Stali bywalcy :)

niedziela, 8 grudnia 2024

56/2024

Co u mnie..., równowaga musi być zachowana więc raz jest dobrze, raz mniej dobrze.
Młodzi
Sprawa długów Pasożytów wciąż nie daje mi spokoju. Zbierałam się w sobie na rozmowę z Pasożytami. Wspomniałam o tym Młodym na co oni zaprotestowali twierdząc że odbije się to na nich rykoszetem i skończy się na pewno wielką awanturą. JNP powiedziała że w takim(?!) razie nie przyjdzie na wigilie. I tu mi się przelalo. Bo po pierwsze awantury się nie spodziewam, bo nie daję się łatwo sprowokować. Po drugie chcę im, Pasożytom, po prostu przedstawić mój punkt widzenia. Może potrzebują kopa z boku by otworzyły im się oczy na to czego są przyczyną i jakie Młodzi ponoszą konsekwencje ich decyzji. Wiem, że mimo to, że JNP figuruje jako dłużniczka to tak naprawdę długi są jej rodziców, których obowiązkiem było zapewnić dobro nawet dorosłemu ale uczącemu się dziecku. Jako matka Młodego uważam że to nie fair że mój syn spłaca ich długi zaciągnięte na JNP grubo przed ślubem. A Młodzi zamiast tworzyć coś swojego, dorabiać się, oszczędzać ciągle spłacają ich długi. Plus sprawa auta bez OC (i jak się okazało również bez ważnego przeglądu!) i ewentualne konsekwencje tego. I po prostu chcę by Pasożyty mieli świadomość, że ja o tym wszystkim wiem i co myślę. Nie liczę jednak na to, że magicznie oddadzą im teraz całą kasę, bo to by było zbyt piękne. A po trzecie stawianie mnie przez JNP w obliczu szantażu dotyczącego wigilii uważam za słabe. Nie omieszkałam im tego zakomunikować. Młody tłumaczył JNP, że to nie o szantaż chodziło tylko o konsekwencje takiej rozmowy, atmosferę itp. Powiedział też że podobno Pasożyt zobowiązał się im do spłaty co miesiąc kilku stówek. Powiedział też że JNP płacze, wszystko bierze na siebie, mówi że to przez nią i ona jest winna tej sytuacji itd. Ulało mi się i powiedziałam mu wprost, że nic do niej nie mam, że mówiłam jej ostatnio że jest mądra, rozsądną, ciepłą osobą, a to że ma na sobie garba z Pasożytami to nie jej wina, ale musi z tym żyć. Rodziców się nie wybiera. Musi to sobie przepracować, odciąć się mentalnie. Ja nie widzę powodu by traktować ją jak śmierdzące jajko i udawać że sprawy nie ma tylko dlatego by jej nie urazić. Jest dorosła i musi przyjąć na klatę to, co jej zafundowali, taką ma swoją historię i nic tego nie zmieni. Dla mnie ważne jest to, że oni ze sobą są szczęśliwi i tak niech będzie. Odsuwam w czasie tę rozmowę, ale nie ze względu na ten niby szantaż JNP. Młody twierdzi że są niby dogadani z Pasożytami na cykliczna spłatę więc zobaczymy jak długo to dogadanie potrwa...
Najważniejsza jednak sprawa to fakt, że Młodzi jutro odbierają klucze do mieszkania. Bardzo się z tego cieszę. Są w czarnej dooopie jeśli chodzi o finanse, ale pieniądz rzecz nabyta. Ważne że mają pracę.
Mała 
Wróciła z wojaży pracowo-prywatnych zadowolona, szczęśliwa. Jak powiedziała było super. Często myślę gdy opowiada mi o swojej pracy, o relacjach, przyjaźniach mimo odległości, że to kompletnie inna rzeczywistość, że świat się skurczył i jak wiele możliwości otwiera dobra znajomość języka. Dla mnie to jak kolorowe kadry z filmu.
Matencja
Funkcjonuje w miarę dobrze. Przy moim i brata odpowiednim wsparciu oczywiście. Nie złożyłam jeszcze wniosku o umieszczenie jej w instytucji opiekuńczej bo nie dotarłam do lekarza, a zaświadczenie o jej stanie zdrowia jest konieczne. Chcę go złożyć by sobie leżał, grzał miejsce i czekał grzecznie w kolejce. Ilekroć pomyślę żeby w zasadzie jeszcze nie składać bo przecież nie ma dramatu i dajemy radę, to wywinie taki numer że czerwona lampka mi się zapala, że jednak nie jest ok i lepiej nie będzie.
No i ja...
Koniec roku w mojej Firmie to jak zwykle u mnie gorący czas. Roboty całe mnóstwo, a jak wiadomo papier sam się nie zrobi no i jeszcze trzeba go zrobić w terminie.
Towarzysko trochę odpuściłam, z nadmiaru bodźców, z uwagi na brak czasu, ale nie narzekam. 
Gdyby nie koleżanka z Firmy nie dostałabym w tym roku żadnego giftu od Mikołaja. Trochę to przykre gdy dzieci o mnie nie pamiętają. 
Byłam w kinie na filmie dokumentalnym o trasie koncertowej znanego Dawida Pe. Było fantastycznie. Żeby osiągnąć efekt który było widać na koncercie (wiem, bo przecież byłam!) potrzebna jest praca mnóstwa ludzi i ten film pokazał ile ich było. I szacun dla pana menago który zarządzał tym całym zamieszaniem. On jest dla mnie wielkim bohaterem drugiego planu. Jeśli nie widzieliście tego filmu w kinie to macie szansę na platformie N., bo tam wkrótce będzie dostępny.
Miałam dziś z Małą jechać na jarmark do wojewódzkiego miasta, ale już w nocy dopadła mnie migrena i dopiero nie dawno odpuścił ból głowy. 
Mam w planie wybrać się do Matencji, ale czy na pewno wyjdę z domu czas pokaże.
Dużo myślę na temat anonimowego komentarza który pojawił się pod moją notatką 51/2024. Serio. Muszę dojrzeć by się do niego odnieść, ale to materiał na osobny wpis, kiedyś.
A propos - nie rozpykalam jeszcze sprawy komentarzy. Cokolwiek bym nie zrobiła wywala mi komunikat o błędzie.

I to by było na tyle u mnie.
Spokojnego dnia dla Was

wtorek, 3 grudnia 2024

55/2024

Tak sobie tylko w skrócie ku pamięci wpiszę
Młodzi idą na swoje, nie własne z aktem, ale z tzw. przydziałem na swoje nazwisko, mieszkanie. I to jest super. Wierzyć mi się nie chce, że trafiła im się taka perełka. Aż sama się boję czy to nie za piękne jest :)
Plany wyjazdowe turystyczne na nadchodzacy rok zapowiadają mi się "na bogato", a co wyjdzie z tych planów pokaże mi czas i stan portfela 😉😀 Czas wdrożyć tryb turbo oszczędzania 😮 żeby wyszło jak trzeba 😉😀

PS
Napisałam, opublikowałam i wystraszyłam się że coś zapeszę i pójdzie nie tak jak powinno 🫢 



wtorek, 26 listopada 2024

54/2024

Coś namieszalam w tym B., bo nawet sama siebie nie mogę skomentować, ale pisać mogę na szczęście. Jak w końcu odpalę kompa to może dojdę do tego co tam namieszałam, bo w telefonie coś mi nie idzie.
Dziś mam dzień urlopu. Rzeklabym, że taki trochę przełomowy się dla mnie okazał. Serio. Drobne przełomy, ale zawsze coś. 
Postawiłam w firmie veto, nie dałam się wmanewrować w coś na co kompletnie nie miałam ochoty. Szef Szefów wykorzystując zależność "nakazał" coś co wykracza poza obowiązki sluzbowe, wybrano mnie, poinformowano grzecznie oczekując aprobaty, bo jest wymagana; traf chciał że deadline do dziś, a ja na wolnym. Otwarcie powiedziałam że nie wyrażam zgody. Akceptuję innych ale ja nie. Niech sobie radzą. To pierwsza sprawa.
Pierwszy raz sama gdzieś poszłam zjeść. Było to co prawda tylko w centrum handlowym, ale jednak to publiczne miejsce i stoliki. Więc zabrałam sama siebie na w miarę szybki obiad, bo wyszłam z domu rano przed 8.00 i wrócę wieczorem, a zjeść trzeba.To dwa.
Teraz siedzę w kafejce, wypiłam pyszną kawę z taaaaką pianką i wciągnęłam sernik baskijski (przepyszota) bo za wcześnie przyjechałam do Wojewódzkiego Miasta no i idąc za ciosem dogadzam sobie dalej :) To trzy.
A poza tym załatwiłam trochę rzeczy formalnych urzędowych związanych z Matencją, byłam też u niej, dostarczyłam swój catering i ogarnęłam co trzeba, wymieniłam opony w swoim aucie (nareszcie!), nadałam przesyłkę z O.x, kupiłam świąteczny prezent niespodziankę dla wylosowanej osoby, co wydawało mi się bardzo trudną rzeczą, bo to facet :), a kobitce zawsze łatwiej coś sprawić. I kupiłam sobie czarne szpilki (nowe!!!) za magiczną kwotę 50 zeta. A za chwilkę pojawię się w gabinecie kosmetycznym i wyjdę piękna i odnowiona 😀😀😀



poniedziałek, 25 listopada 2024

53/2024

Wczoraj wywalało mnie w kosmos, dziś nie da rady komentować. Ciekawe czy tylko ja tak mam, czy to jakieś ogólne zawirowania na Bloggerze?
Nie da rady pokomentowac... Za każdym razem ten sam komunikat. Dobrze że u siebie pisać moge 🫣

52/2024

Dziś byłoby 57...

niedziela, 24 listopada 2024

51/2024

Młodzi...
wyłączyłam myślenie o ich kłopotach. Niczego to nie zmieni, a ja niepotrzebnie się spalam. Ogarniają sprawy o których wcześniej pisalam. Poza tym po moich sugestiach rozpoczęli starania o własny kąt. W jednym miejscu odpadli na starcie, bo wychodzi na to że są zbyt bogaci, pokonał ich próg dochodu - o maleńka kwotę, ale jednak. W drugim miejscu - czas pokaże, ale jeśli im to pyknie to sama będę mile zdziwiona, bo jakoś mam wrażenie, że taki szary człowiek z ulicy to raczej szansy nie ma. 
Qrcze, gdyby nie mieli tych Pasożytów na plecach to jakże inaczej mogłoby im się układać życie. Ważne w tym wszystkim jest jednak to, że są razem, wydaje się że są szczęśliwi ze sobą. Nie mam pewności że tak jest, ale złych symptomów nie widzę. Tak sobie szukam u nich pozytywów... Pamiętam, że oboje z SzM uświadamialiśmy Młodego jak się mogą potoczyć sprawy finansowe w związku z Pasożytami. JNP wyjasnila swoją skomplikowaną sytuację życiową. Przyznam, że JNP nie wchodziła w szczegóły, ale połączyliśmy kropki, a Młody chyba nie ogarniał konsekwencji więc przedstawiliśmy mu możliwy scenariusz. No i niestety on się teraz dzieje. 
Teraz podsunelam Mlodemu do rozważenia sprawę rozdzielności majatkowej między nimi, żeby mogli czuć się bezpieczniej. Już raz się przekonali, że BIK tego bezpieczeństwa nie gwarantuje. 
Swoją drogą ciekawa jestem bardzo czy Młodzi wytrwają w postanowieniu odcięcia się od Pasożytów. Święta idą a Pasożytka zjedzie do kraju. Pożyjemy, zobaczymy.
Mała...
znowu na zagranicznym wyjeździe, prywatno-sluzbowym. Jest doceniana w swojej firmie, ma ocenę na wysokim poziomie i ona nie kończy się na uścisku dłoni szefa. Wiem, że Mała jest ogarnięta, daje sobie radę. Jestem z niej bardzo dumna. Martwi mnie to, że czas płynie, a ona jakoś nie potrafi znaleźć swojej drugiej połówki, jeszcze się nie spotkali. Życie solo ma swoje plusy, ale wiem, że ona chciałaby mieć bliską osobę, być kochaną. Nie ma zapędów do bycia matką, o tym mówiła mi od dawna, ale fajny związek to jest to czego by chciała. Szczerze jej tego życzę.

Każde z moich dzieci w jakimś tam polu ma deficyt. Takie to życie pokręcone.
Ja...
Życie towarzyskie mi kwitnie, wydawać by się mogło. Socjalizuję się na maxa, zapełniam kalendarz, podtrzymuje kontakty, inicjuje i przyjmuje zaproszenia. I tak: była wycieczka w góry, cudne widoki o zachodzie słońca, fajne rozmowy, powrót z czołówkami w kompletnej ciemności, były grupowe planszowki u mnie, była tradycyjna rozśpiewana knajpiana impreza, było wyjście na kinowy koncert operowy, było fajne spotkanie w knajpce z dawno niewidzianą kumpelą, było spotkanie autorskie w lokalnym ośrodku kultury, była tak zwana integracyjna impreza firmowa, były też rozśpiewane knajpiane urodziny. Dziś reset. Cisza, spokój... Najpierw wielkie plany czyli co ja to nie zrobię i gdzie nie pojadę; znaczy na cmentarz i do Matencji. A potem wyszło jak zwykle czyli snucie się po domu w szlafroku, bo tego też potrzebowałam, przebodźcowalam się nieco. Poza tym trudno jest mi dziś zmotywować się do czegoś więcej niż puszczenie zmywarki.
Miło ze strony mojego brata, że jak się okazuje dopuszczał możliwość, że może chciałabym gdzieś pojechać na Święta, doceniam to, ale nie skorzystam. Rezerwacja odwołana. Wigilie spędzam wiec u niego. Młodzi też, a Mała nie wiem czy się skusi. Bardzo bym chciała, ale nie naciskam. Zostają mi do zorganizowania sobie dwa dni Świąt. W Boże Narodzenie pewnie zrobię obiad i ściągnę do siebie Matencję, może jeszcze na popołudnie brata jeśli nie będą mieli nas dość po Wigilii (ja bym miała), a może jedną (tą, z którą mam kontakt) siostrę SzM...? A w drugi dzień Świąt będę się pewnie snuć po domu...

