Stali bywalcy :)

niedziela, 13 października 2024

44/2024

W czwartek rano złapała mnie tak masakryczna migrena, że przeleżałam do południa, ale jak już wstałam to w końcu udało mi się ogarnąć chałupę, i nawet balkon, i  ekspres do kawy który od dawna wołał o odkamienianie i filtr wody. Roboty sprzątacza było na góra dwie godziny, ale je byłam/jestem tak rozmemłana że finiszowalam w końcu dopiero przed 18.00 i w pośpiechu już jechałam na umówione wieczorne odwiedziny u rodzeństwa. Specjalnie sama sobie ustalam cele towarzyskie żeby się zmuszać do wyjścia, działania, do kontaktu z ludźmi. Odwiedziny były w miłej atmosferze. Tu też były zaległe prezenty urodzinowe. Nie miałam odwagi zahaczyć o temat świąt BN. Jeszcze jest trochę czasu. 
Generalnie trzymam emocje na wodzy, nie jestem osobą płaczliwą, emocjonalną, wręcz wydaje mi się że potrafię/potrafiłam kontrolować swoje emocje. A w ten czwartkowy wieczór bardzo się musiałam pilnować, zdziwiłam się sobą, bo zdarzyło mi się że głos mi się łamał, w gardle ściskało, łzy już były na granicy rzęs... ale zmieniłam temat i opanowałam sytuację. I to przy takiej wydawać by się mogło błahej rozmowie, nawet dobrze nie pamiętam czego dotyczyła. 
W piątek było znowu domowe rozmemłanie, ale w posprzatanej przestrzeni :) Nie zmobilizowałam się do wyjścia jakiegokolwiek. Uskuteczniałam sobie robótkę na drutach przy oglądaniu serialu, a w końcu późnym popołudniem ściągnęłam do siebie na herbatkę zaprzyjaźnioną sąsiadkę. Po jej wyjściu tak mi się dobrze oglądało z drutami w garści, że poszłam spać ok. 4 nad ranem.
Sobota bez zmian, czyli marazm, leń i  rozmemłanie. W planach miałam wykonanie telefonów do dzieci, bo od tygodnia Młodzi chorzy oboje covidowo, a z Małą od powrotu z wakacji nie rozmawialam. Potem miał być cmentarz i drobne zakupy. 
O ile telefon do Młodego wykonałam, to na Małą brakło mi już sil. Bo... i tu dygresja😡
Od dawna nie poruszam tematu mieszkania Młodych; głównie w trosce o swój spokoj i nerwy. W czwartek jednak trochę mnie "nakręcił" szwagier no i w piątek nie wytrzymałam przy tym telefonie. Od początku ich wspólnego zamieszkania (2019r.) nakłanialiśmy ich z SzM do złożenia wniosków o mieszkanie z miasta, do remontu itp. Echo, null, nic, zero działania bo przecież "po ślubie kupią sobie i będą mieszkać tam, gdzie oni będą chcieli a nie w kiepskiej lokalizacji tam gdzie daje miasto". Ok. Potem jednak była pandemia, no i po ślubie nie kupili, ceny poszły w górę i jak do tej pory nic się nie zmieniło, nie spadną. Po śmierci SzM obiecałam im trochę kasy na tzw. wkład własny, mając nadzieję, że to ich zmobilizuje. Nie zadziałało. Więc dziś poruszyłam ten temat, bo jednak bardzo mnie to stresuje. Gdyby nas posłuchali to od pięciu lat byliby już w kolejce... Nie wspomnę o tym, że wiele lat temu osobiście dopilnowałam by pełnoletni oboje i Młody i Mała złożyli takie wnioski, a potem już tylko trzeba bylo je co roku samodzielnie potwierdzać. O ile o Małą martwię się mniej, bo jest po prostu obrotna, zaradna i sama widzę że coś w tym kierunku działa, rozglądała za kupnem, kredytem, zgłosiła swojemu najemcy chęć kupna, chyba nawet złożyła wniosek w swoim miescie; to Młodzi mnie niepokoją. Oni oboje są warci siebie, są tak niepociumani że głowa mała. To moje dzieci (znaczy syn) i przykro mi to pisać, ale taka prawda. Wiecznie zmęczeni, pokrzywdzeni przez los i chorzy, albo źle się czujący. Zawsze, no prawie zawsze, tylko takie newsy słyszę. Ręce mi opadają. Aż się boję pytać co u nich słychać. Koniec dygresji 😀
Jak skończyłam rozmowę z Młodym to już mi się odechciało dzwonienia do Małej. Bo jej filozofie też mnie czasem dobijają, żeby nie było że taki kryształ z niej ;) I tu koniec dygresji 😉😀
No i znowu to moje rozmemłanie... Zanim zebrałam się do wyjścia to była 18.00 Zajrzałam na cmentarz, a tam niespodzianka, nagrobek SzM prawie gotowy, brakuje tylko płyty z napisami. 
I tu znowu dygresja;)
Stanęłam przy tym grobie i zdałam sobie sprawę z tego że kolejny etap mojego życia się kończy, coś się zamyka, czas mija, ponad rok od śmierci SzM, a ja mam wrażenie, że znowu zaczynam przeżywać tę żałobę od początku. Bo może nie było czasu wcześniej by tak naprawdę się zatrzymać, pochylić. Bo może i czas był, ale głowa zbyt zajęta, za dużo się działo. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego jak będzie wyglądało moje życie gdy będę na emeryturze, gdy braknie Matencji, moje samotne życie. Powinnam była chyba napisać moje życie solo, albo singla, czy też w pojedynkę, bo to wybrzmiewa jakoś pozytywniej. Koniec dygresji 😭
A potem po cmentarzu, szybkich zakupach dałam się skusić, ponieść i tak to zaliczylam wieczór w rozśpiewanej knajpce. Raczej nie planowałam się tam wybierać, mimo że wiedziałam wcześniej. Było fajnie, niby miło, ale nie czułam się komfortowo. Jakby to tak ubrać ładnie w słowa... ? Najpierw zainteresowała się/zachwyciła(?) mną(!) nieznajoma dużo młodsza kobieta, dziewczyna; no i ja nie czułam się z tym dobrze, zwłaszcza że ona była w towarzystwie swojej partnerki. A potem flirciarskie "podchody" czynił jakiś facet. Też młodszy ode mnie na bank, też nieznajomy. I to też nie było fajne. Może dlatego że on był oględnie mówiąc kompletnie nie z mojej bajki. A może dlatego, że ja po prostu nie jestem zainteresowana tego typu znajomościami. I tak niby moje ego mogło mi się podkręcić, bo wiadomo że próżność kobieca... ale to poczucie dyskomfortu zdecydowanie przeważa szalę. Więc nie podobało mi się to wyjście.
Na niedzielę mam plan pt. zaległe telefony, w tym do Małej, i w końcu odwiedziny pourlopowe u Matencji. Obawiam się że jak Matencja już załapie, że wróciłam z urlopu to zacznie mnie bombardować telefonami. I skończy się błogi spokój. Albo też istnieje taka możliwość, że mnie nie rozpozna. Albo rozpozna, ale jej dwutygodniowy nawyk dzwonienia do syna zostanie... :)

