Stali bywalcy :)

piątek, 13 września 2024

34 / 2024

Wkrótce minie rok... Okropny czas.
Złapałam się na myśli kierowanej do SzM: "zobacz, przeżyłam, trochę się ogarnęłam, dałam radę, możesz już wracać", koniec próby. 
Najgorsza jest świadomość, że nic się nie zmieni, że tak już będzie... 
Jest we mnie tyle żalu. Nie mam w sobie złości ani pretensji. Jest tylko ten żal. Do życia, do Boga, do losu. Nie wiem do kogo. I rozczarowanie.
Nie wiem już sama czy płaczę i żałuję po prostu SzM, nas oboje czy może siebie. Bo to nie tak miało być...
Ileż to razy patrzyłam na pary staruszków trzymających się za ręce i widziałam nas w przyszłości. Bo my też zawsze za ręce, a nie pod rękę jak przystało na stateczne małżeństwo. Na ostatnich wczasach zastanawiałam się czy gdy zostaniemy kiedyś dziadkami to też  będziemy z wnukami jeździć nad morze, tak jak ci, których spotykaliśmy podczas naszych wojaży.
I w planach mieliśmy też wyjazdowe święta, kiedyś, później, gdy rodziców braknie...
Z ostatniej wspólnej Wigilii mamy tak beznadziejne rodzinne zdjęcie zrobione przez Małą, takie nieudane selfie na szybko. Nie chciałam już dociskać wszystkich żeby zrobić jeszcze jedno, pomyślałam że przy kolejnych świętach ładnie zapozujemy...
Gdziekolwiek się nie obrócę, nie spojrzę, nie pojadę, za każdym razem przychodzi mi na myśl co akurat tu, tam czy owam robiliśmy, byliśmy, chcieliśmy być...
Nie, nie byliśmy małżeństwem idealnym, ogień miłości nie płonął non-stop sypiąc wokół romantyczne skry, nie byliśmy poprzyklejani jeden do drugiego, myślę że byliśmy normalni. Bardzo mi go brak; głosu, spojrzenia, spokoju, uśmiechu, rozsądku, krytyki, nawet pretensji.
Wydawało mi się, że nie dam rady przeżyć tego roku. Że nie ma sensu się starać, bo nie warto, nie ma po co, a poza tym prościej, wygodniej jest zamknąć się w rozpaczy i żałobie i tam sobie tkwić. Może to i dobrze, że ci moi rodzice tak się zaraz po śmierci SzM rozsypali zdrowotnie. Nie było czasu na zamykanie się w skorupie żałoby. Trzeba było spiąć poślady i działać. Przyznam, że po śmierci Tatencjusza trochę psychicznie odetchnęłam, z taką pewną ulgą, że tego gorszego scenariusza dotyczącego opieki nad obojgiem rodziców jednak nie będzie. Takie pokręcone to życie. SzM 54 lata i pstryk! Tatencjusz przeżył 84 i  dopiero pod koniec życia chorował.. Gdzie tu sens, logika i jakaś sprawiedliwość, równowaga.
Zdarzają się chwilę gdy myślę sobie, ale po co tak walczyć i się starać? Czy to warto?Przypominam sobie Małą, która jakoś po śmierci SzM powiedziała mi że jeśli zabrakłoby jej teraz jeszcze mnie, to się nie poskłada z powrotem. I to mnie trzyma na powierzchni.



8 komentarzy:

  1. A może śmierć, nie jest jednak wpisana w nasze geny ? Dlatego nie ma w nas zgody ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We mnie jest zgoda na śmierć ludzi starszych. Tak jak mój Tata. Na nagle i niespodziewanie młodszych, w wieku który jeszcze nie rokuje odejscia zgody brak.

      Usuń
  2. Najlepsza z motywacji - jesteś potrzebna córce.
    Ja mam z tyłu głowy, że moja mama zmarła w wieku 63 lat, został mi rok, jakby co...odpukać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba jedyna motywacja: córka i syn. O nim nie pisałam, ale Młody bardzo przeżył fakt że ojciec prawie zmarł mu na rękach. Cały czas ma jakieś takie irracjonalne poczucie winy, że może można było lepiej, szybciej, inaczej... Nie przyjmuje do wiadomości że zrobił najlepiej jak potrafił, przyjechał tak szybko jak mógł, włączył się w akcję która już trwała, pogotowie nie dało rady więc on sam nie powinien się obwiniać....

      Usuń
  3. Jesteś bardzo dzielna, przytulam Cię mocno! Justyna

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystkie uzasadnienia,powody,tłumaczenia,pocieszenia...wszystko nieskuteczne..Strata bliskiej Osoby to jak wyrwanie kawałka duszy i ciała.Bardzo,bardzo współczuję Ewa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wyobrażam sobie czegoś takiego, takiej straty. To jak utrata kawałka siebie, jak się jest z kimś tak długo. Boli, trochę przestaje, potem boli znowu.
    Trzymaj się ciepło.

    OdpowiedzUsuń