...

poniedziałek, 18 listopada 2024

50 / 2024

Kontynuując temat... Wydawało się, że wszystkie komornicze zaległości z głównym udziałem JuzNiePanny zostały juz spłacone. Wszystkie, o których wiedzieli. A tu zonk. Skoro stara zaległość jest na JuzNiePannę to nie ma co się kopać z koniem. Była pełnoletnia, nie ubezwłasnowolniona, nie ma podstaw prawnych do czegokolwiek by to z siebie zrzucić. Pasożyty niestety kompletnie nie poczuwają się do odpowiedzialności. Trochę mam wrażenie że byli i są tacy beztrosko olewajacy w stosunku do Mlodych, bo wiedzą że my/ja im pomogę. Więc oni po prostu rozkładają ręce, bo mają trudną sytuację finansową i koniec. Można by powieść napisać o tym jak Pasożyty są nieogarnieci, jak kombinują, ile rzeczy nie spłacili, jak do tego doszlo, itd. Nie chce bo po pierwsze to ich życie, ich decyzje, ich beztroska i dopóki nikomu nie dzieje się krzywda to ok, ale okradaniu w białych rękawiczkach mówię zdecydowane nie. A po drugie nie chcę się niepotrzebnie nakręcać i spalać. JuzNiePanna znowu zdołowana na maxa. Ileż ja się na gadałam... Terapeutyczne gadki jej wstawiałam niejako strzelając sobie trochę w kolano tekstami o braku obowiązku, powinności troski o swojego rodzica. W hierarchii dbania najpierw ma być ja i  mąż/żona czyli moja własna rodzina. A dopiero potem rodzice. Dobrowolnie, bez przymusu i powinności. A już na pewno nacisków i emocjonalnych szantaży z cyklu "nic, tylko się powiesić". Szczerze jej współczuję i bardzo mi jej żal, ale prawda jest taka, że to jej historia ciągnie ich oboje na dno. Nie chce mi się wierzyć w to, że Młodzi odetną się od Pasożytów radykalnie i konsekwentnie, bo to są w końcu jej rodzice. Fakt, że jakiś czas temu Młodzi odcięli się od nich jako źródełko wsparcia finansowego i kasy pożyczkowej. Myślę, że gdy Pasożyty umrą to wtedy sytuacja się unormuje. 
A z innej beczki...
Czy ja pisałam że planowałam wyjazdowe Święta z Małą? Młodym też proponowałam, nawet z moją  częściową partycypacją w ich kosztach, ale JuzNiePanna nie chciała spędzać Świąt bez rodziców. O ironio. Teraz sytuacja im się zmieniła, zobaczymy na jak dlugo. A rezerwacja zwolniona. Wigilia będzie u mojego brata, bo nas wszystkich zaprasza. Zapraszał, dał czas do namysłu i gdy potwierdzałam, miałam wrażenie, że do końca miał nadzieję, że ja jednak odmówię. Cóż, każdego szkoda.
Spokojnej nocki


49/2024

Motto na dziś:
Jeśli myślisz, że wszystko jest ok to znaczy że nie wiesz wszystkiego...
I nawet nie mam komu o tym powiedzieć, wyżalić się, pogadać....
Młodzi znowu mają problemy z rodzicami JuzNiePanny. Znowu spłacają ich stare zobowiązania. A pasożytujący teście mają Mlodych w głębokim poważaniu mówiąc beztrosko jakoś musicie sobie poradzic, na nas nie liczcie. Cwaniaki w sporo rzeczy dawniej wplątywali JuzNiePannę i teraz po kolei wychodzi szydło z worka. Już kilka  razy Młodzi spłacali jakieś stare  zadłużenia, bo komornik zajął pensje JuzNiePanny. Spłacili, sprawdzili w BIK i było ok. A teraz zonk, zablokowane konto, zajęte wszystkie środki i jeszcze zostało do spłaty jakieś coś, co nie było wpisane do BIK. A na horyzoncie już wisi im kolejna sprawa, z której zeby się wyplątać znowu muszą spłacić kupę kasy. Ręce mi opadly. Okazuje się że auto którym jeździ Pasożyt jest zarejestrowane na JuzNiePannę, chcąc przerejestrować je na Pasożyta dowiedziała się że auto nie ma OC. Kara za tak długi brak OC to na dziś 8600. Żeby cokolwiek z tym zrobić najpierw trzeba zapłacić karę, a Pasożyt oczywiście się nie poczuwa...
Szczerze wątpię w to że Młodzi kiedykolwiek wyjdą na całkowitą prostą, bo cały czas będą mieli tych pasożytów na karku. Skąd o tym wiem? Bo przyszli po pomoc, po pożyczkę. Owszem, pomagam, wspieram, ale też uświadamiam ich jakie będą konsekwencje jeśli nie rozwiążą tego problemu. I szlag mnie jasny trafia, ze złości na Pasożytów, z frustracji na Młodych z braku działań jakichkolwiek w temacie swojej przyszłości związanej z mieszkaniem. Czego nie omieszkałam im zresztą powiedzieć. 
Spać nie mogę z nerwów...

niedziela, 10 listopada 2024

48/2024

Jak tak sobie porozkminiam i popatrzę na to, co napisałam z boku, poczytam komentarze, to potem dochodzę do wniosku że niejednokrotnie dzielę ten włos na czworo. W zasadzie niepotrzebnie. Terapeutyczne działanie blogosfery, tak bym to określiła. Za to też lubię ten blog.
Święto zmarłych, Zaduszki, było minęło. Życie płynie dalej. Zagospodarowuje sobie czas wolny, dbam o życie towarzyskie, o kontakty. Nie chcę zostać sama. Lubię ludzi, lubię z nimi być. Jeśli się poumawiam, zadeklaruję, potwierdzę to czuję potem obowiązek, a o to mi chodzi. Bo bez tego trudno mi się zmobilizować do jakiegokolwiek wyjścia z domu. A jak już wyjdę to potem okazuje się że fajnie było i nie żałuję. Wdrazan w życie dewizę że lepiej żałować że się coś zrobiło, niż że się nie zrobiło.
Co za mną? Koleżeńsko - służbowe wyjście do miejskiego ośrodka kultury (całkiem ok), rodzinne wyjście z Młodymi  na plenerowy jarmark marcinski (emocje były bo w tym mieście byliśmy na prawie ostatnim wypadzie z SzM), integracyjne wydarzenie związane z bieganiem (to nic, że nie biegam, relacje wciąż są, a wydarzenie super, mimo że emocje były, każde). Dziś dzień leniucha i snucie się w szlafroku, bo na jutro zaplanowany wypad w góry.

Edit:
A właśnie zadzwoniła Mała, że jedzie do mnie więc wyskakuję ze szlafroka😉😍

piątek, 1 listopada 2024

47/2024

Samotnie spędzony dzień...

Żadne z moich dzieci nie było zainteresowane tym by dziś mi  towarzyszyć, być ze mną. 
Mała przyjechała do mnie i na cmentarz w ostatnią niedzielę by uniknąć tłumów (tak powiedziała), a Młodzi już wcześniej po prostu zapowiedzieli się do mnie z wizytą na jutro, bez słowa komentarza o dziś. Owszem dziś Młody zadzwonił by upewnić się czy jutro aktualne i zdać relację gdzie dziś byli na cmentarzach. Żadne z nich nie wykazało troski, nie zapytało, nie chciało spędzić tego dnia ze mną. I z jednej strony ja to rozumiem, mają swoje życie, podejmują własne decyzje. A z drugiej jest mi po prostu przykro. Być może dlatego, że ja całe życie w stosunku do Matencji miałam włączony tryb "powinności". Dla Tatencjusza to były pracowe "żniwa" więc nigdy z Matencją nie chodził na cmentarze, a przynajmniej ja tego nie pamiętam. No i jak zwykle padało na mnie i to ja zawsze dbałam by Matencja nie była sama. 
W tym roku wzięłam ją na groby wcześniej, by uniknąć problemów, bo słabiutko chodzi. Ale dziś po prostu odpuścilam, wyłączyłam tryb "powinności". I spędziłam ten dzień sama ze sobą. Raniutko na cmentarz z dekoracjami dla SzM i Tatencjusza, bo leżą na jednym cmentarzu bardzo blisko siebie, a potem juz na nasz dawny tradycyjny cmentarny szlak. Dumna i blada byłam z siebie, bo udało mi się zaparkować w ciasnym miejscu. I spacerkiem po kolei jak co roku od grobu do grobu, tym szlakiem co zwykle. W drodze powrotnej wjechałam znowu do SzM. Tak się złożyło że nie spotkałam nikogo znajomego podczas całej eskapady. Wróciłam do domu, coś tam zjadłam i po prostu zasnęłam na calutkie trzy godziny. Wyspana wieczorem wybrałam się na cmentarny spacer. 
I tak właśnie trochę mam w sobie żalu, za który sama siebie ganię. Bo przecież oni mają swoje życie, a ja jestem dorosła, samodzielna i zdrowa, dzieci nie muszą mi zapewniać opieki i towarzystwa, ale tak po ludzku przykro mi jest że nawet nie zapytali. 
...a z kolejnej strony jakim prawem domagam się by o mnie zadbaly moje dzieci skoro sama dzis nie zadbałam o Matencję. 
Tak, przesadzam trochę. Wiem. Ale tak mi się roi w głowie.
I tak to.


poniedziałek, 28 października 2024

46/2024

Rozkleilam się dzis na terapii, nie tak całkiem, ale jak dla mnie to dużo... Rzadko mi się to zdarza, bo ja raczej taka dusząca emocje w sobie jestem, nie dopuszczam do tego by się popłakać. Zaciskam szczęki, gardło i wszystko zduszam, wciskam ten płacz w siebie, nie daję mu ujścia, nie ma prawa, pozwolenia by wyjść na zewnatrz. Chyba mam tak od zawsze, od dziecka. Mam jakieś takie w sobie coś by nie pokazywać "miękkiego podbrzusza", by trzymać fason, grać twardą. Pamiętam z mojego dorosłego życia dokładnie trzy zdarzenia gdy nie utrzymałam łez na wodzy. Pierwszy raz grubo ponad 20 lat temu; gdy dzieci były jeszcze małe, byliśmy na wczasach nad polskim morzem, jak to dawniej bywało na kwaterze, w czwórkę w jednym pokoju. Wszyscy już spali, a ja szykując się do snu, w ciemnym pokoju, patrząc w księżyc w pełni i cudne gwiazdy na niebie jakoś tak po prostu pękłam. Pojęcia nie mam dlaczego, bo nie pamiętam by cos się stało, nie było żadnych dram, kłótni, scysji, złych emocji, kompletnie nic. Po prostu kładąc się do łóżka poczułam potrzebę i się wyszlochalam, po cichu, dyskretnie, w poduszkę, ale na maxa. To raz. 
Drugi to w czasie pandemii, gdy kryzys w mojej Fabryce wyniósł mnie na szczyt, którego nie chciałam. Fabryczny stres, praca na granicy sił, nocne powroty do domu i ten permanentny lęk jak ja dam radę to wszystko ogarnąć... A w domu sceptyczny, marudzący na całą tę sytuację SzM. Przyszedł taki wieczór gdy usłyszałam wyrzut, że przesadzam, bo znowu wracam późno, bo sama siebie wykańczam, a inni mają w nosie i zwiali na L4. Nie wytrzymałam, rozryczalam się i powiedziałam że nie może tak być że ja fabrykę ogarniam w permanentnym fabrycznym stresie i z myślą z tyłu głowy, że muszę więcej i szybciej, bo jak wrócę późno to SzM znowu będzie narzekać; że muszę mieć wsparcie, bo po prostu nie dam rady. Generalnie poskutkowało. Za jakiś czas Mała powiedziała mi że wtedy (miała 22 lata) pierwszy raz w życiu widziała mnie płaczącą. To mój  zapamiętany drugi raz.
A ten trzeci raz to po śmierci SzM. To już był po prostu kompletny brak kontroli nad tym co się ze mną dzieje. Łzy płynęły same, nawet nie wiedziałam że tak się może dziać.  I do teraz moje obecne jakiekolwiek rozklejanie się zawsze jest związane z nim. 

