Stali bywalcy :)

niedziela, 21 kwietnia 2024

12 / 2024

Kiedy żył SzM jezdzilismy na fajne grupowe wyjazdy. To była konkretna zorganizowana ekipa z jego firmy. Z częścią z nich zaprzyjaźniliśmy się rodzinnie, nawet odwiedzaliśmy się prywatnie, u jednych z nich, tych najbardziej zaprzyjaźnionych (NZ) uczestniczyliśmy w uroczystościach rodzinnych itp. Po pogrzebie były szumne deklaracje z ich strony dalszych wspólnych wyjazdów. Na początku mego życia w pojedynkę pamiętam, że w rozmowie przez telefon JedenOn powiedział że jeszcze nie mogą mnie odwiedzać, bo ON nie jest na to gotowy. Cóż... Trochę mnie to sformułowanie zakłuło. Chyba bardziej niż trochę skoro do teraz je pamiętam. W styczniu zapowiedzieli się i ustaliliśmy odwiedziny u mnie, ktore zostaly niestety w ostatniej chwili odwołane, podobno z powodu choroby Onego. Dzwonią do mnie od czasu do czasu, wydawać by się mogło, że mam z Onymi dobry kontakt. Niestety kolejny raz widzę grupowy wspólny wyjazd, a mnie nawet nikt nie zapytał czy chciałabym. Tam są same pary, więc nie pasuję do tej grupy. Ale czy mam prawo czuć się z tym źle, czy może jednak przesadzam? Wewnętrznie mam ochotę "zabrać swoje zabawki" i trzasnąć drzwiami...

niedziela, 7 kwietnia 2024

11/2024

Jakie to jest prawdziwe...
"Nad stratą można płakać do woli. Bez poczucia winy. Bo strata jest bez sensu. Nic nie wnosi, niczego nie uczy, jest pozbawiona morału. Dotyka znienacka i losowo. Burzy porządek świata i schematy dnia. Niszczy rodzinę, uśmierca jednostkę. Nie pozostawia substytutu. Podłość ze strony straty nie kończy się na samej stracie. Wyciąga swój język dalej jak wąż, szybko i sprytnie kąsając, chce zmieniać obecnych w nieobecnych, pokazać, że ktoś był, a już go niema i nic nie dzieje się tak samo. Przeżyte chwile stają się wspomnieniem, bez szansy na drugą młodość. Urządza pogrzeb codziennym rytuałom. I nie ma speca od naprawy straty. Nie można nikomu złożyć reklamacji. Nikt nie zamieni się ze mną na stratę.”
/M. Pawlak z książki "Spacer z motylem"/

poniedziałek, 1 kwietnia 2024

10/2024

Święta i po świętach 
Sprosilam sobie na niedzielę gości. Na śniadanie rodziców i dzieci. Potem dołączył brat z rodziną, a potem siostra SzM z mężem. Było miło, sympatycznie, SzM spoglądał na nas z pogrzebowego portretu zdjęciowego, który wisi w tzw. salonie/dużym pokoju. A dzis nic, pusto. Nawet nie wyszłam z domu. 

