Stali bywalcy :)

piątek, 17 kwietnia 2020

20 / 2020

Koronawirus. To stan wojny z niewidzialnym wrogiem, wobec którego jesteśmy bezsilni.
Idę na wojnę, nikt nie pyta czy chce, czy dam radę. Trzymajcie kciuki.

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

19 / 2020

Wielkanocna Niedziela za nami. Leniwa, spokojna, bez spiny, bez pośpiechu, stresu...
Z tyłu głowy miałam jednak cały czas tę myśl, że Matencja i Tatencjusz sami tam u siebie, że nie wiem jak tam między nimi się ułożyło, bo tam to jak zawieje wiatr...
Tak, to prawda, spodobały mi się takie Święta, kiedy na pełnym legalu nic nie muszę, a ta grzeczna córka siedząca we mnie ma pełną dyspensę i w świetle prawa nie może nic robić, żeby zabić swoje chyba irracjonalne wyrzuty sumienia. 😁😁😁

Hmmm... Czy dałoby to coś gdybym to wszystko co czuję i myślę powiedziala im czyli Matencji i Tatencjuszowi prosto w oczy? Próbowałam, mówiłam, tłumaczyłam... Teraz to bez sensu. Matencja jest na takim etapie, że słyszy tylko to, co chce usłyszeć, reszta po prostu do niej nie dociera. Przerobiłam to nawet ostatnio, chyba ze dwa tygodnie temu.
Chyba powiem moim dzieciom, że jak przyjdzie czas, że będę taka jak teraz Matencja to mogą mnie odstrzelić żeby mieć ze mną spokój...

Szczerze, to największy problem mam sama że sobą... Bo w to, że jestem skrzywiona psychicznie to nie wątpię.
Zawsze miałam wdrukowane do głowy, że ojciec to ten zły w ich małżeństwie. Ona zajmuje się domem i dziećmi, nie pracuje. On zarabia na rodzinę, ma własną działalność i nielimitowany czas pracy. Poziom życia całkiem ok. On jest od zarabiania kasy, w nic więcej się nie angażuje, ona ma na głowie resztę. Jego w domu więcej nie ma niż jest. Od zawsze wiem, że ona w tym małżeństwie jest nieszczęśliwa. Bo ja zdradzał, bo jej nie szanował, bo ja poniżał. Nie, nie było niebieskiej karty, ale słowo też boli. Nie byliśmy świadkami tych utarczek małżeńskich, ale mama zawsze dbała bym wiedziała, że on ją źle traktuje, a ona jest nieszczęśliwa.
Do dziś Wigilia kojarzy mi się z tym, że już po kolacji mama siadała słuchać kolęd i płakać, bo "u nich w domu to tak było radośnie, rodzinnie, i jak sobie to wszystko wspomina to jej żal". Nielimitowany czas pracy ojca nie sprzyjał dochowywaniu wierności. Matencja na straconej pozycji, bo znerwicowana, bez środków do życia, więc o konkretnej decyzji pt. rozwód nawet nie było mowy (proponowałam, pytałam wręcz zarzuciłam, czemu nie zrobiła tego wcześniej), bo w ogóle nie brała tego pod uwagę. Przerobiłam rolę negocjatora między nimi, ustawiacza do pionu Tatencjusza, terapeuty Matencji. Zawsze była serdeczna, skora nam do pomocy, często nawet aż za bardzo, nieba była skłonna mi, nam przychylić, ale zawsze powtarzam, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Zwłaszcza, gdy potem pada tekst o byciu niewdzięcznym "gdy ona tak komuś robi dobrze". Był czas gdy sytuacja między nimi była bardzo napięta, sprawy finansowe się komplikowały, a on, ojciec znaczy się jak to ona mówiła "nie wiadomo gdzie chodził". Potrafiła dzwonić do mnie po 20 razy dziennie, żeby się wyżalić, a głównie po to, żeby nadawać na niego, a mnie się wtedy chciało wyć gdy słyszałam, że dzwoni telefon. Szczerze mówiąc z perspektywy czasu to myślę, że dobrze ze mi się wtedy nie rozsypało małżeństwo... Dopiero SzM powoli pokazywał mi obecną sytuację trochę bardziej obiektywnie. Sprawił, że przestałam myśleć z automatu że on, ojciec znaczy, jest ten zły.
Niestety nie byłam, nie jestem i nie będę już w stanie sprawić, by Matencja przy ich każdej najdrobniejszej scysji, sprzeczce nie omieszkała wygarnąć Tatencjuszowi ile to on jej złego zrobił, że to przez niego jest taka znerwicowana, ile dobrego ona włożyła w te rodzinę, i jak bardzo on ja unieszczęśliwia... Nawet gdy się nie kłócą to niestety ile razy może tyle razy wbije mu jakąś szpilę. Niejednokrotnie pisałam tu, że wykorzystuje naszą, moją obecność do rozegrania czegoś tam. Jest po prostu mistrzynią manipulacji. A jak słyszę "powiedz mu to, śmo i owo" to nóż mi się w kieszeni otwiera. On jej w odwecie też nie pozostaje dłużny i tak się kółeczko zamyka... Ona na niego narzeka że się nie odzywa, że jak jest w domu to do niej nawet nie zajrzy, nie zainteresuje się. A on mi mówi, że woli się nie odzywać, bo jak powie coś nie tak to ona się czepia, a jak już się czepi to gada jak nakręcona.
Ileż ja się już do nich nagadałam...