Szłam dzisiaj na terapię i pomyślałam sobie że w zasadzie to mogłabym zacząć już myśleć o jej skończeniu. Stoję już twardo na dwóch nogach, daję radę, jestem silna, osadzona w realiach, wystarczająca i świadoma. 
No a potem pękłam... 

niedziela, 27 października 2024

45/2024

Aż sobie tu muszę zapisać jaki fajny dzień miałam 😉😄
ale po kolei...
Po tygodniu, a nawet jeszcze w czasie, urlopu spędzonego w domu, byłam w tak zwanej czarnej dooopie i stopniowo sama siebie za uszy wyciągałam.Utwierdzilam się w przekonaniu, że dla swojego zdrowia psychicznego pracować będę kilka lat dłużej niż ustawowe "do 60r.ż.".
Po powrocie do pracy szybko zapomniałam że miałam dwa tygodnie wolnego. Papiery same się nie zrobią. Niestety. Taki urok pracy biurwex
Piątek był nerwowy (Matencja dała mi jeszczew pracy przez telefon do wiwatu) i pracowity. Po pracy uznałam że muszę gdzieś wyładować złość i pojechałam umyć okna i wysprzątać mieszkanie Matencji. Niespodzianie zjawił się brat i tym sposobem opróżnilismy szafki z ciuchami Tatencjusza. Daliśmy im drugie życie oddając potrzebującym. A ja wieczorem dotarłam do domu ledwo żywa, wręcz skonana. 
Sobota zaczęła się kiepsko, jeszcze się nie obudziłam a już wiedziałam że boli mnie głowa, więc najpierw migrena, potem gdy przestało boleć zrobiłam w końcu porządki w domu, a wieczorem czekała mnie rozspiewana impreza z okazji święta na literkę H. Trening czyni mistrza, więc już nauczyłam się stawiać granice, otwarcie mówić że nie mam ochoty na wspólne tańce z nieznajomymi, bo bawię się sama jeśli mam ochotę i koniec, taką mam zasadę. Było miło, sympatycznie, naprawdę fajnie.
Niedziela miała być kompletnie luźna, pusta, bez planu i pomysłu, a tu nagle... Mała zrobiła mi niespodziewajke. Najpierw wprosiła się na wspólne śniadanie, potem ogarnęłyśmy porządki na cmentarzu, a potem zaliczyłyśmy popołudniowy spacer w lesie czyli grzybobranie na spontanie, no i potem, wiadomo, jajecznica z grzybami 😉😄
To był naprawdę fajny dzień. A nawet weekend.

niedziela, 13 października 2024

44/2024

W czwartek rano złapała mnie tak masakryczna migrena, że przeleżałam do południa, ale jak już wstałam to w końcu udało mi się ogarnąć chałupę, i nawet balkon, i  ekspres do kawy który od dawna wołał o odkamienianie i filtr wody. Roboty sprzątacza było na góra dwie godziny, ale je byłam/jestem tak rozmemłana że finiszowalam w końcu dopiero przed 18.00 i w pośpiechu już jechałam na umówione wieczorne odwiedziny u rodzeństwa. Specjalnie sama sobie ustalam cele towarzyskie żeby się zmuszać do wyjścia, działania, do kontaktu z ludźmi. Odwiedziny były w miłej atmosferze. Tu też były zaległe prezenty urodzinowe. Nie miałam odwagi zahaczyć o temat świąt BN. Jeszcze jest trochę czasu. 
Generalnie trzymam emocje na wodzy, nie jestem osobą płaczliwą, emocjonalną, wręcz wydaje mi się że potrafię/potrafiłam kontrolować swoje emocje. A w ten czwartkowy wieczór bardzo się musiałam pilnować, zdziwiłam się sobą, bo zdarzyło mi się że głos mi się łamał, w gardle ściskało, łzy już były na granicy rzęs... ale zmieniłam temat i opanowałam sytuację. I to przy takiej wydawać by się mogło błahej rozmowie, nawet dobrze nie pamiętam czego dotyczyła. 
W piątek było znowu domowe rozmemłanie, ale w posprzatanej przestrzeni :) Nie zmobilizowałam się do wyjścia jakiegokolwiek. Uskuteczniałam sobie robótkę na drutach przy oglądaniu serialu, a w końcu późnym popołudniem ściągnęłam do siebie na herbatkę zaprzyjaźnioną sąsiadkę. Po jej wyjściu tak mi się dobrze oglądało z drutami w garści, że poszłam spać ok. 4 nad ranem.
Sobota bez zmian, czyli marazm, leń i  rozmemłanie. W planach miałam wykonanie telefonów do dzieci, bo od tygodnia Młodzi chorzy oboje covidowo, a z Małą od powrotu z wakacji nie rozmawialam. Potem miał być cmentarz i drobne zakupy. 
O ile telefon do Młodego wykonałam, to na Małą brakło mi już sil. Bo... i tu dygresja😡
Od dawna nie poruszam tematu mieszkania Młodych; głównie w trosce o swój spokoj i nerwy. W czwartek jednak trochę mnie "nakręcił" szwagier no i w piątek nie wytrzymałam przy tym telefonie. Od początku ich wspólnego zamieszkania (2019r.) nakłanialiśmy ich z SzM do złożenia wniosków o mieszkanie z miasta, do remontu itp. Echo, null, nic, zero działania bo przecież "po ślubie kupią sobie i będą mieszkać tam, gdzie oni będą chcieli a nie w kiepskiej lokalizacji tam gdzie daje miasto". Ok. Potem jednak była pandemia, no i po ślubie nie kupili, ceny poszły w górę i jak do tej pory nic się nie zmieniło, nie spadną. Po śmierci SzM obiecałam im trochę kasy na tzw. wkład własny, mając nadzieję, że to ich zmobilizuje. Nie zadziałało. Więc dziś poruszyłam ten temat, bo jednak bardzo mnie to stresuje. Gdyby nas posłuchali to od pięciu lat byliby już w kolejce... Nie wspomnę o tym, że wiele lat temu osobiście dopilnowałam by pełnoletni oboje i Młody i Mała złożyli takie wnioski, a potem już tylko trzeba bylo je co roku samodzielnie potwierdzać. O ile o Małą martwię się mniej, bo jest po prostu obrotna, zaradna i sama widzę że coś w tym kierunku działa, rozglądała za kupnem, kredytem, zgłosiła swojemu najemcy chęć kupna, chyba nawet złożyła wniosek w swoim miescie; to Młodzi mnie niepokoją. Oni oboje są warci siebie, są tak niepociumani że głowa mała. To moje dzieci (znaczy syn) i przykro mi to pisać, ale taka prawda. Wiecznie zmęczeni, pokrzywdzeni przez los i chorzy, albo źle się czujący. Zawsze, no prawie zawsze, tylko takie newsy słyszę. Ręce mi opadają. Aż się boję pytać co u nich słychać. Koniec dygresji 😀
Jak skończyłam rozmowę z Młodym to już mi się odechciało dzwonienia do Małej. Bo jej filozofie też mnie czasem dobijają, żeby nie było że taki kryształ z niej ;) I tu koniec dygresji 😉😀
No i znowu to moje rozmemłanie... Zanim zebrałam się do wyjścia to była 18.00 Zajrzałam na cmentarz, a tam niespodzianka, nagrobek SzM prawie gotowy, brakuje tylko płyty z napisami. 
I tu znowu dygresja;)
Stanęłam przy tym grobie i zdałam sobie sprawę z tego że kolejny etap mojego życia się kończy, coś się zamyka, czas mija, ponad rok od śmierci SzM, a ja mam wrażenie, że znowu zaczynam przeżywać tę żałobę od początku. Bo może nie było czasu wcześniej by tak naprawdę się zatrzymać, pochylić. Bo może i czas był, ale głowa zbyt zajęta, za dużo się działo. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego jak będzie wyglądało moje życie gdy będę na emeryturze, gdy braknie Matencji, moje samotne życie. Powinnam była chyba napisać moje życie solo, albo singla, czy też w pojedynkę, bo to wybrzmiewa jakoś pozytywniej. Koniec dygresji 😭
A potem po cmentarzu, szybkich zakupach dałam się skusić, ponieść i tak to zaliczylam wieczór w rozśpiewanej knajpce. Raczej nie planowałam się tam wybierać, mimo że wiedziałam wcześniej. Było fajnie, niby miło, ale nie czułam się komfortowo. Jakby to tak ubrać ładnie w słowa... ? Najpierw zainteresowała się/zachwyciła(?) mną(!) nieznajoma dużo młodsza kobieta, dziewczyna; no i ja nie czułam się z tym dobrze, zwłaszcza że ona była w towarzystwie swojej partnerki. A potem flirciarskie "podchody" czynił jakiś facet. Też młodszy ode mnie na bank, też nieznajomy. I to też nie było fajne. Może dlatego że on był oględnie mówiąc kompletnie nie z mojej bajki. A może dlatego, że ja po prostu nie jestem zainteresowana tego typu znajomościami. I tak niby moje ego mogło mi się podkręcić, bo wiadomo że próżność kobieca... ale to poczucie dyskomfortu zdecydowanie przeważa szalę. Więc nie podobało mi się to wyjście.
Na niedzielę mam plan pt. zaległe telefony, w tym do Małej, i w końcu odwiedziny pourlopowe u Matencji. Obawiam się że jak Matencja już załapie, że wróciłam z urlopu to zacznie mnie bombardować telefonami. I skończy się błogi spokój. Albo też istnieje taka możliwość, że mnie nie rozpozna. Albo rozpozna, ale jej dwutygodniowy nawyk dzwonienia do syna zostanie... :)

I tak to minął mi drugi tydzień urlopu...



czwartek, 10 października 2024

43/2024

Wczoraj (środa) nadrobiłam trochę zaległości z życia towarzyskiego. Wprosiłam się na dopołudniową kawę, załapałam się też na obiad. Po południu odwiedziłam siostrę SzM i wręczyłam w koncu zaległy prezent urodzinowy. W tak zwanym międzyczasie załatwiłam sobie miejsce w aucie na tradycyjny babski październikowy wyjazd. Odbyłam kilka rozmów telefonicznych, wysłałam smsowe wiadomości by dać znać że żyję i podtrzymać relacje. Umówiłam się na dziś wieczór. Sama sobie wyznaczam cele, by mieć powód do wyjścia. Jeszcze kilka punktów zostało mi do realizacji.
Robię to wszystko z przymusu, z powinności, by nie wpaść w próżnię towarzyska z której potem ciężko jest się wydostać. Mam wokół siebie znajomych, wystarczy dać sygnał, impuls, ale utkalam sobie w głowie, że to wszystko trwa dopóki to ja inicjuje kontakty, ale tak nie jest. Tylko brak mi bliskiej osoby która będzie przy mnie stałe, będzie ciekawa co u mnie. Bo te moje relacje są płytkie. Nigdy mi tego nie brakowało, od dłuższego czasu czuję ten brak.  Mam problem z socjalizacja. Czuję się trochę jak za szybą. Nie potrafię się tak w pełni zaangażować, być ciekawa ludzi. To koło zamknięte, miotam się jak chomik w kołowrotku i sama siebie zadręczam. Pogoda piękna, jesień kolorowa, a ja nie potrafię się zmobilizować żeby wyjść z domu, tak dla siebie, dla czystej przyjemności. Przeraża mnie ta wolność, to nicniemusienie. Chyba wolę zapychać w rygorze powinności i zadań do wykonania. 
Ten tydzień wolnego utwierdza mnie w przekonaniu że moment przejścia na emeryturę będę odwlekać ile się da, ile ja dam radę.
Mobilizuje się od rana by w końcu ogarnąć ten rozgardiasz w chałupie i odkurzyć kocie kłaki. Kiepsko mi to idzie. Potrzebny mi impuls do działania bo czuję się jak mucha w smole...

środa, 9 października 2024

42/2024

Urlop w domu czyli...
- caluteńką  niedzielę snułam się po domu. Nie wyszlam nawet na krok. Nastrój okropny, dołujący i makabryczne poczucie osamotnienia. Do tego jeszcze zapodałam sobie dołujący film, serial na platformie N. o braciach, którzy ukatrupili swoich rodziców. 
Totalny brak chęci i energii do jakiegokolwiek działania. Takie uczucie pustki i bezsensu. To jest okropne. Sama sobie w głowie układam że mam zadzwonić tu i tam, umówić się, odwiedzić, zaprosić, załatwić, ogarnąć, ale odkładam to na tak zwane później, za chwilę, potem, a teraz już za późno to jutro i tak to trwa...
- poniedziałek był prawie taki sam jak dzień poprzedni, ale koniec końców zmusilam sama siebie i ruszyłam się z domu w koncu tuż przed zmrokiem. Z rana wymyśliłam że pojadę na basen, spakowana basenowa torba stała cały dzień a ja wieczorem zdecydowałam że czas wrócić na jogę. Po drodze na jogę zahaczyłam o cmentarz, na który po powrocie nie dotarlam. Czekam na wykonanie nagrobków, dla SzM i Tatencjusza. Liczyłam po cichu, że może już, ale jak widać firmy będą się trzymały deadlinow ustalonych w umowach. Po zajeciach zrobiłam szybkie zakupy, bo Młody owszem dawał kotu jeść, ale o matce po powrocie nie pomyślał. Jego opieką nad kotem też nie była zachwycająca, ale cóż robić. Woda w miseczkach byla na wykończeniu, suchej karmy w misce brak. Nie robię reklamacji, bo dobrze że chociaż tyle zrobił.
- wtorek był prawie taki sam jak poniedziałek. Dooglądałam serial, nawet pokusiłam się by zobaczyć jeszcze dokument na ten temat. A potem film o Annie Prz-ej pt. Ania. Żeby nie zgnusniec do konca pojechałam do sklepu, z zamiarem odwiedzin po drodze siostry SzM, ale w miedzyczasie zmieniłam zdanie, brakło mi czasu, chęci i energii. Za to kupiłam sobie niespodziewanie buty balerinki i torebkę. Lubię niespodziewane zakupy, bo zazwyczaj są trafione. Wieczorem zaliczylam szybkie cotygodniowe wyjsciowe spotkanko grupowe przy piwku i TV, do którego naprawdę musiałam się zmusić.
- dziś środa... Żeby cokolwiek zmienić już wczoraj umówiłam się na dziś na  dopołudniowa kawę... I w głowie mam listę rzeczy do zrobienia, umówienia, ogarnięcia, zagospodarowanie popoludnia ... 
Czuję że nie jest chyba ze mną  dobrze, nie jest tak jak być powinno (co to znaczy powinno?), ale trudno mi wskoczyć w tryb normalnego funkcjonowania, skorzystania jakoś aktywnie z tego urlopu. Ja tytan porządków od powrotu w sobotę jeszcze nie ogarnęłam chałupy, a wykąpałam się dopiero wczoraj. Z drugiej strony wiem, że póki co, nic nie muszę, bo urlop od Matencji też mam do końca tygodnia. Najchętniej snulabym się po tym domu, ale wiem że potem źle się z tym czuję, nic dobrego mi to nie przynosi.

niedziela, 6 października 2024

41/2024

Rano skoro swit o 10 ;) poranny papieros na balkonie, z kubkiem kawy, jeszcze w szlafroku. Cisza. Ptaszki zacwierkaly. Dobra domowa kawa, z owsianymi mlekiem. Spokój. Tylko trochę zimno, mokro i pusto...