I tak to minął mi drugi tydzień urlopu...



czwartek, 10 października 2024

43/2024

Wczoraj (środa) nadrobiłam trochę zaległości z życia towarzyskiego. Wprosiłam się na dopołudniową kawę, załapałam się też na obiad. Po południu odwiedziłam siostrę SzM i wręczyłam w koncu zaległy prezent urodzinowy. W tak zwanym międzyczasie załatwiłam sobie miejsce w aucie na tradycyjny babski październikowy wyjazd. Odbyłam kilka rozmów telefonicznych, wysłałam smsowe wiadomości by dać znać że żyję i podtrzymać relacje. Umówiłam się na dziś wieczór. Sama sobie wyznaczam cele, by mieć powód do wyjścia. Jeszcze kilka punktów zostało mi do realizacji.
Robię to wszystko z przymusu, z powinności, by nie wpaść w próżnię towarzyska z której potem ciężko jest się wydostać. Mam wokół siebie znajomych, wystarczy dać sygnał, impuls, ale utkalam sobie w głowie, że to wszystko trwa dopóki to ja inicjuje kontakty, ale tak nie jest. Tylko brak mi bliskiej osoby która będzie przy mnie stałe, będzie ciekawa co u mnie. Bo te moje relacje są płytkie. Nigdy mi tego nie brakowało, od dłuższego czasu czuję ten brak.  Mam problem z socjalizacja. Czuję się trochę jak za szybą. Nie potrafię się tak w pełni zaangażować, być ciekawa ludzi. To koło zamknięte, miotam się jak chomik w kołowrotku i sama siebie zadręczam. Pogoda piękna, jesień kolorowa, a ja nie potrafię się zmobilizować żeby wyjść z domu, tak dla siebie, dla czystej przyjemności. Przeraża mnie ta wolność, to nicniemusienie. Chyba wolę zapychać w rygorze powinności i zadań do wykonania. 
Ten tydzień wolnego utwierdza mnie w przekonaniu że moment przejścia na emeryturę będę odwlekać ile się da, ile ja dam radę.
Mobilizuje się od rana by w końcu ogarnąć ten rozgardiasz w chałupie i odkurzyć kocie kłaki. Kiepsko mi to idzie. Potrzebny mi impuls do działania bo czuję się jak mucha w smole...

