Stali bywalcy :)

niedziela, 19 listopada 2023

74 / 2023 / 9

Co jak co, ale nie mogę narzekać na nudę. 
Od października Matencja w szpitalu nr 1, potem przeniesiona do szpitala nr 2. Kiedy już wydawało się, że wypiszą ją, już za chwileczkę, to okazało się że jest zarażona paskudną biegunową bakterią. Słabiutka, wymęczona pacjentka, rozżalona na cały świat, z pretensja w głosie i niepokojem, że wcale jej nie leczą, bo przecież biegunka się utrzymuje, a leków przecież nie widzi, bo większość dostaje w kroplówkach. Łącznie z mikroflorą. No dramat i półtora nieszczęścia leżące w szpitalu nr 2.
A od zeszłego tygodnia w szpitalu nr 1, tam gdzie wcześniej leżała Matencja, teraz leży Tatencjusz. Zaburzenia krążenia. Do końca utrzymywał, że to pogotowie niepotrzebnie wzywam, bo on tylko zmęczony jest. Tiaaa... Ciśnienie 220, zaburzenia krążenia, migotanie przedsionków itd. 
Nie mam czasu na nudę. 
Przez te szpitale przegapiłam datę dwumiesięcznicy śmierci SzM...

Mimo zabiegania staram się choć trochę udzielać towarzysko. Wczoraj pogaduchy z koleżusią w naszej osiedlowej knajpce. Przedwczoraj spontaniczna wieczorna wizyta u innej. W tak zwanym międzyczasie byłam zapleczem technicznym imprezy biegowej z okazji niepodległości, zaliczyłam potem ognisko u rowerowych znajomych, i potem niedzielne wspólne pedałowanie na rowerze; wyszło mi jakieś 43 km. Chodzę na jogę, raz w tygodniu. Od grudnia będę chodzić na basen i co mi się tam sportowego zamarzy, bo będę mieć już kartę/wejściówkę. 
Jest mnie zdecydowanie mniej. Sama widzę w lustrze różnicę. 12 kg. Chodzę w spodniach SzM 😀😉 

Zostałam doceniona pracowo na dużą prestiżową skalę, ale niestety bez gratyfikacji finansowej, bo to taki charakter wydarzenia. Towarzysko trochę się dzieje; wydaje mi się, że znajomi oswoili temat śmierci SzM i przestali się mnie bać, bo telefon dzwoni. 
Brat zaprosił mnie i dzieci na wigilię, ale nie wiem czy chcę tam iść. Z drugiej strony Dziadkowie pewnie by się ucieszyli, bylibyśmy wszyscy razem, ich dzieci i wnuki. Kto wie czy to nie będą ostatnie takie wspólne Święta. Niestety niekompletne...

Dostałam rentę rodzinną, przerejestrowałam auto SzM i wystawiłam je do sprzedaży, załatwiłam polisę dla swojego auta, formalności jeszcze trochę mam do załatwienia, ale krok po kroku...

To że poszłam po pomoc do psychiatry to była bardzo dobra decyzja. Biorę leki i widzę że jest lepiej. Na pójście na terapię jeszcze nie przyszedł czas, bo po prostu nie mam kiedy. 

I tak to u mnie...

Spokojnego tygodnia Wam życzę!

