ja wiem. I tylko ja samej sobie mogę rzucić w twarz, że generalnie to dałam ciała, brzydko mówiąc. Sama sobie życie utrudniałam. Cóż, bywa.
Póki co sytuacje problematyczne, które wiszą jeszcze jak topór nade mną, odsuwam w niebyt, w myśl zasady "pomyślę o tym jutro". Z sentymentem myślę o czasach, tych czasach spokojnych, bez problemów, stresu i lęku. Co było nie wróci i szaty rozdzierać by próżno... Tak mi się skojarzyło :)
Rodzinnie
Mała
... obroniła licencjata i już znalazła pracę. Powiem szczerze, jak na świeżo upieczonego młodego licka to fajna kaskę dostała. Ja tyle nie zarabiam. No i czas nieokreślony. A to jej pierwsza praca na umowę o pracę. Oby jej się dobrze pracowało. Zna swoją fabrykę bo całe studia tam wisiała na zleceniu. Już nam tu śpiewa na temat wyprowadzki do Miasta.
Młody
... jest w trakcie rekrutacji do nowej Fabryki. Długo to trwa.
No i szykują się oboje z Panną do przeprowadzki, do nowego wynajmowanego mieszkania.
Dziś byliśmy u nich. Mieszkają ponad rok, a to była nasza trzecia wizyta u nich. Sami się nie pchamy, a zaproszeń więcej nie było. Taka prawda.
Matencja
... coraz bardziej podupada na zdrowiu. Ma poważne problemy z kręgosłupem, z poruszaniem się poza domem. Po mieszkaniu to jeszcze jako tako.
Tatencjusz
... miał incydenty wysokociśnieniowe. Oczywiście wszystko rozbija się o mnie, bo oni sami to nic. A rodzeństwo moje niespecjalnie skore jest do angażowania się. I to ja muszę wysłuchać żalów Matencji na temat Tatencjusza. Znowu słyszę przez telefon łzy. Nie mam na to siły. No właśnie, powinnam do niego, do Tatencjusza, zadzwonić.
Niestety moi rodzice są niby razem, a niby osobno. Masakra emocjonalna dla mnie.
SzM
... od kwietnia praktycznie prowadzi nasz dom, nasza rodzinę. Gotuje, robi zakupy i dba o nas. Nie wyobrażam sobie, nie potrafię sobie wyobrazić co ja bym zrobiła bez jego pomocy. Takiej czysto praktycznej. Serio.
Inna sprawa, że drażni mnie to, że nie potrafi zrozumieć, że muszę swoje zrobić w pracy, że nikt tego za mnie nie zrobi. I najpierw mam pracowego stres, że nie dam rady, że czasu mało, a potem domowy stres pt. znowu będzie niezadowolony, że pracuję.
Ja
... szczerze powiedziawszy, ot tak, prosto z mostu, to jestem w emocjonalnej czarnej doopie.
Dlaczego?
Bo pracowo zeżarł mnie stres, lęk, nerwy, niepokój i obawa, słowem wszystko.
Bo jak tylko pomyślę o pracy to już mnie ściska i wręcz jest mi niedobrze.
Bo nie mam siły i cierpliwości do własnych rodziców. Świadomie odcinam się od ich problemów i zżera mnie wyrzut sumienia, że moje dzieci też mnie tak będą olewać.
Bo nie pojedziemy nigdzie na te wakacje. A mnie się marzy taki szybki reset. Ludzie jadą bez obaw i strachu, ale mój do przesady rozsądny SzM staje okoniem i nie pojedzie w obce środowisko i koniec. Skończy się na tym że zgarnę Mała i pojedziemy obie. Ale gdybyśmy przywlokły corone do domu to nie umiałabym spojrzeć w oczy SzM. A czy już pisałam, że rodzeństwo ma w domu corone? A wydawało się, że już wszystko mija. Doopa a nie mija.
Bo mam problemy ze słuchem. Coraz częściej łapie się na tym że podglasniam tv, dopytuje co kto powiedział. Czy są na to jakieś leki? Czy już tylko aparat? Jak się bronić przed utratą słuchu, jak go wzmacniać...