środa, 9 października 2024

42/2024

Urlop w domu czyli...
- caluteńką  niedzielę snułam się po domu. Nie wyszlam nawet na krok. Nastrój okropny, dołujący i makabryczne poczucie osamotnienia. Do tego jeszcze zapodałam sobie dołujący film, serial na platformie N. o braciach, którzy ukatrupili swoich rodziców. 
Totalny brak chęci i energii do jakiegokolwiek działania. Takie uczucie pustki i bezsensu. To jest okropne. Sama sobie w głowie układam że mam zadzwonić tu i tam, umówić się, odwiedzić, zaprosić, załatwić, ogarnąć, ale odkładam to na tak zwane później, za chwilę, potem, a teraz już za późno to jutro i tak to trwa...
- poniedziałek był prawie taki sam jak dzień poprzedni, ale koniec końców zmusilam sama siebie i ruszyłam się z domu w koncu tuż przed zmrokiem. Z rana wymyśliłam że pojadę na basen, spakowana basenowa torba stała cały dzień a ja wieczorem zdecydowałam że czas wrócić na jogę. Po drodze na jogę zahaczyłam o cmentarz, na który po powrocie nie dotarlam. Czekam na wykonanie nagrobków, dla SzM i Tatencjusza. Liczyłam po cichu, że może już, ale jak widać firmy będą się trzymały deadlinow ustalonych w umowach. Po zajeciach zrobiłam szybkie zakupy, bo Młody owszem dawał kotu jeść, ale o matce po powrocie nie pomyślał. Jego opieką nad kotem też nie była zachwycająca, ale cóż robić. Woda w miseczkach byla na wykończeniu, suchej karmy w misce brak. Nie robię reklamacji, bo dobrze że chociaż tyle zrobił.
- wtorek był prawie taki sam jak poniedziałek. Dooglądałam serial, nawet pokusiłam się by zobaczyć jeszcze dokument na ten temat. A potem film o Annie Prz-ej pt. Ania. Żeby nie zgnusniec do konca pojechałam do sklepu, z zamiarem odwiedzin po drodze siostry SzM, ale w miedzyczasie zmieniłam zdanie, brakło mi czasu, chęci i energii. Za to kupiłam sobie niespodziewanie buty balerinki i torebkę. Lubię niespodziewane zakupy, bo zazwyczaj są trafione. Wieczorem zaliczylam szybkie cotygodniowe wyjsciowe spotkanko grupowe przy piwku i TV, do którego naprawdę musiałam się zmusić.
- dziś środa... Żeby cokolwiek zmienić już wczoraj umówiłam się na dziś na  dopołudniowa kawę... I w głowie mam listę rzeczy do zrobienia, umówienia, ogarnięcia, zagospodarowanie popoludnia ... 
Czuję że nie jest chyba ze mną  dobrze, nie jest tak jak być powinno (co to znaczy powinno?), ale trudno mi wskoczyć w tryb normalnego funkcjonowania, skorzystania jakoś aktywnie z tego urlopu. Ja tytan porządków od powrotu w sobotę jeszcze nie ogarnęłam chałupy, a wykąpałam się dopiero wczoraj. Z drugiej strony wiem, że póki co, nic nie muszę, bo urlop od Matencji też mam do końca tygodnia. Najchętniej snulabym się po tym domu, ale wiem że potem źle się z tym czuję, nic dobrego mi to nie przynosi.

niedziela, 6 października 2024

41/2024

Rano skoro swit o 10 ;) poranny papieros na balkonie, z kubkiem kawy, jeszcze w szlafroku. Cisza. Ptaszki zacwierkaly. Dobra domowa kawa, z owsianymi mlekiem. Spokój. Tylko trochę zimno, mokro i pusto...