sobota, 4 listopada 2023

73/2023/8

Cd.
Gdy opadają emocje z cyklu "to trzeba załatwić tu i teraz" wkracza w Twoje życie codzienność. Gnana wewnętrzną potrzebą działania, chęcią zmęczenia się i zajęcia samej siebie czymkolwiek, dość szybko ogarnęłaś typowe drobiazgi, które zaznaczały obecność SzM w mieszkaniu (szczoteczka do zębów, maszynka do golenia i in.), wypralaś to, co wrzucił do kosza na pranie, zjadłaś to co sobie ugotował, uporządkowałaś jego rzeczy w szafkach, przejrzałaś służbową teczkę, domowe biurko itd. Bo żeby móc zasnąć musiałaś być tak bardzo zmęczona by głowa sama Ci opadała. A w głowie cały czas natrętne myśli, poczucie straty, żalu, bólu, smutku, rozpaczy i bezsilności. Ta ciągła świadomość, że jesteś sama, że nie masz go za plecami, że jakby cokolwiek się działo, stało, to już nie możesz na niego liczyć, że jesteś zdana na siebie, że teraz Ty ogarniasz wszystko, że nawet jeśli ktoś ma Ci pomóc to i tak Ty to musisz zorganizować. I że tak już będzie zawsze. I pamiętasz doskonale tą czarną dziurę do której wpadłaś, to uczucie beznadziei, to pytanie zadane samej sobie czy chcesz takiego życia, czy warto, no bo po co... Ale zaraz przyszło poczucie odpowiedzialności i świadomość, że nie mogłabyś zrobić tego swoim dzieciom. I to tylko trzymało Cię na powierzchni.
Wielokrotnie dusiłaś w sobie poczucie winy, irracjonalne i bezzasadne, ale wytłumacz to sama sobie gdy wpadasz w czarną dziurę... Bo jeśli czasem będąc na wakacjach myślałaś "ok, nie to nie, może przyjdzie taki czas że przyjadę tu sama to wtedy..."; jeśli czasem zazdrościłaś koleżance samotnego popołudnia, bo jej mąż pracuje na zmiany, a Twój nie; jeśli pomyślałaś z zazdrością o grupie koleżanek, które jeżdżą często na babskie wypady, bo są same, a Ty przecież masz męża więc tak bardzo angażować się nie będziesz; to przecież nie przyczynilas się w żaden sposób do tego co się stało. 
Najgorsze są rytuały i drobiazgi. Rano już nikt nie zapyta z ironią gdy dłużej pośpisz "a Ty masz dzisiaj wolne?", Ty z kolei nie masz kogo zapytać "zrobić Ci kawy?", pijesz ją w samotności z kotem na kolanach, wpatrzona w pogrzebowy portret SzM zrobiony ze zdjęcia gdy szliście razem na Babią. Kot, a raczej Wasza kocia dziewczynka, stęskniona, zdezorientowana, jakby pytała czyją będzie teraz asystentką, skoro nikt już nie pracuje przy tamtym biurku, i gdzie jest ten pan który zawsze jej dogadzał i o nią dbał?
Zaraz potem po rytuałach, drobiazgach do bani są weekendy. Bo zawsze gdzieś jechaliście, organizowaliscie sobie czas. Pamiętasz, jak narzekałaś, że znowu wyjazd, wycieczka, że zgadzasz się tak bez entuzjazmu, teraz myślisz ale byłam głupia. Narzekałaś też że wypadliście z grona towarzyskiego, że umarło Wasze życie towarzyskie. Obiecywałaś sobie popracować nad tym, by na starość mieć zaplecze towarzyskie, przyjaciół. Wydawało Ci się, że masz dużo czasu, że krok po kroku odbudujecie utracone relacje. Wiele osób po śmierci SzM  deklarowało pomoc, pytało w czym może pomóc, oferowalo wsparcie finansowe, obecność, rozmowę, cokolwiek. Nawet jeśli to było pod wpływem chwili, impulsu, to i tak doceniasz, trzymasz się świadomości że jakby co to masz jakieś zaplecze, oparcie, że możesz. Wydaje Ci się że spotkała Cię największa tragedia świata, słyszysz też, że ta jakaś kobieta oprócz wdowieństwa jeszcze nie ma kontaktu z dziećmi, a tamta inna  owdowiała tuż po trzydziestce mając w domu małe dzieci. Wiesz, że one, te inne pewnie miały gorzej, ale nie jest to dla Ciebie żadne pocieszenie, bo to jest największa tragedia Twojego świata i wiesz, że masz pełne prawo do rozpaczy. Postanawiasz zawalczyć, dajesz się wyciągnąć na babski weekend, który był zaplanowany od roku. Było trudno, ale dałaś radę, nie żałujesz. Mimo wszystko zapadasz