Oczywiście rano plany miałam wielkie, do kogo to ja nie pojadę i kogo nie odwiedzę... Skończyło się na tym że siedzę na kanapie w domu, snuję się i cokolwiek robię robię to w teeempieee sloooow. Nawet na cmentarz nie poszlam. I tak siedzę, bo nic mi się nie chce. Ani dzwonic, ani odwiedzać. A potem mam wewnętrzny rozkmin i żal że nikt nic, a sama z siebie też nic, więc trudno się spodziewać czegokolwiek. Prosta zależność.
Przede mną drugi tydzień wolnego, który spędzę już domowo, bo nawet pogoda nie zachęca by gdziekolwiek ruszać.

PS
Sprawdziłam na wadze efekty braku ograniczenia na urlopie, wyszło plus 1kg. Dramatu więc nie ma.

sobota, 5 października 2024

40/2024

Wakacje z córką 
Podsumowując mogłabym powiedzieć że było całkiem ok. I tyle. Bez specjalnych zachwytów. Było miło po prostu.
Bo: 
hotel byl całkiem fajny, czysto, zielono, z atrakcjami, ale bliskość trzypasmowej drogi mnie zmęczyła. W życiu codziennym nie mam takich odgłosów za oknem jak tam. Wszystko słychać gdy jest się w pokoju, w zielonym terenie i na plaży bez efektów dzwiekowych. Sama okolica, miasto znaczy, też mi się nie za bardzo podoba. Brak mi tam klimatu. I brak ogólnodostępnego wifi też męczy gdy człowiek przyzwyczajony do wszelkiego internetowego dobra. 
Mała "zapewniła" nam świetna obsługę kelnerską, bo słowianska uroda robi wrażenie.
To był fajny czas spędzony razem. Na spokojnie, w totalnym luzie.
Odpoczęłam, owszem, wygrzałam się w słońcu, wymoczylam dupkensa w wodzie, ale też wynudzilam się, wieczorami zwłaszcza. Mała nie jest typem imprezowym, wcześnie chodzi spać (od zawsze) i niestety nie mogłam na nią liczyć towarzysko wieczorami. Ściemniało się około 19 więc na spacer w miasto nie ma co iść bo trochę strach tak samej, na terenie hotelu byłam że dwa razy sama w knajpce i raz na animacjach wieczornych, ale żadna to frajda, tak samej. Nie mam prawa mieć pretensji, bo nic na siłę, a ja i tak jestem zadowolona ze chciała w ogóle ze mną jechać. 
W zasadzie nie mogę porównywać tych wypadów towarzysko, bo pierwszy byl z koleżankami, a drugi z córką więc z góry wiadomo że były one różne. 
Wracam opalona, zadowolona, wypoczęta, wyspana, najedzona... Jeszcze nie wiem ile jest mnie więcej, ale nie ograniczałam sobie niczego więc obstawiam minimum +3 kg😃😎

wtorek, 1 października 2024

39/2024

Jest dobrze 😎

Pozdrawiam ciepło ☀️

sobota, 28 września 2024

38/2024

Za chwilę ruszam z Małą na spóźniony urlop. Bardzo, naprawdę bardzo się stresuje. Jakiś taki wewnętrzny lęk mam w sobie. Trauma mnie trzyma to pewnie dlatego. 
Niech będzie wszystko dobrze. Trzymajcie kciuki.

czwartek, 19 września 2024

37 / 2024

Pomyślałam dziś wracając z pracy: gdzie te czasy gdy po pracy biegłam do szkoły, przedszkola, na zakupy, w głowie po drodze układając plan działań gdy dotrę do domu, bo przecież obiad, zajęcia dodatkowe i zadania domowe, a w tak zwanym międzyczasie ogarnialam jeszcze sto innych spraw... Sama siebie podziwiam za tamten czas. Nie bez przyczyny dzieci się ma w swoim młodszym wieku :) Dziś niespiesznym krokiem dotarłam z pracy do domu ze świadomością że nigdzie się nie spieszę, bo nikt przecież nie czeka. Smutne, ale prawdziwe. Czeka kot, znaczy kotka, a raczej kociczka, jak mawiał SzM. Czeka, wita, łasi się spragniona pieszczot i towarzystwa. Jak dobrze że ją mam.

Minął rok mojego życia w pojedynkę. Przetrwałam. Wiem, że jestem silna, że daję radę, w razie kryzysu potrafiłam zwrócić się o pomoc do specjalisty, leki odstawione, ale w dalszym ciągu chodzę na terapię. Ilekroć zastanawiam się czy na pewno jest mi ta terapia potrzebna dzieje się coś, co utwierdza mnie w przekonaniu że jednak jest. Bardzo mnie wzmacnia, pomaga trwać przy swoim, układa w głowie, uczy zdrowego egoizmu, wyzbywa niepotrzebnych zakodowanych w glowie powinności. Dziś mogę stwierdzić że paradoksalnie śmierć SzM bardzo mnie wzmocniła, jest argumentem który "przemawia" w mojej głowie za mną, jest niejako  "usprawiedliwieniem" dla podejmowanych decyzji, które są na przekór wdrukowanym mi  powinnościom. Nie, nie muszę ogarniać wszystkiego; tak, mam prawo by zadbać tylko o siebie i pomyśleć o swojej przestrzeni. Kiedyś bardzo mi utkwiło w głowie takie sformułowanie: nie porównuj cudzej sceny ze swoimi kulisami. Zawsze miałam problem z tym, że wszelkie moje porównania z innymi wypadały na niekorzyść dla mnie, a to proste zdanie uzmysłowiło mi że przecież inni też widzą tylko moją scenę, a ta scena nie jest taka zła. Nawet podzieliłam się tym z panią terapeutką. Po przeczytaniu "Czu_łej prze_wod_nicz_ki" i magicznym zaleceniu by podchodzić do siebie tak jak do swojej przyjaciółki, czy dobrej koleżanki, zaczęłam sama siebie lepiej traktować. Nigdy nie myślałam w ten sposób o sobie. Generalnie stosowałam zasadę żeby traktować innych tak jak chciałabym by inni traktowali mnie, albo moich bliskich. A to jednak  zupełnie co innego; innych, nie siebie. A to przecież o mnie idzie. Już nie wyrzucam sama sobie nieudolności, głupoty i innych negatywnych rzeczy, bo przecież do koleżanki zwracam się z troską, uprzejmością i szacunkiem. Wiem, że nie wszystko muszę i powinnam.
Cóż, lepiej późno niż wcale.

Sen
Ubierałam się do jakiegoś mojego ślubu, w ciemnoczerwoną długą sukienkę chyba z płótna, czy innego naturalnego włókna. Tę sukienkę dzień wcześniej komuś pożyczylam i czekała na mnie na tej sali gdzie miała być uroczystość i okazało się że impreza bedzie za pół godziny a dół kiecki jest brudny, szukałam innej, pamiętam że zastanawiałam się co mnie podkusilo że kiecka jest czerwona i przepierałam ten dół kiecy w umywalce, tak na szybciora, sprawdzając jeszcze w jakimś notesie czy na pewno zdążę. Widzę tę notatkę: godz. 15.30, bez konkretnego roku ale 18 marca. Cały dzień mam ten sen w głowie. Co złego się wydarzy...?
Uprzedzając pytania... Nie, pana młodego nie było. Pomagał mi Młody.

Ten weekend mam towarzysko zorganizowany. Już dziś idę z koleżankami na wydarzenie kulturalne. Jutro, czyli w piątek na kolejne, ale tym razem z Małą. Sobotnie przedpoludnie będzie chyba sportowo-biegowe od strony wsparcia technicznego, a po południu mam zaproszenie na towarzyskie spotkanie u koleżanki. Niedziela luźna, bez planów 😉😀

I tak to.


niedziela, 15 września 2024

36 / 2024

Poprzedni weekend miałam kompletnie niezorganizowany, rozlazły, generalnie do doopy, bo nie mogłam się pozbierać do czegokolwiek i wtedy postanowiłam sobie by na siłę zadbać żeby ten kolejny był już zorganizowany.
I tak w piątek po pracy pojechałam na mini shopping, bo przesylka była do odbioru w sklepie więc to było z konieczności przy okazji. Spokojnie, leniwym niespiesznym krokiem i tak zleciało. 
W sobotę miałyśmy z Małą wspólne plany razem z moimi kumpelkami, ale z uwagi na pogodę plany zostały zmodyfikowane, a potem stały się one tylko moimi planami bo jej/Młodej nie chciało się w taką mokrą pogodę ruszać z domu. A my miałyśmy najpierw rozgrzewające spotkanko u jednej z nas, a potem już spotkanie zorganizowane w naprawdę fajnym, rozśpiewanym miejscu. Potem o północy moje kumpelki grzecznie się pożegnały i do domu, a my z resztą ekipy z różnymi przystankami dotarliśmy do naszej Sypialni Miejskiej dopiero o trzeciej rano. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Naprawdę. 
Dziś w niedzielę dotarła do mnie Mała, spędziłyśmy fajny wspólny czas. Wspólne oglądanie "Zi_elo_nej Gra_ni_cy", obiad, a potem wizyta u Matencji, gdzie zagrałyśmy wspólnie partyjkę chińczyka i na koniec spektakl w teatrze. Potem zawiozłam ją/Małą do domu, a po drodze rozkminiałyśmy "co autor sztuki miał na myśli?"

Powodziowe zdjęcia i relacje w mediach są dramatyczne. Tak bardzo żal mi tych wszystkich ludzi i zwierzat. U nich dramat, tragedia, a wszędzie indziej życie po prostu się toczy dalej. Naprawdę musiałam sobie w głowie ułożyć trochę i wytłumaczyć co nieco samej sobie by móc wyjść w sobotę z koleżankami, bo jakieś irracjonalne poczucie winy mi się włączyło, że tam dramaty a my tu przyjemności sobie serwujemy. 

I tak to. Był weekend i już prawie znikł. 

piątek, 13 września 2024

35 / 2024

Msza za Tatencjusza w miesiąc po śmierci, zamówiona niejako z automatu (a właściwie to zaproponowana przez proboszcza z parafii rodziców), wyciągnęła mi z głowy moje demony. Nie przeżywam mszy, bo tak mam, stoję i myślę sobie o różnych rzeczach. Tak było wtedy gdy jeszcze chodziłam do kościoła na mszę. Teraz na tej ostatniej mszy w swojej głowie prawie "rozmawiałam" z Bogiem, wyrzuciłam mu wszystkie swoje żale; nie doczekałam się odpowiedzi na pytania po co i dlaczego, z jakiego powodu i gdzie w tym jest sens i logika skoro Bóg jest dobry, jest miłością. Bo podobno jest. Znowu popłynęły łzy. Znowu się zanurzam w tym co było. Przypominam sobie chwilę po chwili. Masochistycznie wręcz zanurzam się w tamtej rozpaczy. Dlaczego? Bo chyba wtedy jestem bliżej SzM... Tak, wiem że to nie jest racjonalne, ale chyba o to właśnie w tym moim udreczaniu się chodzi. Przeczytałam wszystkie swoje wpisy z listopada 2023 bo wtedy w ramach autoterapii notowalam na świeżo wszystkie myśli i emocje po kolei od słów "tata umarł" usłyszanych od Małej. Czytam i płaczę, piszę tu i płaczę, w nocy szukam snu i nie znajduje, a do tego ta zapłakana już zimna pogoda.

Czarna dziura znowu mnie wciąga. 

Rok temu było to samo, chciałam zająć czymś myśli, puściłam sobie serial "Prz-yja-ciol-ki" a tam jedna z bohaterek właśnie umarła. No czad, akurat na poprawę nastroju :( Teraz to samo, siedzę i właśnie puściłam sobie pierwszy wczorajszy odcinek nowego sezonu, a tam ta-dam, jedna z bohaterek wspomina właśnie tą zmarłą. :);)

34 / 2024

Wkrótce minie rok... Okropny czas.
Złapałam się na myśli kierowanej do SzM: "zobacz, przeżyłam, trochę się ogarnęłam, dałam radę, możesz już wracać", koniec próby. 
Najgorsza jest świadomość, że nic się nie zmieni, że tak już będzie... 
Jest we mnie tyle żalu. Nie mam w sobie złości ani pretensji. Jest tylko ten żal. Do życia, do Boga, do losu. Nie wiem do kogo. I rozczarowanie.
Nie wiem już sama czy płaczę i żałuję po prostu SzM, nas oboje czy może siebie. Bo to nie tak miało być...
Ileż to razy patrzyłam na pary staruszków trzymających się za ręce i widziałam nas w przyszłości. Bo my też zawsze za ręce, a nie pod rękę jak przystało na stateczne małżeństwo. Na ostatnich wczasach zastanawiałam się czy gdy zostaniemy kiedyś dziadkami to też  będziemy z wnukami jeździć nad morze, tak jak ci, których spotykaliśmy podczas naszych wojaży.
I w planach mieliśmy też wyjazdowe święta, kiedyś, później, gdy rodziców braknie...
Z ostatniej wspólnej Wigilii mamy tak beznadziejne rodzinne zdjęcie zrobione przez Małą, takie nieudane selfie na szybko. Nie chciałam już dociskać wszystkich żeby zrobić jeszcze jedno, pomyślałam że przy kolejnych świętach ładnie zapozujemy...
Gdziekolwiek się nie obrócę, nie spojrzę, nie pojadę, za każdym razem przychodzi mi na myśl co akurat tu, tam czy owam robiliśmy, byliśmy, chcieliśmy być...
Nie, nie byliśmy małżeństwem idealnym, ogień miłości nie płonął non-stop sypiąc wokół romantyczne skry, nie byliśmy poprzyklejani jeden do drugiego, myślę że byliśmy normalni. Bardzo mi go brak; głosu, spojrzenia, spokoju, uśmiechu, rozsądku, krytyki, nawet pretensji.
Wydawało mi się, że nie dam rady przeżyć tego roku. Że nie ma sensu się starać, bo nie warto, nie ma po co, a poza tym prościej, wygodniej jest zamknąć się w rozpaczy i żałobie i tam sobie tkwić. Może to i dobrze, że ci moi rodzice tak się zaraz po śmierci SzM rozsypali zdrowotnie. Nie było czasu na zamykanie się w skorupie żałoby. Trzeba było spiąć poślady i działać. Przyznam, że po śmierci Tatencjusza trochę psychicznie odetchnęłam, z taką pewną ulgą, że tego gorszego scenariusza dotyczącego opieki nad obojgiem rodziców jednak nie będzie. Takie pokręcone to życie. SzM 54 lata i pstryk! Tatencjusz przeżył 84 i  dopiero pod koniec życia chorował.. Gdzie tu sens, logika i jakaś sprawiedliwość, równowaga.
Zdarzają się chwilę gdy myślę sobie, ale po co tak walczyć i się starać? Czy to warto?Przypominam sobie Małą, która jakoś po śmierci SzM powiedziała mi że jeśli zabrakłoby jej teraz jeszcze mnie, to się nie poskłada z powrotem. I to mnie trzyma na powierzchni.