niedziela, 5 lipca 2020

28 / 2020

Pracowo...
Nie chce chwalić dnia przed zachodem słońca, ale mam cicha nadzieję, że to wszystko powoli zmierza do końca, że jeszcze jak przeżyje ten lipiec i wszystko ogarnę to w sierpniu zacznę normalne pracowe życie. A konkretnie to urlop. Bo...
ja marzę o tym by mieć trochę luzu. Mam wrażenie, że jestem przepracowana. Długi czas na bardzo wysokich obrotach w mega stresie. Podejrzewam się o jakieś zaburzenie typu pracoholizm (nie potrafię wyłączyć w głowie opcji pt. Praca), albo mam może jakąś formę depresji pracoholicznej, nie mam na nic siły, ochoty, wszystko inne niezwiązane z pracą wydaje mi się takie banalne, mało ważne. Nie potrafię się skupić, skoncentrować, wiecznie jestem przytomna nieobecna, bo z tyłu głowy kłębią się pracowe problemy i wciąż o nich myślę.
Najbardziej to bym chciała pojechać gdziekolwiek, byle sama i żeby tam nikt nic ode mnie nie chciał. Łapie się na tym, że mam tak przemęczona psyche, że udaje zainteresowanie tym co się dzieje w domu. A mnie się chce błogiego lenistwa i żadnego musu...
Urlop wezmę, ale z wyjazdu nici, bo nie zdecydujemy się jednak na wyjazdowy urlop gdziekolwiek. Nie mamy jakoś odwagi. Zbyt dobrze znamy problem wirusa, kwarantanny, wymazów itp. Średnia przyjemność. Zatem chyba skończymy na wycieczkach jednodniowych albo autem, albo rowerem. Tydzień urlopu mamy wspólny, potem SzM wraca do pracy, a ja będę urlopować drugi tydzień.
SzM już chyba zostanie na pracy zdalnej w domu. Oszczędza czas i kasiorę, bo odpada koszt dojazdu. Przy okazji upichci co nieco. I to jest fajne.
... ale znika mi mój czas, czas gdy byłam w domu sama. Ja bardzo lubię być w domu sama, a teraz to już niemożliwe. Żal...
Mała ma już termin obrony swojej pracy licencjackiej. Stresuje się na bank bo cały czas śpi. A ona stres przesypia.
Młody dostał propozycje zmiany pracy. Rekrutacja jeszcze trwa. Panna Młodego póki co dostała umowę na czas nieokreślony. Może im się poukłada wszystko do kupy jakoś sensownie. Poza tym przez te ostatnie ulewy to mieli w tym wynajmowanym mieszkaniu atrakcje w postaci płynącej wody z dachu, prawie jak walka z powodzią.
 Od września zmieniają mieszkanie, też wynajęte, ale zdecydowanie lepsze, większe i niżej. Niestety ciut drożej, ale i tak nie ma dramatu. Wynajem po tak zwanej znajomości. Trochę się obawiam czy dobrze to zrobi samej znajomości 😁
Sportowo niestety nie udzielam się tak bardzo jakbym chciała. Mam stracha by zacząć biegać, boję sie ze znowu odezwie mi się to kolano i wtedy będę mieć szlaban na bieganie i na rower. A tak to póki co bez problemu szalejemy na rowerach.
I tak to.
A co u Was? Dzieje się?

czwartek, 2 lipca 2020

27 / 2020

Powoli wszystko wraca do normy, wszyscy wrocili do swoich zajęć, a ja usiłuję ogarnąć swoje pracowe podwórko, a co chwile ktoś czegoś chce od mnie... I przyszedł dzień gdy zagrały fanfary i słowa uznania płynęły zewsząd. A jednocześnie właśnie w tym dniu zdałam sobie sprawę z tego, że w tym konkretnym przypadku machnęłam się i to na maxa. I to machnięcie zdyskredytowało mnie samą w swoich oczach. To jest okropne uczucie. Trzeba dodać do tego fakt, że tak naprawdę to brak mi pewności siebie, że mam takie wewnętrzne przekonanie, że tak naprawdę to jestem do niczego bo co ja tam wiem.
I nawet pisać mi się nie chce.
Diagnozując się sama mogę powiedzieć, że ta zawodowa porażka to zżera mnie ambicjonalnie i emocjonalnie.