się w sobie coraz bardziej, czujesz to, mimo wyciąganych w Twoją stronę rąk. Nawet ze stron najmniej spodziewanych. Przyszedł w końcu do Ciebie taki dzień że czułaś że stoisz pod ścianą, że tylko się pogrążasz, zapadasz, nie możesz jeść, nie możesz spać, masz problem z koncentracją, z zapamiętywaniem, a leki które bierzesz zostały zapisane niejako pod Twoje dyktando, bo takie dali Ci przed wylotem i było ok. Więc czytasz o żałobie, czytasz o depresji, w końcu decydujesz się na wizytę u specjalisty. Sama rozmowa już wiele Ci daje, bo czujesz się oczyszczona, nie czujesz tego wszechobecnego ucisku w piersiach, poznajesz schematy, zasady działania mózgu. Dowiadujesz się też trochę o sobie; pracoholizm, perfekcjonizm, silna potrzeba kontroli, w tle nieodcięta pępowina, i jeszcze zespół stresu pourazowego z czasów pandemii, a na to wszystko nieoczekiwany dramat związany ze śmiercią SzM. Mieszanka wybuchowa. Dostajesz leki, wytyczne, lektury, sugestie by poszukać też terapii, najlepiej emdeer. Wykupujesz leki, terapii poszukasz później, tak myślisz.
W tak zwanym międzyczasie przeżywasz różne złe samopoczucia Matencji, nocny przyjazd pogotowia, dzień gdy rozpłaczesz się z bezsilności bo w tym opakowaniu coraz mniej jest Twojej Mamy, bo rozmawiasz z nią jak z dementem, ma swoje argumenty i nie przegadasz jej w żaden sposób, a na koniec płacze i słyszysz, że to wszystko dlatego bo ona tak bardzo żałuje SzM i Ty na pewno nie jesteś w stanie jej zrozumieć. Potem wieczorne jej pretensje dlaczego Ty się rozpłakałaś. 
I gdy przychodzi taki czas, że masz wrażenie, że leki dzialają, gdy większość formalności masz poukładaną, gdy możesz zacząć myśleć ze strachem że masz wolne popołudnie i co będziesz robić, że może poszukasz w koncu tej terapii. Przychodzi taki dzień gdy masz zaplanowaną mszę w intencji SzM (zamówiona przez znajomych i rodzinę), mimo że nie jesteś fanem tego typu imprez chcesz być obecna. Nic w Twoim życiu nie dzieje się teraz normalnie więc ze spokojem przyjmujesz fakt, że akurat w tym dniu musisz zwolnic się z pracy i pędzisz do Matencji bo znowu ma atak, wzywasz pogotowie. Potem nie masz sumienia zostawić jej tam samej więc mimo zapowiedzi że przyjedziesz dopiero wieczorem po mszy, jednak jedziesz na tą Izbę Przyjęć, potem na zastępstwo wołasz Rodzeństwo, zaliczasz szybki wypad do kościoła na mszę, tam znowu masz emocjonalny rollercoaster, i szybki powrót na Izbę. Wracasz w końcu do domu w nocy, grubo po 23.00, gdy Matencję po konsultacjach i badaniach w końcu przyjęli na oddzial, a Ty pojechałaś potem do Tatencjusza zdać relację, przy okazji zabrać rzeczy dla Matencji i przegadać mu do rozumu; że musi mieć i nosić aparaty słuchowe, bo żadna z niego pomoc, a wręcz problem i klopot. Na chwilę obecną Tatencjusz jest już zaopatrzony w aparaty sluchowe, jeszcze musi je nosić, zobaczymy jak będzie tym razem. A Matencja jest jeszcze w szpitalu, więc póki co jest zajęcie. Sprawiedliwie musisz przyznać, że Twoje Rodzeństwo włącza się do akcji.
Zaliczasz też w tak zwanym międzyczasie dobry koncert w miejscu, gdzie jeszcze z SzM nie byliście, a Ty przed tym wyjazdem z córką upolowałaś bilety i zaprosiłaś SzM. Najpierw chcesz je oddać znajomej parze, ale w końcu idziecie we dwie z Oną z tej pary. Warto było, ale oczywiście nie obyło się bez Twoich łez, bo byle drobiazg powoduje że same plyną. Masz jeszcze bilety na inny koncert, w grudniu. To miała być mikołajkowa niespodzianka dla SzM. Pójdziecie obie. Już się umówiłyście.
Powoli wracasz. To nie znaczy że jest ok, nie jest, nie będzie. Wiesz, że ten ból, ten żal będziesz mieć z tyłu głowy zawsze, ale chcesz obecności innych ludzi, kontaktu i towarzystwa. I to jest progres, bo przecież świat nie stanął w miejscu, życie toczy się dalej.

