Stali bywalcy :)

poniedziałek, 2 września 2024

31/2024

Nie mam coś weny do pisania, tyle jest we mnie emocji... 

Sprawy pogrzebowe ogarnęliśmy sprawnie, posiłkując się znajomościami tam, gdzie były one konieczne, a były. Tatencjusz jest pochowany poza swoją parafią, na innym cmentarzu niż "ustawa przewiduje". Z tym były spore problemy, gdyby nie znajomości to byłoby ciezko. Tak więc koniec końców mam ich obu na jednym cmentarzu, w zasięgu wzroku; gdy stoję przed grobem Taty, to w niedalekiej odległości na wprost widzę krzyż grobu SzM. Sam pogrzeb (i msza) odbył się bez sensacji, pospiechu i fochów księdza, było godnie, ładnie i jak trzeba. Nikt nie pukał mi palcem w zegarek z pretensjami, że za długo, za późno i szybciej, szybciej... Ale też nauczona doświadczeniem osobiście prosiłam księdza by się nie spieszył... Rodzina przyjezdna stanęła na wysokości zadania; przyjechali pod kościół przed pogrzebem, odjechali po konsolacji (czyli przyjęciu, rany kto wymyślił to słowo?), prosto z restauracji. Zagraniczny wujek przyjechał do mnie, a Matencji powiedział że zatrzymał się w hotelu. Miał okazję zobaczyć z bliska na własne oczy jak to wszystko teraz tu wygląda. Powiedział mi że mam przechlapane, że nie wyobrażał sobie że Matencja jest aż tak zamotana, że tak bardzo mnie oblepia. Po pogrzebie, po poczestunku gdy już się wszyscy rozjechali, zabraliśmy Matencję na spacer w piękne zielone spacerowe miejsce. Zaopatrzyliśmy się w wózek, bo wiadomo że kiepsko u niej z chodzeniem. Była piękna pogoda, był spacer, były nawet lody i piwko. Wbrew wszystkiemu bardzo miło to wspominam. To był bardzo dobry pomysł mojej bratowej. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. 
Dziś już po trzech tygodniach od śmierci Tatencjusza mogę powiedzieć, że Matencja trochę oswoiła nową sytuację. Stopniowo przyzwyczaja się do tego że jest sama, no i leki też robią świetną robotę. Nie zmienię tego, że dzwoni do mnie po X razy, ale nie odbieram już wszystkiego jak leci; nie biorę wszystkiego na swoje barki. Daję jej szansę by mogła zadzwonić też do mojego brata :) Nie mogę na niego narzekać, bo przecież dzielimy się opieką nad Matencją, ale mam wrażenie, że on myślał że ja momentami może przesadzam. Myślał tak zapewne do momentu gdy zajrzał do billingu za Matencji telefon, a tam prawie 500 wykonanych zrealizowanych połączeń, w przeważającej większości oczywiście do mnie. Do tego trzeba jeszcze dodać te, których nie odebrałam... I jak ja mam być normalna? Nie da się tak żyć. Ilekroć jadę do Matencji muszę przywdziać na siebie maskę/zbroję i po prostu gram. Odliczam w myślach, sama siebie strofuję, ale twardo odgrywam tę rolę. 
Pracuję nad tym by nie mieć wyrzutów sumienia gdy stawiam granice, walczę z zakodowaną w głowie powinnością , robię miejsce dla siebie i dbam o swoją przestrzeń. Paradoksalnie w tym przypadku myślę że utrata SzM dodaje mi sił. Jestem w stanie niejako usprawiedliwić się sama przed sobą, że tak robię, że dla dobra "sprawy" czasem kłamię i oszukuję, bo przeciez mam na barkach swój okropny bagaż przeżyć i własne dramaty. 
Trzymam się, bo muszę. Nie mam innej opcji.


4 komentarze:

  1. Trudne to życie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Opieka nad rodzicami często przerasta nasze siły, nie tylko fizyczne!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudny czas, mnóstwo ciężkich psychicznie obowiązków, ale to minie. Dobrze, że starasz się żeby w tym wszystkiem sie nie pogubić i nie zatracić. Przytulam.

    OdpowiedzUsuń