Stali bywalcy :)

wtorek, 23 lipca 2024

25/2024

A u mnie jak zwykle huśtawka...
W piątek po pracy pojechałam ze znajomymi na wyjazdowy weekend. Godzinka drogi i już byłyśmy w opcji relaks. Ja niestety uwiązana do telefonu, bo rodzicom trzeba przypomnieć by wzięli leki, potem sprawdzić czy na pewno je wzięli, no i odpowiedziec kilka razy na te same pytania, a na końcu usłyszeć, że dlaczego nie przyjadę skoro ona jest sama i nie ma do kogo ust otworzyć, bo ten On (Tatencjusz znaczy się) cały czas tylko śpi. 
I tak minął mi piątek, a potem sobota. Leniwie, bez pośpiechu, totalne nicnierobienie, grzanie się w słoneczku itp. Było miło, ale dla mnie na dłuższą metę trochę to męczące, bo gospodyni ma problem ze sobą, ze swoimi rodzicami, ze swoim życiem, a % (których nie było dużo) powodują u niej wylew żalu i smutku. Wszystkie tam obecne jesteśmy pokaleczone przez życie, każda ma swoją traumę. Może było jej to potrzebne. Nie grymaszę, nie narzekam, nie żałuję, jeszcze jej dobrze nie znam, cieszę się, że mogłam tam z nimi być. 
W niedzielę powrót w całkiem fajnym nastroju. Wracając od razu zajrzałam do rodziców. A tam dramat Tatencjusz nie zdążył do toalety z "dwójeczką", Matencja ogarnęła całkiem dobrze. Ogarnęłam na wszelki wypadek wszystko co się dało dom_est_osem, przeleciałam szmatą podłogi, a dywany odkurzaczem i siłą rozpędu wykąpałam ich oboje. Zmusilam do ruchu, do wypicia płynów (przecież upały), bo ciśnienie Tatencjusza było zanikowe i odlatywał na moich oczach. Nakazalam dużo pić, wrócił, sytuacja wydawała się być opanowana i pojechałam. 
Pojechałam na niedzielne warsztaty terapeutyczne, z marzeniami w tle. Trochę się obawialam i zadawałam sobie pytanie po co tam jadę, bo miałam problem z odnalezieniem, wymyśleniem i nazwaniem swoich marzeń. Serio. Ale było miło i tak podbudowana pozytywnie wracałam sobie do domu i... Matencja po raz kolejny (w czasie warsztatów 4 razy) znowu dzwoni i słyszę, że ten On chyba umiera i ona się boi. Zawróciłam, jeszcze w drodze wzywałam pogotowie. Jednak odwodniony, ciśnienie 60/40. Podali kroplówki, przy nich wypił naprawdę dużo. Wrócił. 
W poniedziałek znowu walka z geriatrycznymi wiatrakami... On mówi, że pije płyny, bierze leki i wcale tego nie robi, a ona każe mi szukać Tatencjusza i ściągać go do domu, bo gdyby był w domu, a nie szlajał się licho wie gdzie, to by jej coś pomógł przy tym Onym...
Poinformowałam brata, że ja dojrzałam do decyzji o pomocy instytucjonalnej, że nie damy rady tak ich pilotować i że czas najwyższy kompletować papiery, więc zaczynam ogarniać ten temat, bo trzeba im zapewnić zorganizowana opiekę, bo czas płynie a poprawy ich stanu się raczej nie spodziewamy, a nawet gdyby to zawsze jest możliwość cofnięcia się z tą decyzją. O to martwić się będziemy gdy przyjdzie czas. Najpierw ogarnijmy temat i po prostu sprawdźmy szanse. 
Psychiatra radzi mi jeszcze, albo nawet najpierw, ubez_własn_owol_nienie. Też chyba się muszę za to zabrać.
Dziś mam wtorkowe wolne popołudnie. Rozkoszuje się nim... Leniwe, smętne, nic nie muszę, bo do rodziców jedzie brat... Ja nawet nie dzwonię.

1 komentarz:

  1. wiesz co, moja mama też mówi ON, albo TEN o moim ojcu,
    ja mam jeszcze chwilę, zanim dojadę do tego etapu co ty ze swoimi.
    ech....nie masz lekko

    OdpowiedzUsuń