poniedziałek, 9 września 2024

33 / 2024

Na odwiedziny koleżanki z trasą 130 km w jedną stronę jednak się nie zdecydowałam. Aż tak bardzo mi nie zależało widać. Caluteńką niedzielę spędziłam w domu przed TV i z komórką w garsci, ale warto było bo późnym popołudniem zajrzeli powczasowo Młodzi. Po opowiadali co tam na wczasach i przy okazji jakie mają niefajne atrakcje z rodzicami JuzNiePanny. Biedna ona... Nie wiem czy nie strzeliłam sobie w kolano (nawet im to zaznaczyłam mówiąc), ale powiedziałam na głos to nad czym sama pracuję ze sobą. Dzieci nie mają żadnego długu, obowiązku czy też powinności bezwzględnego dbania o rodziców. Mogą to robić, jak najbardziej, ale nie kosztem siebie. Dziecko na świat się nie prosiło, to że jest i istnieje to konsekwencja decyzji rodziców, chcieli to mieli (wpadka też jest konsekwencją decyzji). Alimentacyjne obowiązki dzieci względem rodziców są ustalone prawnie, jakieś tam podstawowe zasady też, ale cała reszta to dobra wola dziecka, które ma prawo stawiać granicę i nie pozwolić sobie wejść na głowę. Tak jak ja wczoraj gdy Matencja bolała przez telefon, że jest sama, nie ma do kogo słowa powiedzieć, nikt do niej nie dzwoni, nikt nie odwiedzi. No siąść i płakać normalnie. A jak wejdziesz w głębsza luźną dyskusję to okazuje się, że sąsiadki zaglądają, zapraszają, a rodzina i znajomi jednak dzwonią. Biłam się sama z sobą by do niej nie jechać, bo wiedziałam że jak pojadę to będę żałować, a weekend ma być moim czasem dla mnie. Póki się da, oczywiście.
Dziś po pracy zaliczyłam odwiedziny u Matencji. A wieczorem kino, Hrabia Monte Ch. Bardzo mi się film podobał, mimo że długi. Książki nie czytałam. Ładnie poprowadzona akcja, intryga; miał ten Aleksander łeb nie od parady. A poza tym lubię słuchać języka francuskiego. Zanurzyłem się w tym filmie na maxa. 

sobota, 7 września 2024

32 / 2024

Z kronikarskiego obowiązku zanotuję, że zaliczyłam odwiedziny rodzinne gości zza oceanu, z dalekiej Hameryki, a konkretnie z Kanady. Przystanek w trakcie podróży znaczy się mieli. Miło było patrzeć i słuchać jak Mała wymiata z nimi po angielsku, ale trudno mi się dziwić bo przecież ona pracuje w tym języku. Nie mniej jednak serce rośnie 😉 Goście fajni, mili, sympatyczni, nie kłopotliwi. Niestety nie zdążyli zobaczyć się z obojgiem moich rodziców. Byliśmy u Matencji, my, Mała i mój brat z rodziną. Delikatny najazd Hunów 😃 ale zorganizowaliśmy się tak by sama Matencja nie miała nic do roboty. Oczywiście był dramat że my wszyscy wychodzimy a ona zostaje sama, ale to standard. Już się przyzwyczailiśmy. Trzeba to robić szybko, energicznie i nie przedłużać niepotrzebnie. Wychodzić znaczy się. Dziś piorę bo pościele, ręczniki itp., w końcu miałam cztery dodatkowe osoby na pokładzie.

Weekend to moja zmora, w tygodniu jeszcze czas szybko zlatuje, bo wiadomo praca zajmuje sporo dnia. A weekend to masakra. Zwykle gdzieś razem z SzM jechaliśmy, rowerem, autem, różnie to było, ale było. Bolałam wtedy, że życie towarzyskie nam się rozsypuje, jakbym czuła co będzie. Teraz staram się planować tak by mieć czas zorganizowany, ale różnie to bywa. Ludzie mają swoje życie, rodziny, plany. Nie mam tak zwanej przyjaciółki-papużki-nierozłączki, moje relacje są raczej luźne, towarzyskie. Fakt gdy trzeba, gdy mam kryzys to wiem że są tuż obok, ale w sytuacji ot tak, od niechcenia, to mam taki wewnętrzny opór by się komuś wciskać w kalendarz. Mam często wrażenie że większość kontaktów wychodzi z mojej inicjatywy, a teraz mam taki czas że mi się nie chce. Zmuszam się trochę by wychodzić do ludzi, ale częściej odpuszczam. 

Urlop mam juz w końcu zaplanowany i zorganizowany. Późno to fakt, ale lepiej późno niż wcale. Nie miałam na tyle siły wewnętrznej i energii by organizować się sama. Szukanie towarzystwa na grupach społecznościowych jakoś mnie nie przekonało. A Mała jednak była chetna. Zgodnie z sugestia terapeutki wyszłam z inicjatywą, bo przecież dopóki nie zapytasz to nie wiesz. Nie chciałam jej tak oblepiać sobą, ale... Lecimy z Małą do Turcji leżeć i pachnieć, może nawet coś zwiedzić.

No i ... zarezerwowałam nam wyjazdowe Boże Narodzenie. Bezkosztowo mogę zrezygnować do wskazanego terminu więc nic nie ryzykuję. Muszę porozmawiać z Młodymi czy chcą, bo Mała jest oczywiście chętna, no i koniecznie z bratem co do losów świątecznych Matencji i ich planow. Tak, mam wyrzuty sumienia, ale uparcie idę w to, że nie odkładam nic na później i patrzę co jest i będzie dobre dla mnie.

Dziś biorę to co niesie życie. Kumpelka zaprosiła mnie na powczasowe pogaduchy. Trochę to jest taki rewanż za przysługę, ale nie rozkminiam. Korzystam. Jutro może się skuszę na wyjazdowe odwiedziny innej kumpelki, która jest na turnusie 130 km stąd. Zapraszała nawet na nocleg, ale myślę że dzień wystarczy 😉
Dziś w nocy Młodzi wracają ze swoich wywczasów. Myślałam by zaprosic ich jutro na obiad, ale dam im spokój, niech się ogarniają przed powrotem do pracy. Poczekam na ich inicjatywę. Nadgorliwość jest niewskazana.
Miłego dnia!
Ups, chciałam zakończyć wpis fotką mojej współlokatorki i nie umiem tego zdjęcia wrzucić tu na koniec. Trudno 😀
Edit: udało się 😃

poniedziałek, 2 września 2024

31/2024

Nie mam coś weny do pisania, tyle jest we mnie emocji... 

Sprawy pogrzebowe ogarnęliśmy sprawnie, posiłkując się znajomościami tam, gdzie były one konieczne, a były. Tatencjusz jest pochowany poza swoją parafią, na innym cmentarzu niż "ustawa przewiduje". Z tym były spore problemy, gdyby nie znajomości to byłoby ciezko. Tak więc koniec końców mam ich obu na jednym cmentarzu, w zasięgu wzroku; gdy stoję przed grobem Taty, to w niedalekiej odległości na wprost widzę krzyż grobu SzM. Sam pogrzeb (i msza) odbył się bez sensacji, pospiechu i fochów księdza, było godnie, ładnie i jak trzeba. Nikt nie pukał mi palcem w zegarek z pretensjami, że za długo, za późno i szybciej, szybciej... Ale też nauczona doświadczeniem osobiście prosiłam księdza by się nie spieszył... Rodzina przyjezdna stanęła na wysokości zadania; przyjechali pod kościół przed pogrzebem, odjechali po konsolacji (czyli przyjęciu, rany kto wymyślił to słowo?), prosto z restauracji. Zagraniczny wujek przyjechał do mnie, a Matencji powiedział że zatrzymał się w hotelu. Miał okazję zobaczyć z bliska na własne oczy jak to wszystko teraz tu wygląda. Powiedział mi że mam przechlapane, że nie wyobrażał sobie że Matencja jest aż tak zamotana, że tak bardzo mnie oblepia. Po pogrzebie, po poczestunku gdy już się wszyscy rozjechali, zabraliśmy Matencję na spacer w piękne zielone spacerowe miejsce. Zaopatrzyliśmy się w wózek, bo wiadomo że kiepsko u niej z chodzeniem. Była piękna pogoda, był spacer, były nawet lody i piwko. Wbrew wszystkiemu bardzo miło to wspominam. To był bardzo dobry pomysł mojej bratowej. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. 
Dziś już po trzech tygodniach od śmierci Tatencjusza mogę powiedzieć, że Matencja trochę oswoiła nową sytuację. Stopniowo przyzwyczaja się do tego że jest sama, no i leki też robią świetną robotę. Nie zmienię tego, że dzwoni do mnie po X razy, ale nie odbieram już wszystkiego jak leci; nie biorę wszystkiego na swoje barki. Daję jej szansę by mogła zadzwonić też do mojego brata :) Nie mogę na niego narzekać, bo przecież dzielimy się opieką nad Matencją, ale mam wrażenie, że on myślał że ja momentami może przesadzam. Myślał tak zapewne do momentu gdy zajrzał do billingu za Matencji telefon, a tam prawie 500 wykonanych zrealizowanych połączeń, w przeważającej większości oczywiście do mnie. Do tego trzeba jeszcze dodać te, których nie odebrałam... I jak ja mam być normalna? Nie da się tak żyć. Ilekroć jadę do Matencji muszę przywdziać na siebie maskę/zbroję i po prostu gram. Odliczam w myślach, sama siebie strofuję, ale twardo odgrywam tę rolę. 
Pracuję nad tym by nie mieć wyrzutów sumienia gdy stawiam granice, walczę z zakodowaną w głowie powinnością , robię miejsce dla siebie i dbam o swoją przestrzeń. Paradoksalnie w tym przypadku myślę że utrata SzM dodaje mi sił. Jestem w stanie niejako usprawiedliwić się sama przed sobą, że tak robię, że dla dobra "sprawy" czasem kłamię i oszukuję, bo przeciez mam na barkach swój okropny bagaż przeżyć i własne dramaty. 
Trzymam się, bo muszę. Nie mam innej opcji.


niedziela, 11 sierpnia 2024

30/2024

Wczoraj mój Tata zmarł. Miał 84 lata. Szpital zamiast do mnie zadzwonił do Matencji, mimo że zmieniałam te dane przy przyjęciu Tatencjusza do szpitala. Musiałam zweryfikować czy to co mówi Matencja polega na prawdzie. Okropna sytuacja. 
Matencja mimo otępienia przeżywa, wie że to umarł mąż, a nie "ten drugi, który się nią opiekuje" (może to i dobrze, że odebrała ten telefon), ale domaga się towarzystwa, atencji. Nie zostaliśmy u niej  na pierwszą wdowią noc mimo, że prosiła. Ani ja ani brat. Nikt. Bo wiemy, że to byłaby pierwsza, a potem są kolejne. Nie wzięłam jej do siebie, bo wiem że mogłoby się to dla mnie nie skończyć dobrze, po prostu mógłby być problem z jej powrotem. Zapewniłam opiekę i towarzystwo w ciągu dnia. Przyjechała Mała, była z nią do czasu naszego powrotu, gdy pojechaliśmy próbować cokolwiek załatwić. Niestety w sobotę nie powinno się umierać, zwłaszcza w szpitalu, bo rodzina w sprawach urzędowych jest uziemiona do poniedzialku. Z jednej strony wiem jakie to straszne, bardzo mi żal Matencji. Z drugiej stawiam granice, bo walczę o siebie, ale w głębi duszy jestem jednym wielkim wyrzutem sumienia. Zapewniałam, że kochamy, troszczymy się, że jest dla nas ważna, że współczujemy, że nam żal, że też cierpimy. Otępiały starczy egoizm powiedział do mnie, że jestem egoistką, że muszę bardzo jej nienawidzić skoro jestem taka bez serca i że nie wiem jak to jest, że nie jestem w stanie jej zrozumieć. Niby wiem, że to nie ona mówi, że to choroba, ale boli jak cholera... Najchętniej przypomniałabym jej jak na niego nadawała i pomstowała, nie pomna moich uwag, że zapłacze i doceni dopiero gdy go zabraknie. Wiem, że usłyszałabym że przecież ona tak nigdy i że wymyślam, jestem bezczelna, i w ogóle jak mogę.
Razem z Małą ogarnełyśmy jej mieszkanie usuwając z widoku rzeczy Tatencjusza; żeby nie kłuły jej w oczy, nie wywoływały bólu. Znalazłyśmy jej zajęcie, przepisywanie numerów telefonów ze starego do nowego notesu. 
Kierowana wyrzutami sumienia wczoraj zarządziłam na dziś wspólny obiad u Matencji; Mała, Młodzi i ja. Potem po południu, po kawie młode pokolenie ruszyło do swoich zajęć i planów, ja zostałam. Gdy próbowałam wyjść - powtórka z rozrywki. Zostałam na trochę jeszcze. Usłyszałam że ona chętnie pojedzie do mnie zobaczyć jak mieszkam. Zamarlam... Na szczęście przyjechał brat. Uczepiła się jego żeby został jeszcze albo znowu przyjechał wieczorem (bo był wczoraj). W końcu wyszliśmy oboje po 18... A dzień się jeszcze nie skończył. Ile razy jeszcze odbiorę od niej dzisiaj telefon? 
Mam już doświadczenie więc wiem co trzeba ogarnąć. Szpital, USC, zarządca cmentarza, parafia jedna, parafia druga (bo chcemy go pochować na tym samym cmentarzu gdzie leży mój SzM, więc w innej parafii), zakład pogrzebowy, kwiaciarnia, restauracja, rozwiesić nekrologi, rozesłać info o terminie pogrzebu, przygotować Matencję do pogrzebu, zrobić zakupy, zorganizować nocleg i jedzenie dla przyjezdnych (a trochę ich będzie). Tak, jestem w trybie zadaniowym, niebywale spokojna, sama sobą zdziwiona, wręcz zaniepokojona tym swoim zamrożeniem.
Wczoraj nocowała u mnie Mała a ja nie potrafiłam się tym cieszyć. Ona stanęła na wysokości zadania, przyjechała by mnie wesprzeć. Moi Młodzi przyszli mnie po prostu przytulić. A ja... zostawiłam Matkę samą, co ze mnie za córka. 
Coś ze mną nie tak, nie uronilam ani jednej łzy, bo nie potrafię płakać. Czuję się jak znieczulona, jakby to mnie kompletnie nie dotyczyło.
A może jeszcze nie dotarła do mnie ta strata. To dla mnie jedyne wytłumaczenie, chwytam się tego by nie myśleć o sobie źle.
Doszłam do tego, że muszę tu wrzucić swoje myśli i uczucia, by móc je przeczytać i spróbować podejść do tego obiektywnie. No i tak dla siebie, trochę ku pamięci ;-)