niedziela, 24 marca 2024

9 / 2024

...
Od śmierci SzM jakoś tak wyszło że sporo kilogramów mi uciekło. Stres, depresja, brak apetytu, od tego się zaczęło. Potem z czasem zaczęłam coś jeść, ale jak się okazało zdecydowanie zmieniłam swoją dietę. Nie żeby specjalnie, ale tak naturalnie samo wyszło. Mniej tłustości, a w zasadzie to prawie wcale, mało mięsa, wędlin, ziemniaki zdecydowanie sporadycznie i w maleńkiej ilości, chleb tylko ciemny i raczej symbolicznie, nabiał śladowo. Brak przegryzek i smakołyków, które lubił pichcić SzM. Najważniejsze chyba to brak pochłaniania słodyczy, ciast, ciasteczek, czekolady itp. Efekt jest całkiem fajny, to fakt, ale też niepokojący. Dlatego jestem w trakcie "przeglądu" medycznego. Utrata wagi to chyba jedyny pozytywny efekt ostatnich wydarzeń w moim życiu... Muszę jednak przyznać, że taka smuklejsza czuję się zdecydowanie lepiej, zarówno fizycznie, gastrycznie, jak i psychicznie. To fakt niezaprzeczalny. Tkwi we mnie gdzieś z tyłu głowy taki lęk, obawa, że te kilogramy w końcu wrócą niezapowiedziane i bez zaproszenia, a tego nie chcę. I tak to...
Zaliczyłam kolejną wizytę u fryzjera (ostatnio w grudniu) i znowu mam krótszy (ale nie krótki!) włos, a kolejna porcja ciepłych jasnych refleksów sprawiła, że na pewno nie jestem już brunetką. Tzw. bałagan na głowie to jest to co lubię. To też pozytywna zmiana, w której bardzo dobrze się czuję. 
...
Zainaugurowałam sezon rowerowy na rowerze SzM, który miły pan z serwisu dopracował na moje potrzeby. Rower SzM to był nowy nabytek (z lipca ub. r.) i żal go sprzedać więc uznałam, że spróbuję się przestawić. Pierwsza dyszka zaliczona, ale od czegoś trzeba zacząć. Dyszka to też aktywność.
Trochę zaniedbałam zajęcia jogi. Brak czasu i aktywne lenistwo, które w tych dniach gdy mogłam nie chciało się wyłączyć.
...
Święta już za pasem. Przyzwoitość nie pozwoliła mi jechać gdziekolwiek. Poza tym te wielkanocne jakoś tak bardzo na mnie nie działają. Zaproszenia były owszem, od brata, od siostry SzM. Zdecydowałam że robię je w domu. Zgarniam do siebie rodziców, Młodych, może antykościelna Mała też do nas dołączy. A potem na kawę przyjedzie z ciastem (tak powiedział) brat z rodziną, bo na śniadanie nie chcieli. I tak minie niedziela. A w poniedziałek chcę mieć luz. 
...
Najgorsze są niezorganizowane popołudnia i weekendy, więc bardzo dbam, by takie nie były. Opieka nad rodzicami zajmuje mi mniej czasu niż przedtem więc mam trochę wolności. Umawiam się z koleżankami, chodzę na organizowane spotkania z nowymi znajomymi, które tak jak ja chcą być otwarte na nowe. Może wyjdą z tych kontaktów bliższe znajomości, kto wie. Nie ukrywam, że trudno mi jest się otworzyc. Nie chcę mówić o sobie, bo nie mam nic dobrego do powiedzenia. Nie chcę psuć nastroju, atmosfery. Jestem raczej bierna i dobrze mi z tym, co mnie samą dziwi.
Póki co czekam na maj, bo mam zaplanowany tydzień w ciepłym klimacie, w starym znanym mi babskim towarzystwie. I obiecałam sobie, że będę się tam dobrze bawić. Ale z lękiem myślę o wakacyjnym tzw. kodeksowym urlopie, bo dwa tygodnie do zaplanowania to dla mnie wyzwanie. Raczej sama, no bo z kim? Raczej w nowe miejsce, bo wszystkie znane kojarzą się z SzM, więc gdzie? I chyba z rowerem, bo co będę robić sama...?
...i tak to.

