Stali bywalcy :)

czwartek, 10 kwietnia 2025

6 / 2025

A zycie płynie.  34 lata temu brałam ślub cywilny, za kilka dni rocznica koscielnego... Coz. Żyję dalej. Biorę po kolei wszystko, co to życie przynosi ze sobą, co niesie i na co daje mi szansę. Spotkania, imprezy, wyjazdy, warsztaty. Naprawdę się dzieje. Bardzo o to dbam. Doceniam to, że mam wokół siebie fajnych ludzi, bo gdyby nie oni moja żałoba, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Bardzo to sobie cenię. No i niestety tak się jakoś składa, że zaliczyłam w tym roku już cztery ceremonie pogrzebowe. Widać że równowaga musi być zachowana. Ilekroć mam zaplanowane wyjście imprezowe tylekroć prawie w tym samym dniu zaliczam pogrzeb. Uodparniam się choć łatwo nie jest. Pani psycholog mówi, że niewiele już jest w stanie mnie poruszyć do głębi bo przez tą nagłą śmierć SzM jestem już niejako "uszkodzona". Niewiele rzeczy jest w stanie mnie ruszyc, bo wszystko inne dla mnie jest w mniejszej skali, a i tak paskudzi mi dzień, nastrój itp. Chodzę na terapię w dalszym ciągu w  zasadzie chyba z przyzwyczajenia, no i  może ze strachu że przyjdzie taki moment w procesie choroby Matencji że nie dam sobie rady sama ze sobą.

Zaplanowane z Małą eskapady zagraniczne krok po kroku się krystalizują a jeszcze w tak zwanym międzyczasie pojawia się nowa opcja, z której żal nie skorzystać. Nie mam na to żadnego parcia, chcenia, mam wrażenie że brnę w to bezwolnie. Celem jest danie Małej wspomnień. Nawet jeśli przyjdzie czas gdy ja tego nie będę pamiętać to mam nadzieję, że dla niej to będą cenne wspomnienia. Chciałabym takie perełki wspomnień zostawić też Młodemu, ale tu nie jest to takie proste. Muszę nad tym pomyśleć, bo z Malą to po prostu się dzieje. 

Szczerze powiem: na zewnątrz owszem jest nawet kolorowe opakowanie ale w środku ciemność... 



niedziela, 23 marca 2025

5 / 2025

Matencja

Jakiś czas temu, nie tak całkiem dawno... 

...dzwonię i mówię że mamy dziś wizytę u lekarza, że właśnie po nią jadę więc żeby się przygotowała. Przyjeżdżam i słyszę " a to z Tobą jadę? Myślałam że to z tą która dzwoniła". 

...dzwoni do mnie jej dawna znajoma/koleżanka z pytaniem zwiadowczym (czuję to) i pyta co u mamy. Nie ukrywam, mówię wprost. W trakcie rozmowy dowiaduję się co usłyszała ta koleżanka. Matencja jest bardzo chora, córka Anonimka kompletnie się nią nie interesuje, nie pomaga, zostawiła ją. Jedynie przywozi jedzenie i wychodzi. 

...kolejna wizyta u lekarza, po powrocie ogarnęłam po zimie balkon, okno, kuchnie, zmieniłam pościel, generalnie mocno i długo się napracowałam. Pod koniec gdy już rozkładałam leki do kaset zapytała mnie "a gdzie jest ta, która tu sprzątała?" Nie uwierzyła że to ja, wręcz mnie prześmiewczo wyśmiała, bo przecież wiadomo że to nie ja.

...rozmawiam z sąsiadką, która opowiada mi że gdy zachęca ja do prostych domowych czynności w odpowiedzi słyszy "a po co, przyjdzie Anonimka to przecież zrobi".

Wiele bym jeszcze mogla takich perełek opisać...