Najgorsza jest świadomość, że nie zobaczysz, nie poczujesz, nie dotkniesz go już nigdy...
I nie wiesz gdzie jest... 

72/2023/7

Cd.

Możesz być dumna, wdzięczna losowi, za to że masz tak ogarnięte dzieci, które w tamtej strasznej chwili stanęły na wysokości zadania. 
Mała wydostała Was stamtąd, ladowałyście co prawda ciut dalej, ale już w Polsce. Gdyby nie ona to siedziałabyś chyba do dziś tam na dworcu autobusowym dokąd dowiózł Was wycieczkowy autobus. Ona dokonała cudu, wydobyla prawie spod ziemi bilety na najbliższy samolot, ogarnęła cały transport, cały czas miała rękę na pulsie, a Ty po prostu rozpaczałaś, mając gdzieś w głębi duszy wyrzuty sumienia, że to przecież Ty powinnaś ogarniać, ale po prostu nie byłaś w stanie. 
Młody (wezwany przez SzM zanim stracił przytomność), który pomagał w akcji reanimacyjnej do dziś zmaga się z traumą, a Ty powtarzasz mu jak mantrę, że na pewno wszyscy wokół, w tym on, zrobili wszystko najlepiej jak umieli, że SzM dzięki niemu nie umierał sam wśród obcych, tylko przy synu. Że to nam jest ciężko, ale SzM do końca był aktywny, robił to co kochał, nie chorował, nie leżał, nie cierpial. Po prostu pstryk i go odcięło. Serce Ci się kroi gdy widzisz rozpacz dzieci, swoją, gdy wiesz, że to nieodwracalne, ale cały czas masz wrażenie, nadzieję, że za chwilę okaże się że to sen, żart jakiś. Dopiero w firmie pogrzebowej, po przylocie, gdy poprosisz by móc zobaczyć SzM... Wtedy dociera do Ciebie, że SzM nie śpi, nie obudzi się za chwilę, mimo że tak wygląda, że to jednak stało się, że nic już nie będzie takie samo... I gdy tak jeździcie w czwórkę (Ty, Młody, Mała i JuzNiePanna) by załatwiać sprawy pogrzebowe cały czas masz ochotę, by zadzwonić do SzM i zdać mu relację, co już ogarnęliście.
Tak, możesz być dumna ze swoich dzieci, ze wsparcia i troski jaką Cię otoczyły, mimo swojego bólu i traumy. Mówisz im, że teraz zostaliście sami i choćby nie wiem co się stało jesteście dla siebie opoką, wsparciem, że nie jest ważne czy się lubicie, czy czubicie, bo jesteście najbliższą rodziną i stanowicie dla siebie wsparcie.
Ceremonia pożegnania przed kremacją w ścisłym gronie rodzinnym rodzinnym to był prawdziwy intymny rodzinny moment. Jeszcze tylko potem ostatnie spojrzenie na SzM, gdy już pozostali wyszli, a Wy mieliście ustalone otwarcie trumny. Czujesz taki irracjonalny spokój, że jest wszystko tak jak ustalaliście, że garnitur, koszula, krawat, buty, że wszystko jest dokladnie tak jak miało być. Że to na pewno on... Zwracasz uwagę w głębi duszy, że palce u rąk już lekko zasinione, jeszcze gładzisz po policzku, dajesz buziaka, ale czujesz że ten policzek wciąż zimny, tak jak wtedy po przylocie gdy chciałaś go zobaczyć...
Do dziś pamiętasz i doceniasz wsparcie, troskę i przychylność wszystkich wokół. To było nieocenione. Jesteś wdzięczna losowi, że tak było. Myślisz, że chyba jednak jesteście z SzM dobrymi ludźmi skoro spotkało Was tyle życzliwości i przychylności w tak trudnej chwili. Zaraz potem samą siebie poprawiasz, uczysz się mówić o SzM i o Was w czasie przeszłym, nie potrafisz nie płakać, bo łzy plyną same gdy o tym myślisz, mówisz. A przecież myślisz o tym cały czas. 

