Stali bywalcy :)

czwartek, 29 września 2022

62 / 2022

 Filmowo

Obejrzeliśmy polski netfliksowy film o alpinistach, a w zasadzie himalaistach. Broad Peak. Powiem szczerze, nie potrafię zrozumieć tej pasji. Ta pasja wciąga delikwentów w taki złowieszczy wir. Cóż to za frajda wspinać się w mega trudnych warunkach, po lodzie, śniegu, w porywistym wietrze, na mrozie - 40 stopni, prawie cały czas igrając ze śmiercią. Serio, nie kumam tego kompletnie. Sami kuszą los. Mało tego, robią krzywdę swoim bliskim, tym którzy na nich czekają. Nie chcę myśleć nawet co bym przeżywała gdyby to mój mężczyzna, ojciec moich dzieci miał taki pomysł na życie. Odbieram ich wybory jak totalny egoizm, bez troski o swoich bliskich. Liczę się tu i teraz tylko ja, a reszta niech czeka i cierpi z godnością.


niedziela, 25 września 2022

61 / 2022

Zamiast wycieczki w góry był wypad do lasu, oczywiście na/po grzyby. 

Zawsze mówię że jadę na grzyby. Po grzyby to mogę iść do sklepu. A ostatnio spotkałam się ze sformułowaniem "jadę do lasu po grzyby" i lekko mi się zamieszało. Bo niby racja że "po" a nie "na", ale jakoś mi to nie brzmi.

Wróciliśmy usatysfakcjonowani. To był wyjazd nadprogramowy, bo zapasy już mamy. Przywieźliśmy sporo kań. Młodzi przyszli więc na kanie. I zamiast zebrać się potem do domu to siedzieli i siedzieli. Oni zwykle tak robią 😉😁Myśleli, że pogramy sobie w planszówki 😉😁a my tu robotę z grzybami mamy. Nie, nie zagoniliśmy ich do czyszczenia 😉, ale dostali trochę do domu 😉i tam niech sobie czyszczą. 

Jak zaczęli znowu mówić, opowiadać o rodzicach JnP-JużniePanny (których nazwę dosadnie, ale adekwatnie: Pasożyty) o ich postawie życiowej (bo kiedyś to byłem vipem, miałam firmę, itp.), sytuacji (zadłużenie, komornik, brak stałego dochodu, mieszkanie wynajmowane itd.), braku chęci jakiejkolwiek współpracy w celu poprawy swojej sytuacji (bo nam się należy, bo to nie Wasza sprawa, ale po co w ogóle itd.), szantażach emocjonalnych (zostaje nam tylko się powiesić, rzucić pod pociąg, bo nie możemy na Was liczyć itp.), to ręce mi opadły. No Pasożyty po prostu. Nie powiem ile oni kasy w sumie są winni Młodym. Okazało się, że tuż przed ślubem Młodzi spłacali zadłużenie, które wisiało na JnP, bo Pasożyty brali pożyczki na córkę. Młodzi chcieli mieć tzw. czyste konto, a komornik wszedł na pensje JnP. Pasożyty pożyczają od Mlodych, a potem podają w wątpliwość kwoty pożyczki (to aż tyle było? Niemożliwe...), wymagają pomocy (opieka nad zwierzyńcem domowym), ale sami nie są skorzy do tego samego. Krew mnie zalewa, a ciśnienie skacze. Młodzi jak to młodzi, są niby świadomi, stopniowo uczą się asertywności, zdrowego egoizmu, ale wiadomo jest jak jest i są twardzi, ale do czasu. Bo wiadomo jednak to  rodzice JnP. Czekam kiedy przeleje się Młodym na maksa. Brutalnie myślę, że jedynym słusznym rozwiązaniem, które być może los przyniesie Młodym w darze to eufemicznie mówiąc brak okresu późnej starości w życiu Pasożytów. Bo jak się rozwiną chorobowo i długowiecznie to aż mi Młodych żal. Bo skończą wtedy z dwoma Pasożytami garbami na swoim portfelu. Może jestem zimna i nieczuła, ale szlag mnie trafia na taki brak nawet nie wiem czego, rozumu, logiki, odpowiedzialności, zdrowego rozsądku. 

