Stali bywalcy :)

poniedziałek, 22 listopada 2021

88 / 2021

Nadrabiam właśnie kilka ostatnich odcinków Przyjaciółek. No i powiem tak. Generalnie to lubię to oglądać, lekkie, łatwe, kolorowe, przyjemne, nieco naiwne. Ale teraz to przesadzili... 

Po pierwsze mam wrażenie że oglądam Telezakupy Mango, a nawet nie wiem czy takie coś jeszcze istnieje :) Lokowanie produktu na ekranie co chwilę, a to nabiał, a to słodycze, a to jeszcze co inne, w międzyczasie kadr po kadrze jak robić zakupy na portalu na literkę A., do tego reklamy sklepu meblowego na literkę A. , no dramat. Wychodzi na to, że sponsorem jest literka A 😁😁😁

Po drugie zdrowotna misja edukacyjna rysowana nawet nie grubą kreską, co czarnym markerem. Zespół chorobowy na literkę A.), o którym wiedza powinna być gładko wpleciona w fabułę tutaj po prostu wali po oczach jak halogen.

Po trzecie psychoterapia, czyli łopatologiczne uświadamianie nas maluczkich na temat podstaw psychologii, psychoterapii.

No wali wszystko na maxa. Brak mi tu takiego dyskretnego subtelnego  przemycania, bo przecież jako widz nie powinnam czuć tego uświadamiania tylko chłonąć wiedzę w zwoje mózgowe niczym gąbka wodę, a tu wszystko siermiężnie i prostacko.

A może to ze mną jest coś nie teges?



sobota, 13 listopada 2021

86 / 2021

... A dziś wycieczka z SzM. Samochodowa. Nie powiem żeby mi się bardzo chciało, ale cóż było robić pojechałam.



czwartek, 11 listopada 2021

85 / 2021

Zaliczyłyśmy z Małą kolejny babski wypad. Tym razem - tadammm! - do Włoch 😁 

Geneza jest taka, że Mała miała zaplanowany urlop, szukała sobie czegoś na singlowy wyjazd w Polsce, ale trafiła na tzw. tanie loty. Ponieważ nigdy jeszcze nie leciała uznała, że potrzebuje wsparcia i w jeden taki piątek do poludnia zadzwoniła do mnie z pytaniem czy nie poleciałabym z nią w niedzielę do Włoch. No to poleciałyśmy i wróciłyśmy. Było fajnie. Pogoda dopisała, zwiedzałyśmy samodzielnie, dokładnie to co akurat nam się chciało, rozsądnie, bez programu, listy must have, której nikt nie zrobił z braku czasu, po prostu tak jak chciałyśmy. 

Powiedziałam Małej, że jadę, ale ona jest pilotem od wszystkiego.  Mała jest młoda, sprytna, biegła w internetach, aplikacjach, anglojęzyczna biegle i włoskojęzyczna trochę (6 lat nauki w szkole). Zatem ogarnęła temat biletów na samolot i hotelu. Nasze tanie bilety nie miały opcji wyboru miejsca, bo trzeba za to dodatkowo zapłacić, nie miałyśmy też żadnego bagażu tylko 1 podręczny plecaczek. Ja z kolei obczaiłam włoskie covidowe wytyczne, wypełniłam formularz lokalizacji, zgłosiłam nas do Odyseusza, co by rządowy MSZ wiedział, że takie dwie są za granicą, i drukowałamj wszystko co trzeba. Jak się okazało Mała hotel wzięła tani, ale na peryferiach. Na szczęście dało się go jeszcze odkręcić i wzięłyśmy ciut droższy, ale w centrum, blisko dworca i do tego taki bardzo mocno włoski, klimatyczny. To były bardzo szybkie akcje, bo prawie z dnia na dzień. W piątek padła propozycja i zapadła decyzja, że wylatujemy w niedzielę, a jeszcze na sobotę po południu mieliśmy już zaproszonych gości. Najważniejsze to formalności, a listę atrakcji się przejrzy w trakcie, szkic był taki, że ma być: Bergamo, Mediolan i jedno jezioro 😁

Dzień 1. 

Na lotnisko podwozi nas SzM. Wszystko przebiega sprawnie. Mała odprawiła nas on line więc jedna kolejka odpada. Upewniamy się, że tak jest i stajemy w drugiej, do kontroli bezpieczeństwa. I potem mamy 2 godziny czekania, bo balysmy się spóźnić 😁 W samolocie udaje nam się zmienić miejsce i siedzimy obok siebie. Ludzi dużo. Wszyscy w maseczkach cały czas. Załoga (włoskojęzyczna) bardzo tego pilnuje. Za oknem ciemno więc widoki żadne. Przylot na miejsce wieczorem. Jedziemy autobusem spod lotniska do Bergamo. Od razu kupujemy bilety komunikacyjne na 3 dni, bo taniej i zdecydowanie wygodniej. 