W każdym razie póki co przy naszym (moim i brata) wsparciu funkcjonuje całkiem dobrze. Mamy też dochodzącą panią, która tak specjalnie to przy niej pracy nie ma. Scedowalismy na nią kąpiel, a w zasadzie to prysznic a raczej pomoc/nadzór, bo Matencja oburzona stwierdziła że przecież myje się sama. I oby tak było jak najdłużej, niech ta jej samodzielność trwa. Formalności w sprawie opieki instytucjonalnej mamy załatwione. To nasze koło ratunkowe na czarną godzinę, bo póki co nie ma aż takiej potrzeby. 

Urodziny Matencji (82) za nami. Było miło, staraliśmy się, ale Matencja raczej za szybą. To okropna choroba przede wszystkim dla bliskich, bo chory jest jej nieświadomy i żyje błogo w tej nieświadomości.

Ja...

Gdzieś tam w środku mnie tkwiła chyba taka myśl że gdy będzie gorzej to może wezmę Matencję do siebie, nie artykułowałam tego, nawet chyba nie byłam tego w pełni świadoma. Zdałam sobie z tego sprawę w momencie gdy po jednym dniu spędzonym z nią oko w oko (przez ponad osiem godzin) z pełnym przekonaniem napisałam bratu że to mój max i że właśnie przekonałam się że na pewno nie mogę z nią mieszkać. Wtedy to do mnie dotarło.

I wyrzucam sobie trochę że chyba jestem niewystarczająca skoro nie stać mnie na bezwarunkową pomoc matce, a druga ja mówi że muszę przecież zadbać o siebie, że nie może to być aż takim kosztem mnie samej. A psychicznie wymiekam. Nie ma we mnie zgody na to że w środku ciała Matencji mojej prawdziwej, dawnej mamy jest coraz mniej.

I tak kulam się do przodu po trochę... "Opakowanie" mnie jest całkiem ok, na zewnątrz nic nie widać, wszyscy mówią świetnie wyglądasz, jak dobrze że się pozbieralaś... 

Nie, nie pozbierałam się. Codziennie walczę o swoją normalność, codziennie czuję pustkę wokół, codziennie brak mi obecności SzM, tej świadomości że ktoś jest obok mnie, że nie jestem sama, codziennie zmagam się z obawą że ja też będę taka dementywna, że stanę się ciężarem dla moich dzieci i nie będę zdawać sobie z tego sprawy. 

Nie mam na nic siły i ochoty. Żyje z przyzwyczajenia. Wszystkie "atrakcje" traktuję zadaniowo. Wpisuję je do kalendarza i robię by móc je odhaczyć, że wykonane. Bez entuzjazmu, ekscytacji, radości. Wczoraj odgruzowalłam swoje mieszkanie po ponad miesiącu nicnierobienia. Kocie kłaki już fruwały w powietrzu i to mnie zmusiło do działania.

Tak, opakowanie mam całkiem ok, ale środek pogruchotany na maxa.


wtorek, 11 marca 2025

4 / 2025

Nadrabiam zaległości...

Najpierw rozkmina, o której pisałam ostatnio. Zdecydowałam że nie pojadę na pewno. Zbierałam siły by to z siebie wyartykułować, ale zadzwonili Oni. W sprawach organizacyjnych. Nie tłumaczyłam co, dlaczego i z jakiego powodu, po prostu powiedziałam że przemyślałam sprawę i że podjęłam decyzję że jednak nie jadę. W głębi duszy jakoś liczyłam na słówko zachęty, żebym przemyślała, że będzie im miło no i inne takie, które ja bym pewnie zaserwowała. Niczego by to nie zmieniło w temacie mojej decyzji ale byłoby mi milo. Ale bez dyskusji usłyszałam tylko że mnie rozumieją. Kurtyna. Nie ukrywam, było mi przykro, ale utwierdziłam się w przekonaniu że warto słuchać siebie, swojej intuicji. Nie spodziewam się kontynuacji tej relacji. To jedyne ogniwko, które po śmierci SzM mnie zawiodło. Zostaje cieszyć się że tylko to. I przyznać rację SzM który zawsze mówił że prawdziwej przyjaźni i szczerości z ich strony nie ma w naszych relacjach. A ja goopia zawsze ich broniłam.