wtorek, 30 lipca 2024

29/2024

Zaliczyłam dziś bardzo długi, jak na mnie, spacer po cmentarzu. Szukam nagrobkowej inspiracji. Dojrzałam i podjęłam decyzję, że czas już uporządkować sprawy związane z grobem SzM. Do tej pory czułam taki wewnętrzny opór, bo to co jest teraz zrobiłam sama, własnoręcznie. Uzupełniłam ziemię w tej drewnianej foremce, wyłożyłam agrowłókniną, wysypałam białymi kamyczkami, wokół grobu to samo, a kamyczki ciemnoszare, zrobiłam wzmocnienia z granitowych kostek, ułożyłam płytki. Sama. Nie chciałam pomocy. Czułam że chcę i muszę sama. I czułam taką więź, jakiś sentyment, że to jest takie bliskie mi miejsce, takie moje, intymne. Miałam takie jakieś irracjonalne uczucie, że gdy zrobię nagrobek, pomnik, jak zwał tak zwał, to już będzie po prostu takie jak wszystkie inne. I nie chciałam tego. A teraz dojrzałam do tego, że chcę. Chcę mieć podomykane wszystkie sprawy. I chcę mieć to już ogarnięte. Przede mną najgorsze czyli decyzja co to ma być. Żadnych wymyślnych rzeczy, żadnych ozdobników. Ma być skromnie, ascetycznie wręcz. Spacerowałam alejkami szukając natchnienia. W czwartek jestem umówiona z panem specjalista. Liczyłam w głębi duszy, że uda się to zorganizować na rocznicę śmierci, a pan powiedział że na wrzesień nie ma co liczyć, ale do listopada będzie. Zobaczymy co powie gdy już ustalimy szczegóły. Nikt przecież nie mówi, że muszę to zamówić akurat u niego.
U rodziców stabilna równia lekko pochylona. O ile Matencja fizycznie trzyma sie całkiem ok, o tyle Tatencjusz gaśnie. Całymi dniami śpi. Nawet nie włącza TV. Usiłowałam dziś zachęcić, że przecież olimpiada, sport. Bezskutecznie. Chodzi tylko tyle co musi. Na szczęście prostata wymusza częste wizyty w toalecie. Nie ma apetytu, chudnie, co akurat niby jest pozytywne, bo słabe serce nie lubi dużej wagi. Jestem przygotowana, tak mi się przynajmniej wydaje, na to że może zasnąć i się od meldować. Nawet nie myślę co wtedy zrobimy z Matencją, bo formalności do pomocy instytucjonalnej jeszcze nie zaczęłam z prozaicznej przyczyny. Oboje w wypisach szpitalnych mają wpisany zmiany otępienne więc konieczne jest zaświadczenie od lekarza psychiatry, a wizyta dopiero za miesiąc. 
Oglądam po raz fafnasty "Wiek Adaline". Bardzo lubię ten film.
Od dziś będę ćwiczyć afirmację. W dzień i w nocy wszystko mi sprzyja. Więc nie ma sensu się zamartwiać, bo przecież wszystko mi sprzyja i w nocy i w dzień 😄😉

poniedziałek, 29 lipca 2024

28/2024

Najpierw zajrzałam tu tylko na chwilkę, potem na ciut dluższą, potem się zaczytałam, zamyslilam, rozkminialam, bo nie było mi łatwo przejść ot tak do porządku dziennego, potem trochę dziubalam w tej komórce, szukałam różnych dyngsów, no i ani się człowiek obejrzał, jeszcze nie położył do łóżka, a już za ciut dłuższą chwilę trzeba wstawać do pracy...

Zatem w skrócie:
Po pierwsze primo 😄 Z soboty na niedzielę przyśnił mi się SzM. Żywy. Pozytywny.
Po drugie... Niedzielne rodzinne kawkowanie okazjonalne u Młodych z rodzicami JuzNiePanny zaliczone. Sporo mnie kosztowało emocjonalnie...
Po trzecie... Przyszedł moment gdy mam  możliwości, ale nie mam z kim, a na samotny wyjazd wakacyjny chyba jeszcze nie jestem gotowa, brak mi odwagi.

Udanego tygodnia!

niedziela, 28 lipca 2024

27/2024

Coz... 
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim wpisem. Wyszło na to że tym ostatnim moim wpisem prowokowałam do wystawiania mi laurki... a zupełnie nie o to mi chodziło. Moją intencją było, by osoba która napisała mi ten konkretny anonimowy komentarz zorientowała się jak wiele dobrego zrobiła, jak tych kilka słów wiele znaczy. Nie umniejszam wartości pozostałych komentarzy, ale akurat tak się zdarzyło że ten jeden wystawiony dawno temu, bardzo mnie wspierał w trudnych chwilach. A postawione niejako zarzuty że komentarzy nie piszę u innych, domagam się ich u siebie, nie odpowiadam na komentarze u siebie itd. Jest w tym sporo racji. Przyznam szczerze że często czytam wpisy u  innych i po prostu nie wiem co mogłabym napisać i pozostaje biernym czytaczem... No cóż w życiu też tak mam. Zbieram się w sobie by zadzwonić do przyjaciół, do znajomych, do bliskich, ale na postanowieniach i myśleniu o tym się kończy. 
...
Nie mam weny na więcej.

wtorek, 23 lipca 2024

26/2024

Dziękuję ♥️ 
...bo kiedy jestem w takiej totalnej czarnej doopie tych kilka ważnych dla mnie słów wspiera mnie bardzo. Po prostu znowu zaczynam wierzyć w siebie.

25/2024

A u mnie jak zwykle huśtawka...
W piątek po pracy pojechałam ze znajomymi na wyjazdowy weekend. Godzinka drogi i już byłyśmy w opcji relaks. Ja niestety uwiązana do telefonu, bo rodzicom trzeba przypomnieć by wzięli leki, potem sprawdzić czy na pewno je wzięli, no i odpowiedziec kilka razy na te same pytania, a na końcu usłyszeć, że dlaczego nie przyjadę skoro ona jest sama i nie ma do kogo ust otworzyć, bo ten On (Tatencjusz znaczy się) cały czas tylko śpi. 
I tak minął mi piątek, a potem sobota. Leniwie, bez pośpiechu, totalne nicnierobienie, grzanie się w słoneczku itp. Było miło, ale dla mnie na dłuższą metę trochę to męczące, bo gospodyni ma problem ze sobą, ze swoimi rodzicami, ze swoim życiem, a % (których nie było dużo) powodują u niej wylew żalu i smutku. Wszystkie tam obecne jesteśmy pokaleczone przez życie, każda ma swoją traumę. Może było jej to potrzebne. Nie grymaszę, nie narzekam, nie żałuję, jeszcze jej dobrze nie znam, cieszę się, że mogłam tam z nimi być. 
W niedzielę powrót w całkiem fajnym nastroju. Wracając od razu zajrzałam do rodziców. A tam dramat Tatencjusz nie zdążył do toalety z "dwójeczką", Matencja ogarnęła całkiem dobrze. Ogarnęłam na wszelki wypadek wszystko co się dało dom_est_osem, przeleciałam szmatą podłogi, a dywany odkurzaczem i siłą rozpędu wykąpałam ich oboje. Zmusilam do ruchu, do wypicia płynów (przecież upały), bo ciśnienie Tatencjusza było zanikowe i odlatywał na moich oczach. Nakazalam dużo pić, wrócił, sytuacja wydawała się być opanowana i pojechałam. 
Pojechałam na niedzielne warsztaty terapeutyczne, z marzeniami w tle. Trochę się obawialam i zadawałam sobie pytanie po co tam jadę, bo miałam problem z odnalezieniem, wymyśleniem i nazwaniem swoich marzeń. Serio. Ale było miło i tak podbudowana pozytywnie wracałam sobie do domu i... Matencja po raz kolejny (w czasie warsztatów 4 razy) znowu dzwoni i słyszę, że ten On chyba umiera i ona się boi. Zawróciłam, jeszcze w drodze wzywałam pogotowie. Jednak odwodniony, ciśnienie 60/40. Podali kroplówki, przy nich wypił naprawdę dużo. Wrócił. 
W poniedziałek znowu walka z geriatrycznymi wiatrakami... On mówi, że pije płyny, bierze leki i wcale tego nie robi, a ona każe mi szukać Tatencjusza i ściągać go do domu, bo gdyby był w domu, a nie szlajał się licho wie gdzie, to by jej coś pomógł przy tym Onym...
Poinformowałam brata, że ja dojrzałam do decyzji o pomocy instytucjonalnej, że nie damy rady tak ich pilotować i że czas najwyższy kompletować papiery, więc zaczynam ogarniać ten temat, bo trzeba im zapewnić zorganizowana opiekę, bo czas płynie a poprawy ich stanu się raczej nie spodziewamy, a nawet gdyby to zawsze jest możliwość cofnięcia się z tą decyzją. O to martwić się będziemy gdy przyjdzie czas. Najpierw ogarnijmy temat i po prostu sprawdźmy szanse. 
Psychiatra radzi mi jeszcze, albo nawet najpierw, ubez_własn_owol_nienie. Też chyba się muszę za to zabrać.
Dziś mam wtorkowe wolne popołudnie. Rozkoszuje się nim... Leniwe, smętne, nic nie muszę, bo do rodziców jedzie brat... Ja nawet nie dzwonię.

piątek, 19 lipca 2024

24/2024

Cała jestem jednym wielkim smutkiem i stresem. 
Martwię się o rodziców. Mam wrażenie, że Tatencjusz powoli rezygnuje z życia. Widzę to otępienie, te zmiany, rezygnację, życie za szybą, puste oczy, brak zorientowania... Dziś bez krępacji po prostu od razu zrzucił szatki bo zaproponowałam mu pomoc przy kąpieli. No i zapytał co ma robić, co teraz? Mam wrażenie, że teraz w tym teatrze cieni wbrew pozorom bardziej aktywna jest Matencja. Ona też nie ogarnia wszystkiego jak trzeba. Jest wiecznie zadziwiona czymkolwiek, bo ona przecież nigdy ... Potrafi ładnie budować zdania, te swoje bzdurki o ojcu, który ją zostawił mówi ładnie gramatycznie
Szykuję się do poważnej rozmowy z bratem, bo uważam że czas najwyższy by złożyć wniosek o pomoc instytucjonalną. Nikt nie mówi, że mają tam od razu być od tu i teraz, ale papier niech będzie złożony na wszelki wypadek i nabiera mocy urzędowej. Zrezygnować, prolongować zawsze lepiej niż zaczynać od zera...
Dziś podczas terapii, która trwa jedną godzinę, gdy miałam wyciszony telefon, miałam 23 nieodebrane połączenia od Matencji. Helpunku!
We wtorek zaliczyłam gabinet kosmetyczny, nawet chyba to jest klinika, generalnie zaliczyłam wizytę, na którą długo czekałam. To czy było warto okaże się z początkiem sierpnia.
W środę spotkanie z koleżanką AM, miało być gdzieś w knajpce, wyszło u mnie. Potrzebne mi takie kontakty, bardzo lubię spędzać z nią czas. Tym razem dobralysmy się stresowo; ja w żałobie, ona w stresie weselnym, bo syn się żeni :)
W czwartek terapia, potem ogarnianie geriatrii. Do domu ściągnęłam przed 22. Na przydomowym parkingu zmarnowałam chyba pół godziny szukając kluczyków do auta, nawet nurkowałam w kontenerze ze śmieciami 😉😄