Nieswojo się czuję, bo obcy kraj, późna pora i sporo młodych ciemnoskórych wyrostków, którzy zachowują się głośno. Przykro to mówić, ale boję się ich. Generalnie to mam też taką fobię, że co chwilę sprawdzam czy kieszenie pozapinane, czy telefon jest tam gdzie powinien, a plecak na plecach mam tylko wtedy gdy jestem w ruchu, gdy przystajemy ściągam go z pleców i trzymam z przodu. 

Dojeżdżamy autobusem na miejsce. Przy okazji obserwuję podróż starszej Pani na wózku elektrycznym; kierowca najpierw wygania tych chłopaków, bo wyciąga z podłogi trap/podjazd dla wózka, potem gdy Pani dojeżdża do celu, znowu trap i jeszcze udziela jej (tak się domyślam) wskazówki co do drogi, gdzie będzie jej łatwiej się poruszać, i tak sobie pojechała sama w środek nocy. Byłam pod wrażeniem. A my też dojechałyśmy do celu, wysiadłyśmy i pomaszerowałysmy do hotelu. Mijałyśmy po drodze grupki ciemno i czarnoskórych mężczyzn, chłopaków. Nie uważam się za rasistkę, ale się ich obawiałam, wyzwali we mnie lęk, bardzo nieswojo się czułam za każdym razem gdy mijałam taką grupkę, zwłaszcza wieczorem. Dotarłyśmy spacerkiem do hotelu i już nigdzie nie ruszyłyśmy się na zewnątrz. Hotel super, klimatyczny, z werandami, arkadami, czyściutki, przestronny, spokojny, mimo, że w środku miasta. Spałam nerwowo, czujnie, słowem źle.

Dzień 2.

Plan: Bergamo i jezioro. 

Mała, maniaczka muzeów, wypisała całą ich listę i w Bergamo i w Milano; nie oponowałam, bo to jej wycieczka, ale miałam cichą nadzieję, że sama dojdzie do tego że to przesada. Doszła 😁 Zaczęłyśmy od włoskiego śniadania w hotelu. Słodkiego. Dodatkowo płatne 5 euro za włoskie, albo 7 za kontynentalne śniadanie dla 1 osoby. Potem autobusem na wzgórze do górnego miasta (Citta Alta), do ogrodu botanicznego (Orto Botanico di Bergamo Lorenzo Rota), który był na liście Małej) i potem powrót spacerkiem po uliczkach Citta Alta, wąskimi uliczkami, z masą pięknych zabytkowych budowli, których nazw szczerze powiem nie pamiętam, potem spacer po dolnym mieście (Citta Bassa), które też jest piękne, klimatyczne i decydujemy się na to, by jeszcze dziś póki jest jasno pojechać nad jezioro.

Wsiadamy do autobusu. Po drodze, już daleko, okazuje się że to nie ten kierunek. Wysiadamy. Idziemy. Czekamy na inny. Wsiadamy. Ten jedzie jednak nie tam gdzie my chcemy. Wysiadamy. Czekamy na kolejny szukając przystanku, łapiąc a raczej usiłując złapać stopa... Jeden miły chyba prawie włoski zaczepiony przez nas facet, który zatrzymał się niedaleko (ale nie z naszego powodu), usiłował nam pomóc, sprawdził trasy, rozkłady, wskazał przystanek (totalnie nieoznaczony), czekał z nami (a w aucie pasażerka, chyba jego kobieta, pod sam koniec zobaczyłyśmy ze była tam z maleńkim bobasem), a kiedy minęła godzina przyjazdu był gotowy podrzucić nas kawałek w lepsze miejsce. Spóźniony autobus jednak przyjechał, gość upewnił siebie i nas, że jedzie on w dobrym kierunku i tym sposobem dotarłyśmy nad Jezioro Iseo w miejscowości Sarnico. Tam najpierw kawa i posiłek, potem spacer po okolicy. Powrót autobusem już bez przesiadek prosto do Bergamo. W autobusie wyszukujemy w necie knajpkę gdzie zjemy kolację. Okazuje się, że byłyśmy tam już, do południa 😁 Prosto z jednego przystanku gdzie wysiadłyśmy, zaraz na drugi żeby znowu, ale tym razem ciemną porą, pojechać do górnego miasta Citta Alta. Kolacja była w prawdziwej włoskiej restauracji Vineria Cozzi, z lokalnymi daniami i wcale nie chodzi o pizzę 😁 Kolacja, deser i znowu autobusem powrót i spacer w okolice hotelu. A przy tym wszystkim piękne nocne panoramy.