W dniu pogrzebu idziecie do Kościoła dużo wcześniej, by przywitać urnę SzM w progach kościoła, by czekać na SzM... Puszczasz mimo uszu ciekawskie pytania kościelnego o to co się stało "bo ksiądz mówił że nagle". Nie myślisz o tym ile przyjdzie ludzi, to nie jest najważniejsze. Skupiasz się na tu i teraz, tym momencie i tej chwili. Przypominasz sobie, że dwa lata temu siedzieliście oboje w tej samej ławce podczas ślubu Młodego. Wspominasz te chwilę gdy podczas składania przez Młodych przysięgi chwyciliście się z SzM za ręce wspominając swoją przysięgę sprzed ponad 30 lat... Starasz się skupić, by móc bez płaczu zaraz po mszy powiedzieć o SzM kilka słów, symbolicznie mu podziękować za wspólne życie, za wspólne bycie, za wszystko. I dopiero gdy przekazujesz tzw. znak pokoju odwracasz głowę i serce Ci zamiera, gdy widzisz kościół pełen ludzi, do samych drzwi wyjściowych, mimo że nie rozróżniasz postaci, widzisz tylko ciemną ścianę. Widzisz potem tylko takie migawki w głowie, kodujesz rodzinę, znajomych bliższych i dalszych, znajomych którzy zjechali z różnych stron Polski, których nie widziałaś całe wieki, którzy nie znali SzM a przyszli bo znają Ciebie, Małą, Młodego... Na szczęście dużo wcześniej zgłaszasz księdzu, że rodzina prosi by nie składać kondolencji. Masz wrażenie, że jeszcze chwila i rozsypiesz się na kawałki. Nie przeżyłabyś kondolencji i tego tłumu ustawionego w kolejkę... Do dziś tak naprawdę nie wiesz kto wtedy był na pogrzebie. Potem w rozmowie np. zdziwiona pytasz szefowej knajpy, gdzie urządzałaś stypę, a Pani też była?...
Jeszcze tylko wyłapujesz z tłumu i dziękujesz temu, który ratował SzM nim przyjechał Młody i pogotowie, a on przeprasza Ciebie, że nie zdołał go uratować, mówi, że może mógł zrobić więcej, lepiej... I tak stoicie oboje patrząc przez łzy na siebie, pokaleczeni przez los, oboje świadomi faktu, że od teraz Wasze relacje będą trudne, bo każde z Was nie chce swoją osobą sprawiać bólu temu drugiemu. I do dziś nie masz odwagi by zadzwonić, spotkać się, porozmawiać.

Całe życie będziesz wspominać tego młodego księdza, który prowadząc mszę i pogrzeb wyraźnie się spieszył, który podczas mszy bezczelnie i bez cienia kultury, szacunku upominał wiernych, który w bramie cmentarza witał Ciebie, żonę zmarłego, stukając w zegarek, który nie chciał poczekać by dzieci zmarłego dołączyły do konduktu, który zachowywał się bezczelnie i chamsko, który zirytował wszystkich i sprawił że wszyscy go zapamiętali. A kiedy kilka dni później rozmawiasz z nim i zwracasz mu uwagę na zachowanie, prosisz by w przyszłości innym tak nie robił, w głębi duszy liczysz na słówko pokory, jakieś drobne szybko rzucone przepraszam, ale widzisz tylko agresję, hardość, roszczeniowość, słomę co wystaje z butów, butę, która każe mu myśleć że jest lepszy i ponad, bezczelność, kompletny brak szacunku, empatii, miłości do bliźniego, brak wszystkiego tego co powinien mieć kapłan. I nie omieszkasz mu o tym powiedzieć.
To Twoja pierwsza poważna lekcja asertywności...
Cdn.