środa, 17 lipca 2024

poniedziałek, 15 lipca 2024

22/2024

Moja geriatria...
W środę zaliczyłam urodziny Teściowej, okrąglutkie 90. Leżąca na własne życzenie, ale zaopiekowana, jak zwykle wymagająca, i jak zwykle w myśl zasady "jestem ja, a to co wokół jest tylko po to by mnie było dobrze". Nie usiądzie, nie wstanie, nie poćwiczy, nie współpracuje kompletnie, bo niewygodnie, bo słaba, bo nie ma sił, bo po co itp. Tak wiem, wiek ma swoje prawa, ale ona taka jest od zawsze. I z jednej strony żal mi jej, biedna matka przeżyła swojego syna... Z drugiej strony nie ma we mnie zgody na taki porządek i taką sprawiedliwość, bo czyż nie rozsądniej by było gdyby to ona odeszła... Zawsze spada na cztery łapy a jeszcze grymasi. Tej córki tylko mi żal... Bo matka jej kompletnie nie docenia, a druga córunia jakoś nie kwapi się do pomocy.
Moi rodzice wydawać by się mogło że są jeszcze w miarę samodzielni, bo chodzący, ale też wymagają opieki. Z dnia na dzień widzę jak coraz bardziej są zagubieni. Matencja lat 81, z diagnozą znanej choroby na A., niby jest ok, a tak naprawdę prawie odklejona od rzeczywistości, wiecznie wszystkim zdziwiona, nic nie wiedząca, jak słyszę, że "przecież ona nigdy" to mi się ciśnienie samo dźwiga. Ale obraża się i dyskutuje jak zdrowomyśląca osoba, więc trzeba uważać na to co się mówi. No i do kompletu problem pt. znikający małżonek czyli Tatencjusz. Raz jest na pokładzie, a za chwilę już go nie ma, zostaje tylko ten co się nią opiekuje, niby jakis kolega Tatencjusza. Można się zagubić jak się nie jest w temacie. To niewiarygodne co się dzieje z umysłem. Patrzy na niego i mówi że to nie on, mało tego, patrzy na niego i nadaje na niego mówiąc że go nie ma, że ją zostawił, szlag wie gdzie jest i się nią kompletnie nie interesuje. 
Mnie też już kilka razy nie poznała... 
Tatencjusz... do pewnego czasu psyche trzymała mu się dzielnie, problemy były z sercem, z wydolnością, ale i u niego ostatnio zaobserwalismy zmiany. Tylko myśleliśmy, że to dlatego, że kiepsko slyszy. Ale teraz szpital go pięknie przebadał wte-i-we-wte i niestety... mamy glejt na leu_ko_ara_jo_zę, znaczy otępienie. Nie dość że głuchy i uparcie nie nosi aparatów to jeszcze nie jarzy jak trzeba. Zapomina, ma problem z pamięcią, z przyswojeniem nowej informacji. Dramat, bo to on ogarniał Matencję. A dziś alzheimerowa Matencja mówi do mnie "jak coś mówisz do niego to mów tak żebym ja słyszała, bo on potem nie pamięta to ja mu przypomnę".
Trzeba ich pilnować oboje w zasadzie w każdej sferze. Jeszcze w miarę dobrze funkcjonują w domu, ale są rzeczy, których nie ogarną, wsparcie musi być. Czasem trzeba ich hamować by zdecydowanie nie ogarniali sami (pod domem stoi zaparkowane auto Tatencjusza!). Porozkładać obojgu leki do kaset na tydzien (ojciec 17 pozycji, matka 12). Przypominać codziennie by te leki brali. Zakupy wszelkie (hurtowe ilości ręczników papierowych i papieru toaletowego), gruntowne porządki raz na jakiś czas, zakupy do lodówki by mieli co jesc, nagotować obiadów i wstawić do zamrażarki by mieli gotowe, na szczęście potrafią to sobie odgrzać, a nawet ugotować ziemniaki. Ogarnąć wizyty u lekarzy, wszelkie badania, terminy...
I odbierać milion telefonów od Matencji... Na szczęście rodzina przyswoiła temat, zrozumiała że jest jak jest i dali mi spokój. Bo jeszcze do niedawna robiłam za infolinię rodzinną.

Okropna jest ta starość. Nie chcę dożyć takiego stanu. Nie chcę być problemem dla moich dzieci. Chcialabym się stąd zwinąć tak jak SzM. Nieoczekiwanie, szybko i bez bólu i udręki chorowania. Serio. Może jeszcze nie teraz, ale chyba zdecydowanie szybciej niż oni się zbiorą.

Tak, mam doła. 
I nie mam ani siły ani ochoty na życie. Tylko ja wiem ile kosztuje mnie ubieranie się w piórka tej, która sobie radzi. Ubieram te piórka i lecę potem siłą rozpędu, aż one opadną i wtedy staczam się w dół.

Jutro, wiedziona jeszcze siłą rozpędu, jeszcze z maja, kiedy wróciłam z tureckiego babskiego wojażu, wyląduję w profesjonalnym gabinecie medycyny estetycznej na konsultacji. Kompletnie nie mam na to ani ochoty, ani nastroju, ale wtedy się zmobilizowałam, czekałam długo na ten termin, to żal zrezygnować, bo mogę potem żałować tej rezygnacji 😉 a może jutro nastrój mi się poprawi, kto wie... 
Bo na ten przykład ... W sobotę kompletnie nie miałam ochoty na wyjście towarzyskie, na k_ara_oke ale zmusilam się, przyszłam spóźniona mocno, ale nie żałowałam. W niedzielę to samo, do znajomych którzy zapraszali, już myślałam że może odpuszczę, ale w końcu ruszyłam dupkensa i fajnie bylo. 
Muszę i już. Tak do tego podchodzę. Zadanie do wykonania. Zrobić, odhaczyć, gotowe i następne...



wtorek, 9 lipca 2024

21/2024

Nadrabiam zaległości...
W czwartek najpierw musiałam kontrolnie ogarnąć Matencję, potem załatwić to i owo w banku, a potem jeszcze odwiedziny szpitalne u Tatencjusza w szpitalu. Jak w końcu ściągnęłam wieczorem do domu to już nie miałam siły na nic.
W piątek też sporo się dzialo, bo najpierw znowu bank, potem zajrzałam do siostry SzM i Teściowej, gdzie pojechałam ze swoim zaległym urodzinowym ciastkiem dla Teściowej. Pokawkowaliśmy, a przy okazji załapałam się na pierogi z borówkami (nie mylić z jagodami). Wieczorem wpadła mi jeszcze kompletnie nieplanowana wizyta u Matencji, bo jej sąsiadka dała mi cynk, że Matencja umowiła się z lekarzem POZ. Szlag mnie jasny trafił, bo kompletnie nie było takiej potrzeby, a ona sama, Matencja znaczy się, twierdziła, że on ten lekarz po prostu sam chciał do niej przyjść. Ręce mi opadły. Zjechaliśmy tam z bratem oboje, usiłowaliśmy naświetlić lekarzowi sytuację, no i chyba w końcu przejrzał na oczy i zobaczył, że ona, Matencja, jest odklejona od rzeczywistości, bo tylko powiedział, że musimy być świadomi, że problem będzie narastał. Odkrywca jakiś czy co... Ustaliliśmy, że jeśli Matencja bedzi do niego dzwonić i cokolwiek chcieć to ma się kontaktować z nami. Zobaczymy czy to zadziała, bo faktem jest, że ona przy każdej domowej wizycie (w ramach NFZ!) odpala mu kasę. Czekamy aż skończy jej się gotówka 😉
W piątek byłam tak rozwalona emocjonalnie, że nie umiałam zasnąć, jeszcze pamiętam jak zegarek wskazywał godzinę 2:40. A pobudkę miałam wczesną, bo w sobotę jechałam z liczną grupą biegowych znajomych na wycieczkę w góry. Emocjonalnie dużo mnie to kosztowało. Rozkleiłem się w środku siebie jeszcze w samochodzie, gdy jechaliśmy znajomą trasą tyle razy przejechaną razem z SzM. I początek wędrówki też nie był fajny, żałowałam że pojechałam, bo emocjonalnie mnie to przerastało. Gdy brałam leki miałam wrażenie, że jestem zamrożona, bez emocji, a teraz nie potrafię sobie z nimi dać rady. Koniec końców dałam radę, starałam się trzymać fason, chyba nie było źle... W sumie przewędrowaliśmy 15 kilometrów, najedliśmy się jagód, nacieszyliśmy oczy cudownymi widokami i było po prostu miło. 
W niedzielę spontanicznie pojechałam z koleżankami na wycieczkę rowerową. Pogoda nie była zbyt fajna, ale kto nie ryzykuje ten nie ma chlupoczącej wody w butach, tak nas zlało 😄😉. A nakręciłyśmy 42 km. Po powrocie do domu szybki prysznic, ciepła herbatka, choć chciałoby się piwa, no i wiooo do Matencji, a potem do Tatencjusza. 
W poniedziałek, znaczy wczoraj, przebadany ustabilizowany wzmocniony Tatencjusz został wypisany do domu. W ferworze wypisu, ogarniania jego powrotu, męczących telefonów Matencji, która dorwała się do ulotki leku i twierdziła, że tego leku brać nie będzie bo nie jest psychiczna, potem sprawdzania leków czyli co jest a co wykupić, ułożyć to potem w tygodniowych kasetach na leki, ogarnąć ich domowo itd. zapomniałam o sobie. Zapomniałam o wyznaczonym ustalonym terminie terapii, a zgodnie z zasadami jeśli nie odwołam odpowiednio wcześniej to i tak płacę. Udało mi się ustalić nowy termin, taki na cito, bo już dziś, a miła pani terapeutka jednak mnie dzisiaj nie skasowała za tamtą nieobecność. Bardzo to było miłe.
Dziś wtorek i w koncu mam leniwe popołudnie; tylko zaraz po pracy byłam na wspomnianej terapii, a teraz zajadam się pysznym bobem i piszę sobie notkę. Przed chwilką zadzwonił Młody na pogaduchy. Fajne jest to że chce i dzwoni. Bo ja nauczona Matencją, nie obdzwaniam moich dzieci, choć czasem się zastanawiam czy nie przeginam w drugą stronę.
Emocjonalnie tak w ogóle nie jest mi łatwo. Takie mam emocjonalne wzloty i upadki. Od głębokiej czarnej toni do wypłynięcia na powierzchnię, bo o wchodzeniu na szczyt nikt nie mówi ;/ Jak uda mi się pobyć trochę na powierzchni to już jest dobrze. A jak jest źle to po prostu nie mam siły by to wszystko ciągnąć. Jestem zadaniowcem więc piszę sobie po kolei zadania i staram się je realizować, tylko mam wrażenie, że mam na to coraz mniej sił. I tak się toczy. 
A propos wody i wizualizacji... 
W czasie covidowego kryzysu pracowego miałam wrażenie że stoję na małej lodowej krze na środku szerokiej, głębokiej, rwącej rzeki i staram się przeskakiwać z jednej kry na drugą. Do brzegu daleko, kładki, mostu nie widać, a brzegi rzeki są wysokie, niedostepne. Tak bylo. Tak się wtedy czulam. 
Ostatnio na terapii powiedziałam, że teraz moja rzeka jest rwąca, bez kry, ale to taka bystra, górska rzeka z licznymi kamieniami, głazami, które są śliskie, brzegi rzeki są co prawda łagodniejsze, ale pełne tych kamieni i głazów. Wokół jest ładnie, zielono, ale nie umiem wydostać się na zewnątrz, a mostu, kładki wciąż na horyzoncie brak. Podczas sobotniej wycieczki w górach brodziłam w takiej górskiej prawdziwej rzece, ale ta "moja" zwizualizowana obecna rzeka jest szersza, głębsza, szybsza i ma zdecydowanie bardziej krystalicznie czystą wodę. Bez kry, ale ze śliskimi wystającymi kamieniami i wciąż niedostępnymi brzegami...


czwartek, 4 lipca 2024

20/2024

...i jak zwykle mam problem z zaśnięciem, a w głowie myśli różne...
Z Tatencjuszem niby lepiej, ale wciąż jest w szpitalu i nikt jeszcze nie mówi o wypisie. Wiem, że tak, jak powiedziała pani doktor "to że on mówi że czuje się dobrze, to nie znaczy, że stan jest dobry, bo nie jest". Z tym jego samopoczuciem to też różnie bywa, zależy od dnia. Na szczęście upały minęły, bo pogoda nie sprzyjała. W szpitalu zobili mu masę badań, jestem pod wrażeniem. W środowisku wszystko byłoby na odległy termin, więc nie ma tego zlego... Bardzo liczę na to że go zdiagnozują, trochę wyprostują i ustawią lekowo. Dziś nie udało mi się dodzwonić do pani doktor, będę próbować jutro. Wysokie markery nowotworowe to nie brzmi dobrze. Denerwuje się, że jeszcze leczenie onkologiczne nam dojdzie. Zmiany mózgowe wskazują że ma prawo gorzej funkcjonować i nie jarzyc tak jak wcześniej. Nie wiem co zrobimy gdy oboje będą wymagali stałego nadzoru. Póki co brat ogarnia jakąś opiekę długo terminową czy coś w ten desen. Na to też trzeba czekać, wiadomo, ale niech już będą w tej kolejce. Matencja w domu. Sama. Bardzo trudno jej przystosować się do nowej sytuacji. Najchętniej widziałaby mnie codziennie u siebie. Wciąż narzeka, że cały czas w domu sama i nie ma z kim porozmawiać. Dzwoni bardzo często w ciągu dnia,  codziennie pyta czy do niej przyjadę. Nie przyzwyczajam jej do codziennych odwiedzin, bo nie ma takiej potrzeby. Funkcjonuje całkiem ok, tylko towarzystwa jej brak. Nie wchodzę w dyskusję, bo nie ma sensu. Zachęcam do TV, do kontaktów telefonicznych z rodziną, ze znajomymi. Kiedyś całe życie towarzyskie prowadziła przez telefon, a teraz ma swoją filozofię, że skoro oni do niej nie dzwonią, to ona dzwonić nie będzie. Nie przyjmuje żadnych argumentów bo jak zwykle ona wie lepiej. Wiem, że to choroba, że wiek, ale powoli wysiadam trochę psychicznie. Jestem zmęczona, przemielona, jak wyciśnięta gąbka. 
W sobotę tradycyjne babskie spotkanie towarzyskie odbyło się u mnie. Moje urodzinowe tym razem, bo cyferka przeskoczyła nie tak znowu dawno. Nie odwolywalam, bo uznałam że dam radę ogarnąć wszystko. W piątek wieczorem ciacho, w sobotę rano reszta, potem do Tatencjusza do szpitala i do Matencji do domu. Szybki powrót, prysznic i już domofon dzwonił. 
W niedzielę odwiedziła mnie Mała, najpierw zapraszała mnie do siebie, ale ostatecznie to ona do mnie przyjechala. Polegiwałysmy sobie luzacko na kanapie z serialem w tle. Taka smętna była ta niedziela. Odwiozlam ją do domu i w drodze powrotnej ugadalam się z koleżanką/sąsiadką na krótkie spotkanie. Miało być u niej, a wyszło u mnie (u mnie chłodniej było). I tak minął mi weekend.
W poniedziałek miałam wolne, bo z Matencją na kontrolną wizytę do urologa trzeba było jechać. Zaliczyłyśmy lekarza, bieliźniane zakupy, wizytę na cmentarzu u SzM, chciałam też zabrać ją do parku, ale nie chciała wysiąść. Spędziłam z nią pół dnia i gdy wychodziłam powiedziała mi że tak krótko byłam. Potem wymyśliła, że mam ją do siebie zabrać i wieczorem odwieźć. Jakaś resztka rozsądku w mojej głowie powiedziała uprzejme, ale stanowcze nie. Miałam szczere chęci iść na jogę, bo od maja czy nawet może kwietnia mnie tam nie widzieli. Jak już zaparkowałam to okazało się, że przez okres wakacji zajęcia są w innych godzinach. I tyle było z mojego jogowania. Wróciłam tak wyprana, że po prostu strzeliłam sobie mega drinka popijając resztki % z soboty. 
Wtorek już był moim dniem pracowym. Po południu zaliczyłam odwiedziny u Tatencjusza w szpitalu. U Matencji był brat.
Środa właśnie się skończyła. Rano przeżyłam rozczarowanie, bo jakoś przekonana byłam że to już czwartek. Bolesna była ta info, że do końca tygodnia jeszcze trochę zostało. Po pracy zmobilizowałam się i pocwiczylam jogę z jedną taką z YouTube. I w planie miałam TV czyli  serial, ale zadzwoniła koleżanka z zaproszeniem na planszówki. Posiedzieliśmy i przegadaliśmy calutki wieczór, no i żeby nie było na samiuskim końcu podglądaliśmy ich nowe nabytki planszowkowe.
Potem prysznic, toaleta, szybkie samodzielne (!) skrócenie włosów, potem było "zajrzę tylko do neta" i ani się człowiek obejrzał dzień się skończył, spania nie ma, więc wzięłam się za bloga...
I tak to. Spokoju życzę 😄