Oczywiście rano plany miałam wielkie, do kogo to ja nie pojadę i kogo nie odwiedzę... Skończyło się na tym że siedzę na kanapie w domu, snuję się i cokolwiek robię robię to w teeempieee sloooow. Nawet na cmentarz nie poszlam. I tak siedzę, bo nic mi się nie chce. Ani dzwonic, ani odwiedzać. A potem mam wewnętrzny rozkmin i żal że nikt nic, a sama z siebie też nic, więc trudno się spodziewać czegokolwiek. Prosta zależność.
Przede mną drugi tydzień wolnego, który spędzę już domowo, bo nawet pogoda nie zachęca by gdziekolwiek ruszać.

PS
Sprawdziłam na wadze efekty braku ograniczenia na urlopie, wyszło plus 1kg. Dramatu więc nie ma.

sobota, 5 października 2024

40/2024

Wakacje z córką 
Podsumowując mogłabym powiedzieć że było całkiem ok. I tyle. Bez specjalnych zachwytów. Było miło po prostu.
Bo: 
hotel byl całkiem fajny, czysto, zielono, z atrakcjami, ale bliskość trzypasmowej drogi mnie zmęczyła. W życiu codziennym nie mam takich odgłosów za oknem jak tam. Wszystko słychać gdy jest się w pokoju, w zielonym terenie i na plaży bez efektów dzwiekowych. Sama okolica, miasto znaczy, też mi się nie za bardzo podoba. Brak mi tam klimatu. I brak ogólnodostępnego wifi też męczy gdy człowiek przyzwyczajony do wszelkiego internetowego dobra. 
Mała "zapewniła" nam świetna obsługę kelnerską, bo słowianska uroda robi wrażenie.
To był fajny czas spędzony razem. Na spokojnie, w totalnym luzie.
Odpoczęłam, owszem, wygrzałam się w słońcu, wymoczylam dupkensa w wodzie, ale też wynudzilam się, wieczorami zwłaszcza. Mała nie jest typem imprezowym, wcześnie chodzi spać (od zawsze) i niestety nie mogłam na nią liczyć towarzysko wieczorami. Ściemniało się około 19 więc na spacer w miasto nie ma co iść bo trochę strach tak samej, na terenie hotelu byłam że dwa razy sama w knajpce i raz na animacjach wieczornych, ale żadna to frajda, tak samej. Nie mam prawa mieć pretensji, bo nic na siłę, a ja i tak jestem zadowolona ze chciała w ogóle ze mną jechać. 
W zasadzie nie mogę porównywać tych wypadów towarzysko, bo pierwszy byl z koleżankami, a drugi z córką więc z góry wiadomo że były one różne. 
Wracam opalona, zadowolona, wypoczęta, wyspana, najedzona... Jeszcze nie wiem ile jest mnie więcej, ale nie ograniczałam sobie niczego więc obstawiam minimum +3 kg😃😎

wtorek, 1 października 2024

39/2024

Jest dobrze 😎

Pozdrawiam ciepło ☀️

sobota, 28 września 2024

38/2024

Za chwilę ruszam z Małą na spóźniony urlop. Bardzo, naprawdę bardzo się stresuje. Jakiś taki wewnętrzny lęk mam w sobie. Trauma mnie trzyma to pewnie dlatego. 
Niech będzie wszystko dobrze. Trzymajcie kciuki.

czwartek, 19 września 2024

37 / 2024

Pomyślałam dziś wracając z pracy: gdzie te czasy gdy po pracy biegłam do szkoły, przedszkola, na zakupy, w głowie po drodze układając plan działań gdy dotrę do domu, bo przecież obiad, zajęcia dodatkowe i zadania domowe, a w tak zwanym międzyczasie ogarnialam jeszcze sto innych spraw... Sama siebie podziwiam za tamten czas. Nie bez przyczyny dzieci się ma w swoim młodszym wieku :) Dziś niespiesznym krokiem dotarłam z pracy do domu ze świadomością że nigdzie się nie spieszę, bo nikt przecież nie czeka. Smutne, ale prawdziwe. Czeka kot, znaczy kotka, a raczej kociczka, jak mawiał SzM. Czeka, wita, łasi się spragniona pieszczot i towarzystwa. Jak dobrze że ją mam.