Jak tylko poznałam sytuację JnP i jej Pasożytów to od początku wiedziałam, że z nimi będą same problemy. A to chyba dopiero początek, bo Pasożyty już są wiekowi, schorowani, czyli lepiej już było, teraz może być już tylko gorzej. Kiedyś przerabiałam już z Młodymi ten temat. Zaleciłam wtedy wzięcie inicjatywy w swoje młode ręce, bo Pasożyty niczym się nie przejmują, żyją sobie beztrosko z myślą że jakoś to będzie, przecież mają córkę😁 Wrr! Powiedziałam, że trzeba zgarnąć do kupy wszelkie zaległości, żeby wiedzieć o jakich pieniądzach rozmawiamy, wszcząć sprawę dotyczącą upadłości konsumenckiej, złożyć wniosek o emeryturę (!!!), rentę (bo są do tego podstawy), wystarać się o (niechby nawet ciasne, ale własne) mieszkanie do remontu (a to my sami mamy remontować? To po co nam takie mieszkanie?), bo przyjdzie czas, gdy braknie Pasożytom sił, przybędzie lat i nie będzie ich w końcu wcale stać na ten wynajem. A płacić trzeba będzie. No masakra mówię Wam. Przynajmniej tu sobie wyrzucę co mi leży na sercu, bo nikomu nie mówiliśmy w jakie bagno się wżenił nasz Młody. Pozytywne jest to, że JnP jest świadoma tragicznej sytuacji swoich Pasożytów, ale niestety brak jej póki co siły przebicia, więc na razie nic jeszcze z tego nie wynika. Bo cóż by miało wyniknąć...? 

I w tym wszystkim ja czuję się naprawdę bezradna, bezsilna. Chciałby człowiek pomóc w tym temacie Młodym, ale jak? Pomijam już to, że nie podoba mi się sytuacja, w której my byśmy mieli wspierać Młodych, po to by oni z kolei wspierali Pasożytów. 

Przełożyłaby tych Pasożytów przez kolano, i to jeszcze jak! 

I tak to się wije i kręci... 

piątek, 23 września 2022

60 / 2020

Łomateńko... Tylko ja wiem jak bardzo nic mi się nie chce. Od powrotu palcem nie kiwnęłam w temacie np. podłóg i mam wrażenie, że tworzy się tam nowe życie 😉 Walizkę opróżniłam dopiero po dwóch dniach, jak nie ja 😉

SzM w najbliższą niedzielę po powrocie z moich wojaży wyciągnął mnie na grzyby. Nie chciało mi się, ale stwierdziłam, że nie będę taką zołzą i skoro gość siedział przez półtora tygodnia sam w domu, no z kotem, ale sam, to poświęcę się i pojadę z nim na te grzyby. Warto było, bo przywieźliśmy czubate kosze. Przez resztę tygodnia nie dałam się wyciągnąć nigdzie. Zaliczyłam wizytę u moich rodziców, potem pojechaliśmy do Teściowej, która już od jakiegoś czasu (od powrotu że szpitala) jest u siostry SzM pod jej opieką i koniec. Nie wysciubialam nosa z domu. Od wczoraj SzM marudzi o wycieczce w górki. Więc pewnie jutro, albo w niedzielę tam gdzieś powędrujemy. Nie chcę mi się okropnie, ale ma być ładny weekend więc koniec końców powinno być fajnie. Zwykle tak jest. Najpierw mi się nie chce, wręcz jestem w środku zła że on tak ciągnie. A potem okazuje się, że to była świetna opcja, więc już się tak nie buntuje, biernie się poddaję po prostu.

W końcu dokończyłam sprawę reklamacji opóźnionego trensportu. Nie miałam siły, ochoty, weny żeby cokolwiek w tym kierunku podziałać. Na samolot powrotny czekaliśmy ponad 3 godziny. Powiedzieli, że to pogoda, ale wszystkim innym ta sama pogoda nie przeszkadzała. Potem pociąg opóźniony w związku z awarią. Dla zasady składam reklamację, jak uznają to ok, a jak nie to trudno, ale próbowałam. 

Muszę ruszyć swoje 4 litery i coś w końcu podziałać w tym domu. 

środa, 21 września 2022

59 / 2022

Nie potrafię się zebrać do kupy po tym wyjeździe. Na szczęście w pracy jeszcze długo nie muszę się spinać na tu i teraz. Ale jak się zacznie to będzie dramat. 

W domu od dziś kaloryfery ciepłe, bo prawie zamarzalismy.

MM planuje i realizuje swoją podróż życia. A ja już się martwię 😉😁

Młody się nie odzywa, to chyba u nich ok.

Wszędzie wkoło straszą podwyżkami za wszystko. Na razie odsuwalam to od siebie, ale zaczynam czuć lęk. Co mają zrobić Młodzi, którzy pracują i chcieliby móc zacząć żyć na swoim, na własny rachunek. Kupić mieszkanie, urządzić się. Dramat. Zaczynam żałować ze moi Młodzi nie biorą pod uwagę emigracji. 

