Wielkanocna niedziela za nami 😉
SzM wziął w pracy wolne w piątek, by w spokoju zająć się mięsami i kiełbaską do pieczenia, zrobił też zakupy, wszystko na spokojnie, bez spiny. W sobotę rano do kuchni weszłam ja, by zająć się tym, co przypadło mi w udziale, ciastami, barszczem, pastą jajeczną. Zrobiłam tradycyjny sernik na kruchym spodzie (najnowszy przepis Lidlomiksa), drożdżowy (przepis Lidlomiksa) zawijany makowiec, orzechowiec z przepisu znajomej (kiepsko wyszedł więc nie będzie moim ulubionym ciastem) i serowe ciasteczka ze śliwką (mój przepis). Trochę tego było. Ale... Trochę ciasta potrzebne na catering dla teściów, bo świętują sami w domu, a my podrzucamy im catering. Trochę ciasta potrzebne na catering dla Matencji i Tatencjusza. No i na świąteczny nasz rodzinny stół też potrzebne trochę ciasta 😁
Śniadanie jedliśmy w ścisłym rodzinnym gronie; Mała, Młodzi i my. Mała ostatecznie zgodziła się przyjechać na śniadanie, ale nie omieszkała zaznaczyć, że odprawiać modlitw nie będzie. Przyjechała godzinę wcześniej, żeby cokolwiek pomóc. To się jej chwali. Młodzi, którzy mieszkają rzut beretem od nas nawet nie zapytali czy trzeba coś pomóc. Oczywiście przy śniadaniu Mała całą sobą zaznaczała, że ona się NIE modli. Wkurzyło mnie to, bo zapachniało buractwem, totalnym brakiem klasy, ale dałam radę. A potem po śniadaniu, a grubo przed obiadem Mała uznała, że w zasadzie to ona chętnie pojechałaby już do domu, do siebie, bo... jest zmęczona ludźmi. A na obiad przychodzili jeszcze dziadkowie. No szczerze powiem, że nóż mi się otworzył... Zmęczona ludźmi. Matko i córko, bardzo ją kocham, ale moja tolerancja ma swoje granice. Użyłam argumentu obecności na obiedzie dziadków, którzy chcieliby się z nią zobaczyć. Tu było przewracanie oczami, znacie to? Powiedziałam też że ja też tu i teraz mogę mieć i mam dość ludzi i żyję, trwam dalej, robię dobrą minę i żyję. No i usłyszałam, że po co to robię, że takie rzeczy robię wbrew sobie, naspraszam, a potem mam, że ona tego nie rozumie. To nie była kłótnia, to była spokojna luźna rozmowa, w którą na wszelki wypadek się nie zaangażowałam. Koniec końców Mała została na ten obiad, zobaczyła się z dziadkami. Zebrała się zaraz po obiedzie. Ręce mi trochę opadły. Ale cóż, nic na siłę. Musiałabym te dzieci nasze zmiksować. Młoda wyparzyla od nas szybko, Młodzi zaś siedzieli i siedzieli, do samego wieczora. A rodzice czmychnęli bardzo szybko, a my baliśmy się z SzM że będą u nas siedzieć do tak zwanego końca 😉😁
Podsumowując relacje rodzinne: jedna siostrunia SzM z życzeniami zadzwoniła jeszcze w środku tygodnia, nawet nie zająknąwszy się słowem zaproszenia czy też jakąkolwiek formą zobaczenia się. Nic nowego, tak było zawsze, zwykle jeszcze wymagała, że to do niej trzeba dzwonić, bo kobieta i że starsza. Druga siostrunia SzM wczoraj, tj. w sobotę, wyskoczyła do mnie, bo to ja odebrałam telefon, z zaproszeniem na niedzielne wielkanocne popołudnie. Dumna z siebie jestem, bo powiedziałam, że sorry, ale świętujemy rodzinnie z dziećmi i nie zrewanżowałam się "to może wy przyjdźcie do nas", a jeszcze rok, dwa powiedziałabym tak na pewno. A mój szacowny braciszek życzenia składał nam dziś, bez jakiejkolwiek zachęty do spotkania twarzą w twarz. Obiecałam sobie, że nikogo nie będę zapraszać. Chcą niech przyjadą sami z siebie lub zaproszą. Od zawsze to my zapraszaliśmy do siebie. Nie, to nie, nic na siłę.
No i pierwszy dzień świętowania za nami. SzM śpi, zasnąwszy przed TV, a ja z kotem na kolanach klikam...