Minął rok mojego życia w pojedynkę. Przetrwałam. Wiem, że jestem silna, że daję radę, w razie kryzysu potrafiłam zwrócić się o pomoc do specjalisty, leki odstawione, ale w dalszym ciągu chodzę na terapię. Ilekroć zastanawiam się czy na pewno jest mi ta terapia potrzebna dzieje się coś, co utwierdza mnie w przekonaniu że jednak jest. Bardzo mnie wzmacnia, pomaga trwać przy swoim, układa w głowie, uczy zdrowego egoizmu, wyzbywa niepotrzebnych zakodowanych w glowie powinności. Dziś mogę stwierdzić że paradoksalnie śmierć SzM bardzo mnie wzmocniła, jest argumentem który "przemawia" w mojej głowie za mną, jest niejako  "usprawiedliwieniem" dla podejmowanych decyzji, które są na przekór wdrukowanym mi  powinnościom. Nie, nie muszę ogarniać wszystkiego; tak, mam prawo by zadbać tylko o siebie i pomyśleć o swojej przestrzeni. Kiedyś bardzo mi utkwiło w głowie takie sformułowanie: nie porównuj cudzej sceny ze swoimi kulisami. Zawsze miałam problem z tym, że wszelkie moje porównania z innymi wypadały na niekorzyść dla mnie, a to proste zdanie uzmysłowiło mi że przecież inni też widzą tylko moją scenę, a ta scena nie jest taka zła. Nawet podzieliłam się tym z panią terapeutką. Po przeczytaniu "Czu_łej prze_wod_nicz_ki" i magicznym zaleceniu by podchodzić do siebie tak jak do swojej przyjaciółki, czy dobrej koleżanki, zaczęłam sama siebie lepiej traktować. Nigdy nie myślałam w ten sposób o sobie. Generalnie stosowałam zasadę żeby traktować innych tak jak chciałabym by inni traktowali mnie, albo moich bliskich. A to jednak  zupełnie co innego; innych, nie siebie. A to przecież o mnie idzie. Już nie wyrzucam sama sobie nieudolności, głupoty i innych negatywnych rzeczy, bo przecież do koleżanki zwracam się z troską, uprzejmością i szacunkiem. Wiem, że nie wszystko muszę i powinnam.
Cóż, lepiej późno niż wcale.

Sen
Ubierałam się do jakiegoś mojego ślubu, w ciemnoczerwoną długą sukienkę chyba z płótna, czy innego naturalnego włókna. Tę sukienkę dzień wcześniej komuś pożyczylam i czekała na mnie na tej sali gdzie miała być uroczystość i okazało się że impreza bedzie za pół godziny a dół kiecki jest brudny, szukałam innej, pamiętam że zastanawiałam się co mnie podkusilo że kiecka jest czerwona i przepierałam ten dół kiecy w umywalce, tak na szybciora, sprawdzając jeszcze w jakimś notesie czy na pewno zdążę. Widzę tę notatkę: godz. 15.30, bez konkretnego roku ale 18 marca. Cały dzień mam ten sen w głowie. Co złego się wydarzy...?
Uprzedzając pytania... Nie, pana młodego nie było. Pomagał mi Młody.