piątek, 15 marca 2024

8/2024

O czym by tu...
Terapia
Pierwsze spotkanie z terapeutką psychologiem zaliczone. Powiedziała, że gdy zaczęłam opowiadać bardzo mi współczuła tak po ludzku, a gdy kontynuowałam to po prostu musiała się wyłączyć z empatii bo nie była w stanie profesjonalnie do mnie podejść. Podsumowując powiedziała że tyle się u mnie działo i dzieje, że tak na dobrą sprawę to nie miałam, nie mam czasu by faktycznie przeżyć swoją żałobę, by zmierzyć się z nową sytuacją. Zapytała jakie są moje oczekiwania, czego chcę od tej terapii. Chcę sobie uporządkować głowę i utwierdzić się w przekonaniu że wybory których dokonuję są słuszne, bo mam do nich prawo. Umówione jesteśmy na wizyty co dwa tygodnie o stałej porze.
Rodzice
Wędrówka po lekarzach z Matencją już chyba zmierza do końca. Otępienie się trochę cofnęło. Walczymy by nie było gorzej.
Ginekolog, urolog, neurolog, psychiatra, badanie TK głowy, znowu neurolog, wkrótce psychiatra, trzeba będzie wrócić jeszcze do ginekologa i pomyśleć o kontrolnej wizycie u chirurga. I tak to. Wiele nie można zdziałać z uwagi na wiek 81 i ryzyko kardiologiczne. Matencja funkcjonuje lepiej, nie mniej jednak ma poważne problemy z pamięcią, brak zorientowania w czasie i miejscu, brak koncentracji co utrudnia życie. Otępienie zniknęło, znowu się pojawia "ale ja przecież nigdy w życiu" i "przecież nie jestem nienormalna". Chyba wolałam ją przy słabszych dawkach leków. Od tygodnia szukamy dowodu osobistego. Stopniowo powolutku ogarniam tam tę masę przydasiów, klamotów, zapisków, pudełeczek, kosmetyczek. Za dużo tego i się nie dziwię, że potem nie wie gdzie co jest. A wszystko może się kiedyś przydać. Więc robię w myśl zasady "czego oczy nie widzą..." 
Tatencjusz lat 84, funkcjonuje ok i oby jak najdłużej, bo to on tam sprawuje nadzór, pilnuje, dba o leki. Jemu tez trzeba przypominać, już to zauważyliśmy, ale jest w lepszej formie niż ona. Słabiutki kardiologicznie, nie chcę myśleć co by było gdyby jego zabrakło. 
Robimy cięższe zakupy, pilnujemy leków, recept, wizyt, zawozimy do lekarzy, ja przywożę gotowe obiady (dieta pudełkowa i słoikowa), oni tylko odgrzewają. Jest co robić.
Dzieci
Młodzi będą starać się o ciążę. Trzymam kciuki, żeby wszystko poszło po ich myśli. Trochę ich to szarpnie i stresu i kasy, ale są pod dobrą opieką. Podobno. 
W pracy im się układa, oby tak dalej.
Odpuściłam ich porządkowanie i pilnowanie. Na wszelki wypadek tam nie chodzę bez zaproszenia, bo zbyt wiele mnie to kosztuje potem. Są dorośli odpowiadają za konsekwencje swoich wyborów i decyzji. Nie chcę się spalać niepotrzebnie.
Z Małą mam bardzo dobry kontakt. Oby tak dalej. Ona jak zwykle znowu w rozjazdach. Moja Mała skończyła nie dawno 26 lat. Ta moja Mała córeczka...
Może wszyscy zaczną rozglądać się za swoim mieszkaniem, bo obiecałam im ciut wsparcia przy wkładzie wlasnym.

A ja...
Kiedy wydaje mi się, że już przywykłam, nauczyłam się, oswoiłam z nieobecnością SzM to przychodzi taki pstryk! i okazuje się że jednak nie...
Nie zamykam się w domu, chadzam na różne eventy, wydarzenia, kobiece kręgi, koncerty. Poznaje nowych ludzi, dbam o stare kontakty. Nie chcę być wyautowana. Za chwilę idę na babskie spotkanie. Jutro wybieram się do kina, w niedzielę na spotkanie z nowopoznanymi dziewczynami. 
Dobrego weekendu Wam życzę. 
Jak go spędzicie?



poniedziałek, 4 marca 2024

7/2024

Nadeszła wiekopomna chwila zaliczyłam dziś pierwsze spotkanie z terapeutą psychologiem. Brawo ja!

wtorek, 27 lutego 2024

6/2024

Byłam tam. Po pięciu miesiącach odważyłam się pojechać. Odważyłam się to złe określenie. Wracałam od rodziców i nagle poczułam taki wewnętrzny impuls, przymus, czułam że muszę teraz, zaraz tam jechać. To nic, że ciemno i noc, pojechałam.  Rozkleilam się, rozsypałam na drobne kawałeczki i bardzo potrzebowałam by mnie ktoś przytulił. Przytulił i był ze mną po prostu. Bardzo. Dobrze, że mam taką dobrą duszę.

A życie toczy się dalej i Pani Wiosna już chyba puka do drzwi.