A psychicznie ja osobiście nie potrafię sobie poradzić z tym, że:
- po pierwsze jestem zła na Matencję, że od dziecks kreśliła mi negatywny obraz ojca (mimo że wiem, że nie był kryształem) i potem w moim dorosłym życiu, wtajemniczala w zakamarki ich spraw małżeńskich. I zaraz potem myślę sobie, że komu miała się wyżalic, zwierzyć, że chyba bardziej powinnam być zła na niego, bo to on jest przyczyną...
- po drugie zła jestem na siebie, że nie potrafię być dla niej bardziej serdeczna, że nie jestem taką córeńką przytulaskiem, która przytuli, pocieszy... Mam wrażenie że nie robię tego z obawy, że wzmocnię ją w poczuciu racji i doznanej krzywdy, a ona będzie jemu dokuczać jeszcze bardziej i będą jeszcze bardziej skonfliktowani.
A może to dla mnie tylko dobre wytłumaczenie...
- po trzecie jestem na siebie zła za taki a nie inny stosunek do niej, że zamiast być wdzięczna, za to że tyle mi pomogła to ja taka do doopy córka jestem.

I nie próbuje już żadnych uskuteczniajacych rozmów, negocjacji, tekstów z cyklu, we dwoje jesteście musicie dbać o siebie nawzajem, bo on przytaknie, ale co z tego skoro i tak ma ją w głębokim poważaniu, a od niej zaraz usłyszę, że on jej tyle krzywdy zrobił, to jak ja teraz mogę tak mówić. No i oczywiście, że trzymam jego stronę.

I tak to...


niedziela, 12 kwietnia 2020

18 / 2020

Kwarantanna trwa. Matencja z Tatencjuszem to dramat. Matencja sama w sobie jest uciążliwa dla otoczenia, wiek, dziwactwa, charakter plus zmiany po udarowe to nie jest fajna mieszanka. Do tego animozje z mężem osobistym, Tatencjuszemoim moim znaczy się. No dramat. I tak długo wytrzymali bez porządnej awantury. Każde z nich ma swoje racje. A mnie zostaje tylko współczuć Tatencjuszowi i wysłuchać Matencji. A gadane to ona ma. Z charakteru to ja podobno jestem cały tata, no wypisz, wymaluj, tak mówią, więc ja go doskonale rozumiem, znam jego tok rozumowania, bo mam to samo. A Matencja stoi na stanowisku że skoro nie jestem z nią, to jestem przeciwko niej. Mam dość wiecznego "Ty musisz mu powiedzieć..." Staram się... Za każdym razem staram się i obiecuję sobie być miłą, serdeczną, współczującą... A po kilku minutach rozmowy budzi się we mnie agresor i robi się ze mnie sukencja po prostu.

U nas w domu ok, dajemy radę, nie kłócimy się, nie dokuczamy sobie, bałam się, że będziemy zmęczeni sobą, a mam wrażenie, że jesteśmy bliżej siebie. Może nie na linii SzM i ja, ale na pewno my - Mala/Młoda. Jutro śniadanie wielkanocne, w naszym maleńkim gronie trzyosobowym. Każdy będzie świętować osobno, Teście, moi rodzice, Młody z Panną i my. Inne to będą Święta...

Moja praca zdalna wykończy mnie psychicznie, spalam się, nie potrafię się odciąć od firmy. A telefon dzwoni mi praktycznie cały czas. Tęsknię za normalnością.
Na wakacje w terminie nie liczę na pewno. Przeniosę rezerwację na jesień, choć wiem, że raczej nie pojedziemy jesienią, ale może uda mi się tak poprzesuwać żeby nie stracić tej zaliczki.
Drżę na myśl o weselu Młodego, bo slyszalam, że do 31.08 odwołane komunie i bierzmowania, a śluby odbywać się mają w ograniczonym składzie tj. 5 osób. Przekładać? odwoływać?... a zaliczki nie do odzyskania...
Hmmm. Cóż.

Mimo wszystko życzę Wam spokojnych i radosnych Świąt, a do tego szybkiego powrotu do codziennej normalności, za którą już zaczynam tęsknić...