czwartek, 27 czerwca 2024

19 / 2024

Miałam szczery zamiar pisać zdecydowanie częściej, bo jakoś dobrze mi to pisanie robi na psyche. Ile to już lat? Nie pamiętam, będzie chyba ponad 10 lat. Przy pisaniu myśli mi się układają, porządkują, a jeszcze jak doczytam jakiś dobry komentarz to już w ogóle robi się na serducho cieplej. Niestety plany sobie...
Nie bardzo pamiętam co tam się po ostatnim wpisie działo, a chciałabym chronologicznie ...
Rzut oka do terminarza.
Mała znowu leciała na koniec świata, tym razem w drugą stronę, do Hameryki. A ja niby już przywykłam do jej wojaży, ale "leciałam" razem z nią ;) Mniej stresu mnie to kosztowało, bo owszem leciała sama, ale cały wyjazd był pracowy. 
A ja najpierw polansowalam się na moim pracowym projekcie i zaraz potem zaliczyłam knajpiane wyjście na karaoke. Już drugie, więc tym razem wiedziałam z czym to się je. Niesamowite dla mnie jest spostrzeżenie ilu zdolnych ludzi jest wokół, podziwiam ich gdy śpiewają i da się tego słuchać. Ja niestety nie mam zdolności wokalnych. W głowie zanucę wszystko, gorzej gdy ma to wyjść na zewnątrz więc w trosce o dobro ogółu nie śpiewam publicznie ;)
Brałam też udział w imprezie biegowej. Nie, nie biegałam. Tym razem wspierałam wydarzenie biegowe od strony organizacyjnej.
Zaliczyłam w końcu odwiedziny koleżanki, która zapowiadała się juz kilkakrotnie i zawsze coś nam, a raczej jej, nie pasowalo. No, ale w końcu jednak dotarła. 
W tak zwanym międzyczasie świętowałam urodziny, swoje. Pierwsze wdowie, pierwsze bez SzM... Był we mnie taki głęboki lęk, że nikt nie będzie pamiętał. W ogóle w taki głęboki czarny dół wpadłam w tym okresie przed urodzinami. Bo to i równe 9 miesięcy od śmierci SzM, i jakoś tak bardzo ten i kolejny dzień przeżywalam. Źle mi po prostu bylo. Z urodzinami na szczęście nie było tak źle jak się obawialam. W pracy niespodzianka czyli poranne spontaniczne sto lat od dawnej ekipy, a i obecna ekipa też stanęła na wysokości zadania. Moi Młodzi uprzedzili dzień wcześniej, że się wybierają z popołudniową wizytą. Mała była jeszcze na wyjeździe więc życzenia były przez telefon. Niespodziewajkę zrobiła mi siostra SzM, która zawitała z mężem. Było miło, ale dla mnie ciężko, trudno emocjonalnie.
Zaraz po urodzinach przyszedł czas na realizację prezentu urodzinowego od Małej, który dostałam od niej w zeszłym roku w sierpniu. Bilet na mega koncert stadionowy, na który bardzo chciałam iść, a o bilety trzeba było się bardzo postarać. Na koncercie było super, wspominam i jestem pod wrażeniem tego całego show do dziś. Byłyśmy obie z Małą, bo wracała z wojaży tak prawie na styk żeby zdążyć. A po koncercie jechałyśmy do niej spać i spędzić ze sobą jeszcze kawałek dnia np. na śniadaniu w kafejce. To był dla mnie bardzo dobry czas. Piękne wspomnienie.
No i żeby nie było tak pięknie to ja na koncercie, a mój brat ogarniał Tatencjusz, bo kiepski był no i  Tatencjusz wylądował w szpitalu, a Matencja została w domu. Sama. No i trzeba po pierwsze mieć na nią oko, po drugie ogarniać oboje, po trzecie być wciąż pod telefonem, bo ona dzwoni często, bardzo czesto, po czwarte i kolejne, mieć ogromne pokłady cierpliwości, których mnie brak. Staram się, ale mi nie wychodzi, niepotrzebnie się odpalam, traktuję ją jak normalnie zdrowomyślącą osobę, a to błąd podstawowy. No i była ostrka jazda... Najpierw były dramy żebym z nią została na noc, potem były dramy bo powiedziałam, że nie zostanę, potem były różne szantaże nawet emocjonalne, były wyrzuty ("po co idziesz do domu, przecież nikt tam na ciebie nie czeka")i złorzeczenia, wywoływanie poczucia winy, litości i szloch bez jednej łzy. Wieczorem po powrocie do domu, mojego domu, emocjonalnie byłam wrakiem człowieka, takim praniem wypranym w pralce Frania i wyrzętym przez maglownicę. Wzmocniła mnie bardzo pani terapeutka, gdy jej o tym opowiedziałam. Mam do tego prawo. Mogę nie chcieć. Mogę pomagać i ogarniać, ale nie kosztem siebie. Rozsądnie. Na swoich warunkach. Ustalilysmy że dyskutować nie ma co, ani tlumaczyc
I tak myślę sobie, że jakby nie popatrzeć to generalnie znowu jestem w czarnej doopie... 
Fajnie i dobrze to już było.

czwartek, 13 czerwca 2024

18/2024

Wczorajszy dzień... Jadąc do mechanika zapakowałam do auta swój rower, bo postanowiłam wracać do domu na rowerze. Co też uczyniłam, ale ciut naokoło, bo wyszło mi nieco ponad 33 km, zamiast max 12.
Pojechałam sobie w miejsce gdzie jeździliśmy często; do dużego parku, gdzie staw, pałac, potoczek, wodospadzik, pięknie zagospodarowana roślinność itp. W moim poprzednim życiu którejś wczesnej wiosny podczas wycieczki rowerowej, właśnie w to miejsce, kupiliśmy sobie truskawki w budce stojącej przy drodze i wcinaliśmy je na ławce przy uroczej grobli. Pamiętam, że wtedy było zimno i jakby mniej zielono. Wczoraj w tej samej budce były truskawki, aż się po nie specjalnie wróciłam, grobla była ta sama, ławka też, było cieplej, słonecznej, niby przyjemniej, a jednak nie. Zabrakło towarzystwa i drugiego roweru do kompletu. Posiedziałam na tej ławce, woda uroczo się przelewała, truskawki były pysznie słodkie, trochę podumalam, zatopilam się w myślach, wspomnieniach, zapaliłam papierosa i pojechałam dalej. Tymi samymi ścieżkami co kiedyś we dwójkę... Nie, nie płakałam, choć żal serce ściskał. Czas nie leczy ran, czas przyzwyczaja do rany.

wtorek, 11 czerwca 2024

17/2024

I płynie czas...
Nie potrafiłam zmobilizować się by cokolwiek działać po pracy w zeszłym tygodniu. Ani jogi, ani wykupionego warsztatu w ośrodku kultury, nic... 
W końcu w piątek sama siebie zmusilam by pojechać na miejski koncert, na który miałam wejściówkę. Było miło. Nie żebym zachwyciła się na maxa, ale miło. No i wyszłam z domu, a to ważne.
W sobotę najpierw ogarnęłam chałupę bo miałam wrażenie, że kocie kłaki są wszedzie. 
Jaram się wciąż nowym odkurzaczem. Widać jestem już stara skoro jaram się sprzętem do sprzątania :) Bo teraz jestem szczęśliwą posiadaczką trzech (!) odkurzaczy. Pierwszy tradycyjny, workowy, ale mega cichy, taki co to mogę nim nawet o północy działać, kupiony przez SzM, wyszukany ze względu na tą cichość co by kota nie stresować 😉 Drugi, typu krążek co to sam sprząta i nawet może mopowac. Z ręką na sercu powiem, że mopowałam nim zaledwie kilka razy, bo mi to mopowanie malutką ilością wody jakoś nie podeszło. A odkurzanie owszem. Tyle, że muszę przygotować mu pole do działania żeby mógł się poruszać. No i mieć go na oku, bo niestety lubi się zawieszać na listwach progowych. I nie ryzykuje by puszczać go pod moją nieobecność, bo gdyby tak kot zrobił mi gdzieś jakąś "niespodziankę" to nie chciałabym by odkurzacz mi ją rozmazał po całej chałupie. A teraz jakiś czas temu spontanicznie za mały pieniądz w stosunku do normalnej jego ceny dokupiłam trzeci, stojący, z filtrem wodnym, taki co odkurza i mopuje, ale ma dwa osobne zbiorniki i myje zawsze czystą wodą. Jest rewelacyjny, ma tylko taką wadę że jest głośny. Ale czyści rewelacyjnie i zakupu nie żałuję. Hmmm, czytam co napisałam i odnoszę wrażenie, że brzmi jak wpis sponsorowany :) 
Potem musiałam odbębnic kilka godzin w pracy, a potem pojechałam do rodziców. A tam... Nie chcę się nakręcać, więc nie wchodzę w szczegóły, ale było ostro, wybuchłam, nie dałam rady... 
Jedno moje ja jest świadome tego, że Matencja jest chora, może gadać od rzeczy, wymyślać, pytać po pięć razy o to samo, twierdzić że ona wie lepiej i czepiać się nie wiadomo czego. Wiem jak wygląda dem_en_cja, znam  otę_pie_nie i chorobę na literkę A. Ja to wszystko wiem, ale drugie moje ja jakby nie dopuszcza do siebie faktu, że w tym "opakowaniu" nie ma już dawnej Matencji, moje drugie ja nie daje zgody na te głupoty, które ona gada, więc wchodzi w interakcję, usiłuje tłumaczyć, prostować, dyskutować. I spala się zupelnie niepotrzebnie. A potem wychodzę, siadam w aucie i płaczę z bezsilności i złości na samą siebie.
W niedzielę trochę popracowałam i pojechałam do brata, bo zaprosili (!) mnie na obiad i kawę z ciachem. Bardzo mnie to zaproszenie ucieszyło, naprawdę. Było miło i fajnie. Trochę rozmawialiśmy o Matencji. Ona podobno przy mnie zachowuje się inaczej, na więcej sobie pozwala, narzeka i kaprysi. Tak mi powiedzieli. Może to i prawda, bo z córką jednak są inne relacje, znam to z autopsji. Martwimy się co będzie dalej, bo Tatencjusz też się już trochę gubi, nie tak jak Matencja, ale jednak. No i nie nosi aparatów słuchowych, więc niby jest a jakby go nie było. 
Z racji pracy w weekend w poniedziałek miałam wolne, a we wtorek wzięłam sobie wolne. Poniedziałek cały przebomblowałam, przechodziłam prawie cały dzień w szlafroku i tak się snułam, bo nie umiałam zdecydować się co robić. Pomysłów było mnóstwo: rower, spacer, mycie auta, może zakład kamieniarski i sprawa nagrobka dla SzM, albo w końcu optyk i drugie okulary do czytania itp. Jednak zdecydowanie Dzień Leniwca to był, bo nic nie zrobilam. No i zapomniałam o terminie terapii. Taka ze mnie zaangażowana pacjentka.
Dziś, we wtorek, snucia się ciąg dalszy był, a potem umówiona byłam z Małą na popołudnie i pojechałam do niej. Spędziłyśmy super czas na pogaduchach. 
A jutro niestety do pracy, rodacy. Potem muszę oddać auto do mechanika, bo tarcze, klocki, filtry, oleje i inne... 
I tak to.


wtorek, 4 czerwca 2024

16/2024

Miała być fotka, ale nie potrafię jej dodać :( Zatem poklikam.

"Kiedy za czymś tęsknimy, to zawsze jest związane z czymś, co jest dla nas cenne, z czymś, co kochamy. Gdybyśmy tego nie kochali, nie byłoby nam żal. Jeśli ktoś umiera, a nie był ci bliski, nie będziesz w żałobie. (...) Czujemy żal za tym, co kochamy.

Zrozumienie tego jest kluczowe dla naszego procesu zdrowienia."

Adyashanti