Stali bywalcy :)

niedziela, 11 października 2020

49 / 2020

Za mną wspólny babski wyjazd w góry. Było licznie, głośno, wesoło, aktywnie, sympatycznie. Z tendencją do wprowadzenia takiej babskiej tradycji. Było mi bardzo miło tak w ogóle, z racji tego, że znalazła się jedna osoba, która o mnie pomyślała i wciągnęła mnie do ekipy wyjazdowej. Trochę kiepsko, że tylko jedna, ale szukam przecież rzeczy pozytywnych 😉 Były chwilę babskich żali i wynurzeń, a także beztroskiej radości i nowych doświadczeń. 

SzM uparcie siedzi w domu i nie dam rady wyciągnąć go gdziekolwiek w Polskę na co mam ogromną ochotę. Dożyłam chwili gdy mam na to kasę i nie mogę go namówić. Niemożliwe nie istnieje. O tym babski wypadzie go po prostu poinformowałam, bo gdybym dopuściła możliwość dyskusji na ten temat na pewno chciałby mnie przekonać do pozostania w domu. Matencja też nie pochwaliła mojego wyboru, zatem dla jej spokoju powiedziałam, że przyjadę do nich dopiero za dwa tygodnie 😁 Mała ma zaplanowany weekend wyjazdowy za dwa tygodnie, opłacony hotel i wielką ochotę na ten wyjazd, bo jedzie spotkać się w tzw. połowie drogi ze swoim Kawalerem mieszkającym daleko od nas. Póki co Mała nie bierze pod uwagę możliwości odwołania tego wyjazdu, zobaczymy... 

Piątkowy urlop dobrze mi zrobił. Pojechaliśmy w końcu na grzyby. W końcu, bo nie mogliśmy się zdecydować czy wycieczka czy grzyby. Niestety muchomorów było mnóstwo, a tych które zbieramy jak na lekarstwo. W sobotę zafundowaliśmy sobie wypad rowerowy po okolicy. Nakręciliśmy prawie 40 km. 

Mała od zeszłego weekendu studiuje. Magisterka. W zdecydowanej większości zdalnie. I powiem Wam po tym weekendzie że podziwiam ją. Bo niby wygodnie, bez wychodzenia, dojazdów, powrotów, ale za to bez kontaktów z rówieśnikami. Umrzeć można. No ja bym chyba umarła. 

Muszę wrócić do biegania i założyć klódkę na lodówkę. Jest mnie zdecydowanie za dużo. Póki co tylko o tym mówię, ale teraz czas przejść do rzeczy i wdrożyć dyscyplinę. Trzy razy w tygodniu. Poniedziałek, środa i piątek. Po 5 km. Taki drobny począteczek. Zawsze coś, lepsze niż nic i siedzenie na kanapie, tak jak teraz 😁😁😁

Przez internetowy świat przewala się dyskusja maseczkowa. Sama nie wiem co myśleć w tym temacie. To niewidzialny groźny wróg z tego wirusa. Wiecie co? Tęsknię za czasem przed kiedy życie towarzyskie kwitło, kiedy było normalnie. Z przerażeniem myślę, że to chyba w bliskiej przyszłości nie wróci. Z obawą myślę co będzie na poletku pracowymi, mam nadzieję, że taki kryzys jak w kwietniu już nas, mnie, nie dopadnie. To chyba było doświadczenie niepowtarzalne. I tak niech zostanie. Wszak jesteśmy mądrzejsi o poprzednie doświadczenia. 

A co do chodzenia w maseczce... Korona mi z głowy nie spadnie (cóż za ironia! 😉), mogę chodzić w maseczce, nie mam zapędów buntownika, ale wiecie czego mi najbardziej brak w tym maseczkowym życiu? Uśmiechu.


4 komentarze:

  1. Nie bardzo wierzę w skuteczność maseczek ale ktoś mi ostatnio powiedział, że lepiej chodzić w niewygodnej maseczce niż wygodnie leżeć pod respiratorem.

    Uśmiech maseczkowy jest lepszy, bo w szczerym uśmiechu śmieją się oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W spr respiratora myślę dokładnie tak samo, tym bardziej, że znam osoby które były zarażone, hospitalizowane, która od początku pandemią borykają się z problemami zdrowotnymi covidowym.

      Usuń
  2. Dla mnie maseczka to po prostu wymóg i już! Noszę, bo tak trzeba!
    A uśmiech zawsze można zaprezentować w domu, dla Bliskich! ;-))))
    Teraz ja uśmiecham się do Ciebie! Wirtualnie! Też można! ;-))))))

    OdpowiedzUsuń