wtorek, 13 lutego 2024

5/2024

Nadrabiam zaległości...
Matencja fizycznie funkcjonuje całkiem dobrze. Niestety głowa nie pracuje tak jak powinna. Nie wiem czy nie było lepiej gdy była w tym otępieniu. Urojenia, błędna identyfikacja osób, opowieści dziwnej treści, itp. Tego typu atrakcje zapewnia nam wszystkim, a głównie Tatencjuszowi, który już powoli ma dosyć. Ona funkcjonuje całkiem ok, jest samodzielna. Catering zapewniam im jednak ja. Zawożę im do lodówki zupy w zawekowanych słoikach, drugie dania w pojemnikach po lodach wkładam do zamrażarki. Dostawa raz na jakiś czas, bo jak im gotuję to raz, a dużo, żeby mieć potem trochę spokoju.
Tatencjusz niestety kardiologicznie szwankuje, ale ósemka z przodu zobowiązuje więc nie ma co się dziwić. Cytując Tatencjusza "na coś trzeba umrzeć". 
Moje Rodzeństwo w postaci brata ładnie włączyło się do opieki nad rodzicami, więc ogarniamy wiele rzeczy wspólnie. Jest mi miło, bo padają z ich strony słowa zaproszenia do odwiedzin, o które za życia SzM było trudno. Skorzystałam już dwa razy :) Niby nic wielkiego, ale biorąc pod uwagę, że wcześniej nasze wspólne życie towarzyskie nie istniało można pomyśleć, że albo zapraszają mnie z litości, albo nie lubili SzM. Nie analizuję, nie zastanawiam się, zapraszają to korzystam, w umiarze oczywiście, w myśl zasady że dobry gość bywa rzadko i krótko :)
Rodzeństwo SzM bez zmian tzn. Sister Nr 1 to kontakty ok, nawet bardzo ok, a Sister Nr 2 jakby nie było. 
Mała znowu trochę powojażowała, ale blisko, tzn. zagranicznie ale po sąsiedzku. Szykuje się do kolejnej eskapady na ten swój drugi koniec świata. Trzeci raz. Pierwszy był z biurem podróży, drugi solo i teraz też będzie solo. A ja będę na bank w permanentnym czuwaniu, już teraz to wiem. Tak jak przedtem, gdy "razem" z nią leciałam, a lądowania miałam szybciej obczajone niż ona dawała mi znać :) Ustaliłyśmy sobie nową świecką tradycję tzn. babskie pogaduchy, u niej, raz w miesiącu. Może nawet z noclegiem :)
Młodzi dają radę. Jesteśmy w kontakcie. Nienachalnym, ale dobrym. Tak bym to określiła. JużNiePanna zmieniła pracę. Jest bardzo zadowolona. Oby tak dalej. Młody w pracy też się rozwija. Dobrze im razem. Gdyby tak jeszcze zaczęli coś działać w kierunku tego by mieć własne cztery kąty... 
Ja... Cóż... Okrzepłam, wydawać by się mogło że oswoiłam się z sytuacją życia w pojedynkę. Tak to wygląda z zewnątrz. Wygląda to dobre określenie, bo to że  się uśmiecham i biorę udział w rozmowach towarzyskich to nie oznacza, że jest ok, bo w głębi duszy wiem, że jestem jeszcze głęboko w czarnej dziurze.
Pracowo jest ok. Odgruzowałam się z zaległości. Słyszę miłe słowa o sobie i o swojej pracy, więc jest dobrze.
Domowo pusto, dobrze że moja futrzasta panienka, "kociczka", jak mawiał SzM, dotrzymuje mi towarzystwa. Jest do kogo się odezwać i kogo przytulić, potarmosić. 
Towarzysko... trochę pusto, ale staram się podtrzymywać, inicjować kontakty. Opieka nad rodzicami już nie pochłania mi tyle czasu więc... Koncerty, kino, spotkania z koleżankami, regularne zajęcia jogi i cotygodniowe obietnice samej sobie że w końcu dotrę na basen :) Seriale w TV z kotem na kolanach albo u boku, wieczorne przesypianie na kanapie zamiast w sypialni, wystawki różności na o_l_x, papierosy wypalane na balkonie, chwile krótsze, dłuższe zamyślenia, zadumania, wspomnienia... Tak płynie czas.

A co u Was?


piątek, 2 lutego 2024

4/2024

I po styczniu. Mamy luty... Zapinkala ten czas jak szalony. Dawno nie pisałam i w zasadzie nie wiem o czym by tu... Wczoraj byl jakiś taki dzień od czapy. Cały czas z tyłu głowy miałam obrazy z tej wrześniowej niedzieli gdy cytując piosenkę "to był dzień gdy spadło niebo do mych stóp i tęsknota założyła czarny strój"... Piękna ta piosenka. Nie potrafię znaleźć jej w internecie. Cały wczorajszy dzień, a potem i wieczór, był do bani. Wieczorem na jodze przy relaksacji musiałam się bardzo trzymać, bo łzy leciały mi same. Dziś niby lepiej, ale cały dzień byłam w środku tak rozedrgana, że miałam wrażenie, że wszyscy widzą jak się trzęsę. 
Plan na luty to badania kontrolne, moje, bo waga cały czas mi leci w dół. Fizycznie czuję się ok. Tylko psyche siada mimo tego, że biorę leki. Co by było gdybym ich nie brała...

