Stali bywalcy :)

czwartek, 27 czerwca 2024

19 / 2024

Miałam szczery zamiar pisać zdecydowanie częściej, bo jakoś dobrze mi to pisanie robi na psyche. Ile to już lat? Nie pamiętam, będzie chyba ponad 10 lat. Przy pisaniu myśli mi się układają, porządkują, a jeszcze jak doczytam jakiś dobry komentarz to już w ogóle robi się na serducho cieplej. Niestety plany sobie...
Nie bardzo pamiętam co tam się po ostatnim wpisie działo, a chciałabym chronologicznie ...
Rzut oka do terminarza.
Mała znowu leciała na koniec świata, tym razem w drugą stronę, do Hameryki. A ja niby już przywykłam do jej wojaży, ale "leciałam" razem z nią ;) Mniej stresu mnie to kosztowało, bo owszem leciała sama, ale cały wyjazd był pracowy. 
A ja najpierw polansowalam się na moim pracowym projekcie i zaraz potem zaliczyłam knajpiane wyjście na karaoke. Już drugie, więc tym razem wiedziałam z czym to się je. Niesamowite dla mnie jest spostrzeżenie ilu zdolnych ludzi jest wokół, podziwiam ich gdy śpiewają i da się tego słuchać. Ja niestety nie mam zdolności wokalnych. W głowie zanucę wszystko, gorzej gdy ma to wyjść na zewnątrz więc w trosce o dobro ogółu nie śpiewam publicznie ;)
Brałam też udział w imprezie biegowej. Nie, nie biegałam. Tym razem wspierałam wydarzenie biegowe od strony organizacyjnej.
Zaliczyłam w końcu odwiedziny koleżanki, która zapowiadała się juz kilkakrotnie i zawsze coś nam, a raczej jej, nie pasowalo. No, ale w końcu jednak dotarła. 
W tak zwanym międzyczasie świętowałam urodziny, swoje. Pierwsze wdowie, pierwsze bez SzM... Był we mnie taki głęboki lęk, że nikt nie będzie pamiętał. W ogóle w taki głęboki czarny dół wpadłam w tym okresie przed urodzinami. Bo to i równe 9 miesięcy od śmierci SzM, i jakoś tak bardzo ten i kolejny dzień przeżywalam. Źle mi po prostu bylo. Z urodzinami na szczęście nie było tak źle jak się obawialam. W pracy niespodzianka czyli poranne spontaniczne sto lat od dawnej ekipy, a i obecna ekipa też stanęła na wysokości zadania. Moi Młodzi uprzedzili dzień wcześniej, że się wybierają z popołudniową wizytą. Mała była jeszcze na wyjeździe więc życzenia były przez telefon. Niespodziewajkę zrobiła mi siostra SzM, która zawitała z mężem. Było miło, ale dla mnie ciężko, trudno emocjonalnie.
Zaraz po urodzinach przyszedł czas na realizację prezentu urodzinowego od Małej, który dostałam od niej w zeszłym roku w sierpniu. Bilet na mega koncert stadionowy, na który bardzo chciałam iść, a o bilety trzeba było się bardzo postarać. Na koncercie było super, wspominam i jestem pod wrażeniem tego całego show do dziś. Byłyśmy obie z Małą, bo wracała z wojaży tak prawie na styk żeby zdążyć. A po koncercie jechałyśmy do niej spać i spędzić ze sobą jeszcze kawałek dnia np. na śniadaniu w kafejce. To był dla mnie bardzo dobry czas. Piękne wspomnienie.
No i żeby nie było tak pięknie to ja na koncercie, a mój brat ogarniał Tatencjusz, bo kiepski był no i  Tatencjusz wylądował w szpitalu, a Matencja została w domu. Sama. No i trzeba po pierwsze mieć na nią oko, po drugie ogarniać oboje, po trzecie być wciąż pod telefonem, bo ona dzwoni często, bardzo czesto, po czwarte i kolejne, mieć ogromne pokłady cierpliwości, których mnie brak. Staram się, ale mi nie wychodzi, niepotrzebnie się odpalam, traktuję ją jak normalnie zdrowomyślącą osobę, a to błąd podstawowy. No i była ostrka jazda... Najpierw były dramy żebym z nią została na noc, potem były dramy bo powiedziałam, że nie zostanę, potem były różne szantaże nawet emocjonalne, były wyrzuty ("po co idziesz do domu, przecież nikt tam na ciebie nie czeka")i złorzeczenia, wywoływanie poczucia winy, litości i szloch bez jednej łzy. Wieczorem po powrocie do domu, mojego domu, emocjonalnie byłam wrakiem człowieka, takim praniem wypranym w pralce Frania i wyrzętym przez maglownicę. Wzmocniła mnie bardzo pani terapeutka, gdy jej o tym opowiedziałam. Mam do tego prawo. Mogę nie chcieć. Mogę pomagać i ogarniać, ale nie kosztem siebie. Rozsądnie. Na swoich warunkach. Ustalilysmy że dyskutować nie ma co, ani tlumaczyc
I tak myślę sobie, że jakby nie popatrzeć to generalnie znowu jestem w czarnej doopie... 
Fajnie i dobrze to już było.

4 komentarze:

  1. No ja nie wiem, czy fajnie już było. Czytając Twojego bloga widać, że potrafiłaś sobie zrobić problem z wszystkiego. Więc to jest trochę naginanie rzeczywistości. Nawet cudzego bałaganu nie umiałaś odpuścić. Może z tej terapii wyjdzie coś dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuje sie obiema rekami. Teraz masz przynajmniej trzezwiejsze mysli i zachowania...

      Usuń
  2. Rodzice to trudny temat. Szczególnie kiedy my ich kochamy, a oni są przemocowi. Wiem coś o tym. Dobrze, że masz terapeutę. Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem Ci, ze wiele osób ma podobnie ze starzejącymi się rodzicami i co jest okropne, to właśnie to, że podświadomie każdy czeka na kres tych męczarni, dla obu stron nie jest to wesoły czas. Opieka nad seniorami w Polsce leży, a trzeba być bogatym, by umieścić rodzica pod fachową opieką, bo czasami nasza pomoc to za mało.
    Znajoma ostatnio pochowała mamę i nawet nie ma siły wyjechać,
    by odpocząć, nie poznałam jej na ulicy, tak schudła.
    jotka

    OdpowiedzUsuń