Nie mam coś weny do pisania. 

niedziela, 18 września 2022

58 / 2022

Z pamiętnika pt. na wyjeździe z MM (Malą/Młodą)...

Dzień 1

SzM w drodze do pracy podrzucił mnie do MM do Wojewódzkiego Miasta i razem kulałyśmy się już dalej. Wystartowałyśmy o godz. 8.35 na śniadanie w miłej, polecanej przez MM lokalizacji. Potem dworzec PKP i wiooo do stolycy. Ale co to za jazda... Bez szarpania, bez pisku szyn, turkotu wagonów, bez stukotu szyn. Cuda panie, cuda. Nie takie PKP pamiętam. Lubię oglądać ludzi. Pooglądałam w pociągu. Młoda kobieta, dziewczyna, z rozwianym włosem, w zwiewnej sukience, cała taka była zwiewna. Taka ładna młodość z walizką, plecakiem, słuchawki, telefon, mp3 albo coś w tym klimacie. Druga już nie taka ładna, bardziej konkretna, w żakieciku, z papierową książką nad którą zasnęła. Para w średnim wieku na siedzeniach przed nami, która cały czas grzebała w telefonie w aplikacji banku. Oglądam tak, obserwuję i wyobrażam sobie ich życie. I prawie zawsze ci oni wydają mi się lepsi. Od zawsze. W stolycy w Złotych Tarasach obiad na wagę, szybki rzut okiem na Pałac Kultury i Nauki, a potem tramwajkiem, busem do zabookingowanego hotelu. W hotelu cóż... szału nie było, duży plus to transfer na lotnisko, reszta obleci. Ważne że nie było brudu. Początkowo myślałam, że oblecimy przy okazji trochę stolycy, której w zasadzie nie znam, ale już po godz. 17 zaległyśmy w łóżkach ustalając, że pobudka i start w środku nocy to dobry argument by już iść spać. MM już podsypia, a ja grzebię w komórce. Dałam się skusić reklamie w pociągu i rozpoczęłam miesięczny gratis w aplikacji z audiobookami i epokami. To chyba za chwilę coś sobie puszczę.

Dzień 2
Królowa Elżbieta zmarła. To koniec epoki, bo była dla mnie od zawsze. Już wiadomo więc jak i kiedy skończy się serial The Crown. 
Hotel, w którym nocowałyśmy... W zasadzie głównym jego atutem był transfer na lotnisko w cenie. Ten ze zdjęć na stronie i ten w realu to niebo i ziemia. Dość powiedzieć, że widziałyśmy w podręcznej kuchence dla gości pralkę automatyczną ze skoblem zamykanym na kłódkę. No i ten zapach z kanalizacji. To nie było fajne. 
Start lotu opóźniony o jakieś 2 godziny, ale szczęśliwie dotarłyśmy. Pierwszy raz w życiu oglądałam na własne oczy tłumek oczekujących z opisanymi kartkami w garści. Jak na filmie. Serio. Z lotniska do hotelu w małym miasteczku, prawie 200 km. Po drodze dopadła mnie migrena. Jak już dotarłyśmy to mnie było lepiej, a ból głowy przeniósł się na MM. Zamiast spacerów było spanie. Mój samotny spacer to porażka i stres, bez przyjemności żadnej, bo pomyliłam drogę od samiutkiego początku, z hotelu miałam iść w prawo, a poszłam w lewo. Po kolacji idziemy spać, jutro czeka na nas Rzym. A Planowałam zwiedzanie miasteczka, tej starej części miasta duchów. Ale cóż, nic na siłę.

Dzień 3
Pierwszy nocleg za nami. Hotel z cyklu głęboka komuna. Posiłki nie pozwalają na głodowanie, ale jakoś nie wyzwalają zachwytów i hymnów pochwalnych. Dziś w nogach mamy chyba ze 20 km. 
Wczoraj byłam tak padnięta że sił mi braklo. Uzupełniam teraz w busie. Wrażenie było, jest, ale jednocześnie nie docieralo do mnie że tam, i wszędzie tu, jestem, w miejscach do tej pory znanych tylko z TV. Piękne fontanny, schody, mnóstwo atrakcji, a aperol przy fontannie smakował nam bardzo. Dla mnie to taki moment na dobre wspomnienie. Piękne budowle, albo ruiny, wszędzie zabytki. Bawiłyśmy się świetnie. Mamy całe mnóstwo zrobionych zdjęć. 
Przy kolacji wyszło z ludzi polactwo, niestety. Dwa rodzaje owoców, do wyboru, na deser, a ludzie brali ile wlazło. Masakra. 
Grupa zdecydowanie senioralna. Kilka młodych par. Młodzi ok. Ale seniorzy... Są takie egzemplarze, które narzekają, krytykują, chwalą się ile wlezie, wszystko wiedzą najlepiej. Nie wszyscy oczywiście. 
Dobra lekcja życiowa dla Małej gdy przy kolacji siedziałyśmy z parą pt. duża różnica wieku między nimi. Ona jeszcze młoda, aktywna, on zdecydowanie starszy, już wyciszony. Dało jej do myślenia, pokazało jak to działa, bo to ona mi o tym powiedziała, to ona zwróciła na to uwagę. 
Drugi włoski nocleg za nami, hotel niby ciut lepszy, pokój z balkonem, ale łazienka z cyklu bierzesz prysznic na toalecie. Za to śniadanie na wypasie, oczywiście jak na Italię. 