piątek, 3 listopada 2023

71/2023/6

Kiedy jedziesz na wakacyjny wypad z córką nastawiasz się na same dobre rzeczy. Najpierw tydzień zwiedzania miejsc, w których nigdy nie byłaś, fajne zdjęcia, które chcesz potem zamieścić w fotoksiążce, bo to cudna pamiątka, dorzucanie nowych dobrych wspomnień do naszej kolekcji, spędzanie dobrego wspólnego czasu z córką w pięknych okolicznościach; chłoniesz to wszystko całą sobą, całym jestestwem, nawet gdy jesteś zmęczona i coś Cię boli. Potem miałyście zaplanowany tydzień wypoczynku czyli pierwszy w życiu all inclusive i słodkie lenistwo... I nagle w kolejnym dniu zwiedzania dostajesz obuchem w łeb, wydaje Ci się że to tylko zły sen, że zaraz się obudzisz i wrócisz do rzeczywistości, którą znasz, w której wszystko jest na swoim miejscu, do swojego normalnego życia. Bo jakże to tak? Tata umarł, słyszysz od zapłakanej Małej i nie rozumiesz, nie wierzysz, nie chcesz przyjąć do wiadomości, nie ogarniasz po prostu. I dzwonisz do Młodego, mając głupią nadzieję, że to pomyłka, żart jakiś głupi albo cokolwiek innego, bo to przecież nie może być prawda. To krótkie zdanie zmienia Twój swiat. Łamie Twoje życie. Nic już nie jest takie jak bylo. Wszystko wiruje wokół, brak Ci tchu, boli ciało, masz wrażenie że to film, który oglądasz, bo przecież nie jest możliwe by to była prawda. Przecież SzM aktywny, niechorujący, nie uskarżajacy się na cokolwiek, nie może ot tak nagle umrzeć. Nie zrobiłby nam tego. Zwłaszcza, że godzinę wcześniej rozmawiałaś z nim przez telefon i przecież umówiliście się, że zdzwonicie się wieczorem. Pamiętasz to wszystko potem  bardzo dokładnie, każdą tamtą chwilę, gdy właśnie zawaliło Ci się życie. Pamiętasz ten ból, ucisk w piersi, lęk, strach i ten ogromny żal. Bo przecież mieliście się razem zestarzeć i wspólnie spacerować, jeździć na wycieczki, grzyby, rowery... Mieliście przy sobie być. Bo nawet gdy na niego narzekałaś albo krytykowałaś, to wiedziałaś, że jest obok. Że po prostu jest. I nie brałaś w ogóle pod uwagę możliwości że może go zabraknąć tu i teraz. Może kiedyś, w dalekiej przyszłości, bo wiadomo, że nie jesteśmy nieśmiertelni, ale nie już teraz. 
Nie potrafisz przestać płakac, łzy po prostu same plyną. Potem masz ochotę wyszlochac się, wykrzyczeć, ale autobus, dworzec, lotnisko to kiepskie miejsca. W knajpce przy dworcu autobusowym między stolikami widzisz gołębia i czepiasz się naiwnie myśli, że to SzM... Przypadkiem znajdujesz na lotnisku kaplicę lokalnego wyznania, myślisz przecież Bóg jest jeden, ale nie potrafisz znaleźć ukojenia, bo co to za Bóg, który zabiera dobrych, jeszcze młodych ludzi. I cały czas nie wierzysz, nie możesz uwierzyć, że wracasz do domu, gdzie nie czeka SzM. 

cdn.

środa, 1 listopada 2023

70/2023/5

Cóż... Poszłam po pomoc do specjalisty. Uznałam, że już nie dam rady dłużej, doszłam do ściany... Podobno czas robi swoje, ale od tygodnia jestem na lekach. Drobnymi kroczkami idzie zmiana. 
Potrafię już bez płaczu, ale wciąż ze ściśniętym gardłem, użyć słów: mój mąż umarł. 
Nie mam już natłoku i gonitwy myśli. 
Przestałam panicznie bać się przyszłości i zastanawiać czy sobie poradzę. 
Potrafię przespać noc i zaczynam jeść. 
Zdarza się oczywiście że wszystko wraca i wpadam znów do czarnej dziury. Ale przedtem siedziałam w tej dziurze cały czas, więc jest progres.

Ale żalu wciąż mam w sobie mnóstwo...