sobota, 13 stycznia 2024

3/2024

Dzień dobry, miłego dnia!
Cały tydzień roboczy zwykle walczę sama ze sobą, żeby rano wstać. Regularnie wstaję za późno. Dziś radio-budzik odezwał się jak zwykle 5.40, przemęczylam go trochę i 6.08 w końcu wstałam dziwiąc się że budzik w komórce milczy. I nagle... zdałam sobie sprawę, że przecież dziś sobota. Komórkowy budzik dzwoni od poniedziałku do piątku, a radiowy niestety nie ma takiej opcji wyboru dni. Jak już wstałam i się wybudzilam to nie było sensu wracać do łóżka więc będę mieć dłuższą sobotę.
Tydzień minął szybko. Ustalony z bratem podział odwiedzin, i opieki, u rodziców daje fajne efekty, bo po prostu mam więcej czasu dla siebie. 
J_oga. W tym tygodniu zaliczyłam dwa razy zajęcia z j_ogi. Bardzo mi się podobają. Najfajniejsze w nich  jest to, że nie ma pośpiechu, tempa, wszystko powoli, bez pośpiechu, a spocić się można i efekty są widoczne. Generalnie to leci mi trzeci miesiąc jogowy. Dwa pierwsze miesiące raz w tygodniu. Od stycznia realizuję mój plan czyli dwa razy w tygodniu j_oga i do tego basen. Niestety póki co na basen nie dotarłam.
Matencja fizycznie zdecydowanie się poprawiła. Niestety głowa jeszcze nie pracuje jak trzeba. Leki zaczynają działać ale to jeszcze zbyt wcześnie, organizm jeszcze się nie wysycił. Pozytywne jest to że stała się aktywna, zrobiła porządki w szufladach i szafkach, rozebrała choinkę, no i do kompletu ma pretensje o wszystko, zwłaszcza o leki, których "przecież nie potrzebuje bo nie jest psychiczna". Nie wchodzimy w dyskusję na błahe tematy, ale w przypadku leków trzeba, bo musi je brać. Nie dyskutuje, mówię krótko i konkretnie, bo po prostu brać je musi. Myślę że muszę nagrać filmik jak nie będzie w formie, jak będzie gadać od rzeczy, bo może mi się to przydać jako argument w rozmowie gdy "wróci bardziej", nie będzie chciała brać leków i będzie problem z argumentami, bo Matencja nie przyjmuje do wiadomości, że coś było, coś mówiła, albo nie chciała, skoro ona tego nie pamięta. Żąda ode mnie dowodu, świadka, bo to niemożliwe, bo ona nigdy, albo zawsze... W przyszłym tygodniu jadę z nią na TK. Mam nadzieję, że będzie w dobrej formie. Ważne, że widać że głowa trochę wróciła (przedtem zwykle siedziała i patrzyła bez kontaktu albo gadała od rzeczy), jej kondycja fizyczna się wzmocniła, apetyt wrócił.
Tatencjusz jest po kontroli kardiologicznej, bo coraz gorzej się czuł, oddychał kiepsko i bardzo szybko się męczył. Okazało się, że brał leki "po swojemu". Niestety co do leków musimy u obojga trzymać rękę na pulsie. Dobrze, że był u tego lekarza, bo jeszcze trochę i skończyłoby się wzywaniem pogotowia i szpitalem.
Mała zaprosiła mnie do siebie na niedzielny obiad i pogaduchy. Bardzo się ucieszyłam. Fajna mam tą córkę:) bardzo cenię sobie to że mam z nią taki fajny kontakt.
Młody też jest fajny, ale specyficzny, delikatnie mówiąc :) Obiecanki cacanki zostały mu do dziś, nie oddawanie w terminie również. Poza tym jest serdeczny i kochany, ale trochę drażni mnie jego stosunek do życia. Dla własnej higieny psychicznej nie analizuję i nie rozkminiam jego decyzji. Jest dorosły.
JuzNiePanna od stycznia zmieniła pracę. Życzę jej jak najlepiej, niech trafi na fajnych ludzi, bo to jest tak samo ważne jak kasa, nawet myślę, że bardziej niż kasa. Myślałam zawsze, że SzM trafi na kobietę, która go zawłaszczy, zarządzi, ogarnie, a tymczasem w ich związku liderem jest Młody. Najważniejsze jednak jest to, że dobrze im razem ze sobą.
A ja... cały czas uczę się życia w pojedynkę. Już nie jestem tak płaczliwa, choć zdarza się. Wciąż czuję na bieżąco takie drzazgi w sercu, w duszy, gdy cokolwiek, nawet w zwykłej rozmowie, skojarzy mi się z SzM, że tu byliśmy razem, tam jechaliśmy, tu powiedział, tam lubił, tam zrobiłam mu zdjęcie itd., itd. Cały czas jeszcze jestem na lekach, rano nr 1 i wieczorem nr 2, ale od dłuższego już czasu nie czuję potrzeby brania doraźnie nr 3. Więc chyba idzie ku lepszemu...