Dzień 4
Zwiedzanie, fotki, pamiątki i póki co do tej pory ograniczalysmy się do panini, tych kanapek. A dzisiak poszłyśmy do knajpki. Coperto było 2 euro, ale mówi się trudno. Pizza i carbonara. Plus dzbanek wina. Było miło. A zaliczyłyśmy też przygodę pt. stłuczona butelka Limoncelli, cóż było robić, kupiłyśmy drugą. Zakupy poczynione, kasiora wydana. Dziś zakupiłam sobie nowe okulary słoneczne, bo wczoraj usiadłam na starych. Cóż, bywa. Nocleg w nowszym hotelu, bez żadnych  dodatkowych atrakcji, poprawił humory chyba wszystkim. Dobrze dobrane towarzystwo do stolika przy kolacji z butelka wina bardzo fajnie dopełniło ten dzień. 

Dzień 5
Dziś cud, miód i orzeszki. I wisienka na torcie - gondola. Zaszalalysmy i poszłyśmy na obiad. W skali 1 - 10 oceniam na 10. Było fajnie. 
Przy obiedzie poważne wyznania emocjonalne ze strony Malej. Muszę sobie poukładać w głowie  wszystko to, co mówiła. Nie jestem chyba gotowa do takiej postawy. Zawsze mówię, że odrobina egoizmu nikomu nie zaszkodzi, ale kiedy słyszę filozofię, że mamy ze sobą świetną więź, że bardzo mnie kocha, itp. ale wyznaje zasadę że w przyszłości to ona może nam, mnie pomagać, ale na swoich zasadach, nie kosztem siebie, a wszystko w myśl motta "ja na świat się nie prosiłam, więc nic Wam nie jestem winna". Brzmi ostro, Alle nie o taki wydźwięk  chodzilo. Z jednaj strony przykro bo pachnie mi to wielgachnym egoizmem, a z drugiej podziwiam za konsekwencje w działaniu i stawianiu granic. 
Dzis okazało się, że zostawiłam w hotelu kiecke. Nie mam pojęcia jak i kiedy to zrobiłam, ale kiecki brak. 

Dzień 6
Zwiedzanie, foty to już standard. Grupa już się podobierala towarzysko. Ludzie są z całej Polski. Wyodrębnili się maruderzy i narzekacze, którzy mnie osobiście i MM drażnią. Ale cóż robić. Trzeba żyć dalej. 
Restauracja, w której gotował celebryta zaliczona. Bruschetty plus pół litra wina. Zakupy i degustacja w sklepiku z obsługą w języku polskim też zaliczona. 
Najdłuższy odcinek do przejechania przed nami. Hotel jest przy chyba głównej drodze, auta jeżdżą non stop, jest klima, jest czysto, ale brak klimatu, atmosfery. Łazienka na pierwszy rzut oka jest ok, potem się okaże że prysznic na sztywno u góry, a kabina maleńka, źle się wchodzi i wychodzi. 
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ta ich włoska pasta to jak nasza zupa. Na pierwsze danie zupa musi być. Bo u nas w Polsce jak wiadomo obiad bez zupy jest do d...y, a sama zupa to też d...a. Teraz już nieco straciło na aktualnosci, ale tak było. Całe szczęście ja lubię makarony więc mogę często 😉😁