Dzień 3. 


Plan: Mediolan czyli Milano.

Nie jemy śniadania w hotelu, zjemy w Milano. Idziemy na przystanek autobusowy, niestety autobus odjeżdża bez nas. No to idziemy na dworzec kolejowy. Jedziemy pociągiem. Mała on line na stronie przewoznika kupuje bilety kolejowe. Przyjeżdżamy, a jeszcze w drodze Mała kupuje całodzienne bilety na komunikację miejską w Milano. Wychodzimy z podziemnego labiryntu kolejowometrowego. I od razu widzimy atrakcje turystyczne, charakterystyczne wieżowce Mediolanu, potem śliczny granatowy tramwaj na torach. Idziemy do wyszukanej w necie knajpy na śniadanie. A potem do muzeum da Vinci. Szczęśliwym trafem to jest tuż obok, a właściwie w Galerii. W muzeum spędziłyśmy prawie 3 godziny. I ruszyłyśmy na dalsze zwiedzanie czyli Galeria Wiktora Emanuela II, Katedra i inne, potem okazało się, że jedyny budynek, na który nie zwróciłam uwagi to La Scala. Pokręciłyśmy się tu i ówdzie podziwiając okolicę i pojechałyśmy tramwajem do Naviglio, takiej małej Wenecji w Mediolanie. Tam podczas spaceru zjadłyśmy obiad w klimatycznej knajpce nad kanałem. 

Potem tramwajowy powrót, a kolejny cel to kościół z kaplicą czaszek. Potem bardziej współczesna Ściana Lalek. 

  

I tak powoli opadały z nas siły i stwierdziłyśmy, że czas na powrót, a w Bergamo pójdziemy wieczorem na lody straciatella (bo to tam je wymyślono). Metrem do przystanku autobusowego. Miało być do Dworca, ale wylądowałyśmy na jakimś peryferyjnym dworcu, gdzie było mrocznie, obco, z grupkami śniadych facetów w tle. To nie było fajne. W końcu wsiadłyśmy do autobusu i to był błąd, bo korki, ale było też atrakcją, bo autostrada i przystanki po drodze, na autostradzie. Podczas podróży powrotnej odechciało się nam tych zaplanowanych lodów, skończyło się na zakupach w sklepie spożywczym żeby coś mieć na śniadanie, bo rano już wylot.

Dzień 4. 


Wstajemy raniutko, śniadanko, pakowanko i do autobusu na lotnisko. Tak bardzo nie chciałyśmy się spóźnić, że znowu byłyśmy 2 godziny przed czasem. Tym razem załoga mówiła po polsku, znowu udało się nam siedzieć razem, ale tym razem było co oglądać, bo lot za dnia i pogoda była ok. I tak to przyleciałyśmy do Polski. Mam świadomość, że Mała mogła i była zmęczona, bo właściwie to ona cały czas trzymała rękę na pulsie, za co jestem jej wdzięczna. I mam cichą, ale ogromną nadzieję, że jeszcze gdzieś się razem wybierzemy, w dowolnym kierunku. 

Podsumowując... 

Warto kupować bilety na kilka dni, okresowe, można wówczas bez problemu i do woli korzystać z komunikacji miejskiej. 

Przed wejściem do restauracji zapoznać się z menu i sprawdzić czy jest tam pozycja pt. coperto. To nie jest napiwek, ale i tak tę pozycję doliczą do rachunku każdej osoby. 

Przystanki autobusowe, nie wiem od czego to zależy. Czasem widoczne, czasem tajniackie. Żeby wysiąść z autobusu trzeba przed przystankiem odpowiednio wcześniej nacisnąć guzik/dzwonek. Żeby wsiąść do autobusu, żeby autobus się zatrzymał trzeba doń pomachać. Nie machniesz, nie stanie. No chyba że akurat ktoś będzie wysiadać 😁

Włosi nauczeni tym co działo się u nich w 2020 roku bardzo pilnują wytycznych covidowych. Wszyscy pilnują maseczek, widzialam ludzi w autobusie w rękawiczkach foliowych, a przed wejściem do muzeów najpierw sprawdzają paszport covidowy, potem pomiar temperatury, w kościołach wyznaczone miejsca, odległości itp. 

Nie wiem czy to efekt pocovidowy czy posezonowy, ale sporo punktów/rzeczy było zamkniętych. 

Tak, to prawda, Włosi są strasznie głośni, hałaśliwi. W knajpach jest bardzo gwarno. 

Ufff, ale się rozpisałam. Kto doczytał do końca?