Ten weekend mam towarzysko zorganizowany. Już dziś idę z koleżankami na wydarzenie kulturalne. Jutro, czyli w piątek na kolejne, ale tym razem z Małą. Sobotnie przedpoludnie będzie chyba sportowo-biegowe od strony wsparcia technicznego, a po południu mam zaproszenie na towarzyskie spotkanie u koleżanki. Niedziela luźna, bez planów 😉😀

I tak to.


niedziela, 15 września 2024

36 / 2024

Poprzedni weekend miałam kompletnie niezorganizowany, rozlazły, generalnie do doopy, bo nie mogłam się pozbierać do czegokolwiek i wtedy postanowiłam sobie by na siłę zadbać żeby ten kolejny był już zorganizowany.
I tak w piątek po pracy pojechałam na mini shopping, bo przesylka była do odbioru w sklepie więc to było z konieczności przy okazji. Spokojnie, leniwym niespiesznym krokiem i tak zleciało. 
W sobotę miałyśmy z Małą wspólne plany razem z moimi kumpelkami, ale z uwagi na pogodę plany zostały zmodyfikowane, a potem stały się one tylko moimi planami bo jej/Młodej nie chciało się w taką mokrą pogodę ruszać z domu. A my miałyśmy najpierw rozgrzewające spotkanko u jednej z nas, a potem już spotkanie zorganizowane w naprawdę fajnym, rozśpiewanym miejscu. Potem o północy moje kumpelki grzecznie się pożegnały i do domu, a my z resztą ekipy z różnymi przystankami dotarliśmy do naszej Sypialni Miejskiej dopiero o trzeciej rano. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Naprawdę. 
Dziś w niedzielę dotarła do mnie Mała, spędziłyśmy fajny wspólny czas. Wspólne oglądanie "Zi_elo_nej Gra_ni_cy", obiad, a potem wizyta u Matencji, gdzie zagrałyśmy wspólnie partyjkę chińczyka i na koniec spektakl w teatrze. Potem zawiozłam ją/Małą do domu, a po drodze rozkminiałyśmy "co autor sztuki miał na myśli?"

Powodziowe zdjęcia i relacje w mediach są dramatyczne. Tak bardzo żal mi tych wszystkich ludzi i zwierzat. U nich dramat, tragedia, a wszędzie indziej życie po prostu się toczy dalej. Naprawdę musiałam sobie w głowie ułożyć trochę i wytłumaczyć co nieco samej sobie by móc wyjść w sobotę z koleżankami, bo jakieś irracjonalne poczucie winy mi się włączyło, że tam dramaty a my tu przyjemności sobie serwujemy. 

I tak to. Był weekend i już prawie znikł. 

piątek, 13 września 2024

35 / 2024

Msza za Tatencjusza w miesiąc po śmierci, zamówiona niejako z automatu (a właściwie to zaproponowana przez proboszcza z parafii rodziców), wyciągnęła mi z głowy moje demony. Nie przeżywam mszy, bo tak mam, stoję i myślę sobie o różnych rzeczach. Tak było wtedy gdy jeszcze chodziłam do kościoła na mszę. Teraz na tej ostatniej mszy w swojej głowie prawie "rozmawiałam" z Bogiem, wyrzuciłam mu wszystkie swoje żale; nie doczekałam się odpowiedzi na pytania po co i dlaczego, z jakiego powodu i gdzie w tym jest sens i logika skoro Bóg jest dobry, jest miłością. Bo podobno jest. Znowu popłynęły łzy. Znowu się zanurzam w tym co było. Przypominam sobie chwilę po chwili. Masochistycznie wręcz zanurzam się w tamtej rozpaczy. Dlaczego? Bo chyba wtedy jestem bliżej SzM... Tak, wiem że to nie jest racjonalne, ale chyba o to właśnie w tym moim udreczaniu się chodzi. Przeczytałam wszystkie swoje wpisy z listopada 2023 bo wtedy w ramach autoterapii notowalam na świeżo wszystkie myśli i emocje po kolei od słów "tata umarł" usłyszanych od Małej. Czytam i płaczę, piszę tu i płaczę, w nocy szukam snu i nie znajduje, a do tego ta zapłakana już zimna pogoda.

Czarna dziura znowu mnie wciąga. 

Rok temu było to samo, chciałam zająć czymś myśli, puściłam sobie serial "Prz-yja-ciol-ki" a tam jedna z bohaterek właśnie umarła. No czad, akurat na poprawę nastroju :( Teraz to samo, siedzę i właśnie puściłam sobie pierwszy wczorajszy odcinek nowego sezonu, a tam ta-dam, jedna z bohaterek wspomina właśnie tą zmarłą. :);)