Dzień 7
Ze wszystkich dotychczasowych przewodniczek, ta ostatnia od chyba stu lat żyjąca we Włoszech drażni mnie swoimi filozofiami, żartem, głosem. Bo dotychczasowe dziewczyny były fajne, energiczne, z ikrą, temperamentem, inteligentne bestie, które mają dar opowiadania. 
Co do Italii to raczej uczucia mieszane. Nabrzeże i widoki piękne, a gdy się wgłębisz to czasem piękno znika... Wąziuteńkie uliczki, mnóstwo ludzi, aut, skuterów, hałas, brrr. Tak nas poniosło w spacerze, że się zagubilysmy nieco. Prawie skończyła się turystyczna cywilizacja. A jak się odnalazłyśmy to zaliczyłyśmy pizzę w bardzo fajnym klimatycznym miejscu. Przyszla za nami wycieczka rosyjskojezyczna. Nie wiem z jakiego kraju, ale nie było to dla mnie miłe. 
Obiadokolacja i znowu pizza. A przy kolacji dyskusje o religii, kościele, itp. Poznałyśmy fajną parę. Poza tym w grupie jest kilka osób, z którymi da się normalnie pogadać więc korzystamy. 

Dzień 8
Wycieczka na wyspę. Relaksacyjna już prawie. Piękne widoki, smaki, zapachy. Zakupy porobione, wstępnie spakowane. Wierzyć się nie chce, że to koniec. Ostatni dzień.

Dzień 9
Podróż powrotna wydłużona w sumie razem o 7 godzin. W sumie, bo najpierw opóźnił się samolot, a potem pociąg. Trochę to trwało.

Podsumowanie
Wycieczka sama w sobie bardzo atrakcyjna, bogata turystycznie. Nadrobiłam te wszystkie lata, kiedy nie jeździliśmy tam 😉 Takie Włochy w pigułce to były. Wyjazd obu nam się bardzo spodobał. 
Sam pobyt dał mi możliwość bycia z MM. Rozmów, emocji, zrozumienia, tulasków, nocnych a może raczej wieczornych rozmow, poznania się bardziej.
To był dla mnie, dla nas obu, bardzo dobry czas. A tymczasem SzM zdążył za nami, za mną zatęsknić 😉😁


PS
Trzy plusy dodatkowe poprawiające nastroj:
1. byłyśmy brane za siostry, a nie kobitki w relacji mama i córka. Sporo takich zdziwionych opinii słyszałam. 
2. jedna woman w damskiej toalecie wyraziła in English zachwyt nad moimi eyes 😉😁
3. kiedy towarzysko zapytano mnie o wiek, dowiedziałam się, że nie wyglądam, że wyglądam młodziej 😉😁

środa, 7 września 2022

57 / 2022

...nie, nie wróciłyśmy z Włoch, bo jeszcze nie dojechałyśmy. 😁

Ale w tak zwanym międzyczasie zaliczyliśmy z SzM różne... był m. in. urodziny Młodego (których de facto imprezowo nie było), pogrzeb znajomego, było weselisko na 140 osób plus poprawinowy obiad, pogrzeb Mamy znajomych. Tak się życie toczy, raz smutek, raz radość. Była pomoc Młodej w adaptowaniu kuchni w nowo wynajmowanym lokum. Wymyśliła zmianę, uzgodniła z właścicielem i ogarnia. Całkiem fajnie.

Od dwóch dni usiłuję się zmobilizować do pakowania, żeby mieć gotowe wszystko przed czasem a nie na ostatnią chwilę, jak zwykle. To jakaś jednostka chorobową podobno jest, ale u mnie to też chyba inne tło. No zwlekam, odkładam, a już pakując porządkuje szafki, bo z tyłu głowy mam jak zwykle, tylko nie padnijcie z wrażenia, bo mam myśl, że jakbym tak umarła, zginęła, to akurat będzie wszystko gites. Od szafek, po płatności domowe. To chore jest. Wiem, ale tak mam. To pewnie stres przedwyjazdowy tak mnie bierze. No bo w końcu samolot wchodzi w grę. Masakra. Choć szczerze przyznam mam tak przed każdym wyjazdem, zwłaszcza wtedy gdy jadę gdzieś bez SzM. Czasem myślę, że to wyrzut sumienia, że jadę sama. Że ogarniam chałupę by nie narazić się na zarzut śmigania w świat i nie ogarniania chałupy. Nigdy w życiu nic takiego nie usłyszałam, ale teraz tak myślę, że to może być to. Aż mi wstyd. Serio. Wy też macie jakieś fobie, lęki, stresy przedwyjazdowe? Jak sobie z tym radzić? 

A poza tym żyje mi się całkiem ok. Serio 😁 

Filmowo - Turbulencje czekają, zmęczyły mnie te ich wezwania, musiałam odpocząć trochę, więc  zaliczyłam netfliksowe polskie "Gry rodzinne". Pomieszanie z poplątaniem, fajna obsada, jak zwykle kiepski dźwięk, ale ogólnie nie było złe. Pewnie będzie drugi sezon. 

Buziaki dla Was 😍