Zaliczyłam odwiedziny u Młodych. Fajnie się tam urządzili. Jeszcze mają sporo do ogarnięcia, ale jak to oni wiecznie zmęczeni w niedoczasie. Dumna z siebie jestem, bo tylko chwaliłam i podziwiałam, zero krytyki tudzież dobrych rad 😉 Generalnie to naprawdę spadł mi kamień z serca i bardzo się w ich kwestii uspokoiłam, wyciszylam. Mają swój kąt na ziemi i niech sobie radzą. Przecież są dorośli 😃

Młoda/Mała radzi sobie fajnie. W pracy ma ustabilizowana pozycję, jest doceniana, lata gdzieś tam co jakiś czas. Ona to lubi, jest w swoim żywiole, nie ma zobowiązań jako takich więc bierze co życie niesie. Aktualnie randkuje testowo przez jakąś apkę. Dla mnie ważne że jest zadowolona, ma swoje grono przyjaciół i życie towarzyskie. I znajduje czas dla mnie 😍

Właśnie zaliczyłyśmy nasz kolejny weekendowy babski wyjazd. W styczniu był Londyn z przecudną słoneczną pogodą więc dla równowagi w marcu na trzy dni naszego pobytu w Barcelonie pierwszy był deszczowy bardzo, drugi pochmurny idący ku lepszemu, a trzeci piękny i słoneczny. Wyjazd udany. Fajne było to, że mieszkałyśmy w centrum, wszędzie rzut beretem. Jechałyśmy do pracowego kolegi Młodej który był tak miły że nas przygarnął. Drugi punkt naszego programu wyjazdowego na ten rok tj. Barcelona zaliczona. Piękna architektura, szerokie, wąskie uliczki, piękne ścieżki rowerowe, infrastruktura, ale mimo ogromnej ilości koszy na śmieci i obecności służb sprzątających ulice zaśmiecone. Ludzie przyjaźni, uśmiechnięci, na tzw. luzie. Nikt się nie spieszy, nie pogania. Ale nie wyobrażam sobie co tam się dzieje w sezonie, jakie tam wtedy muszą być tłumy.

Ja... jechałam ze stresem czy dam radę ogarnąć siebie językowo. Bo wiadomo że oni do siebie po angielsku, a na miejscu hiszpański i kopara mi opadła jak usłyszałam Młodą która trajluje po hiszpańsku. Wiedziałam przecież że trochę zna, ale że w międzyczasie tak się wyszkoliła to nie wiedziałam. Już od jakiegoś czasu staram się ćwiczyć, przypomnieć sobie angielski. Narząd nieużywany zanika więc moja znajomość języka właśnie prawie zanikła. Bo jeździłam z Młodą, która przecież wszystko ogarnie 😉 Ale postanowiłam trochę się podszkolić, no i zadowolona jestem z siebie, wprawdzie połowicznie, ale zawsze coś. Konkretnie to słucham i większość rozumiem, ale mam mega blokadę na mówienie. Oni tak trajkoczą po angielsku że wstyd mi popełniać błędy, dukać, serio. Młoda ma zdolności językowe, mimo wszystko chyba jednak po mnie. Zna angielski, hiszpański, włoski i japoński. Niemieckiego uczyła się w szkole podstawowej, ale nie lubi i mówi że niewiele pamięta. A jej mamusia dzielnie walczy codziennie z apką na literkę D i przypomina sobie co umiała w czasach świetności. Jeszcze 10-15 lat temu nie miałam żadnego problemu, a teraz mi w głowę weszła durna blokada. Muszę to przepracować bo w czerwcu czeka nas dwutygodniowy pobyt z angielskim w roli głównej i nie chcę być jej (Młodej znaczy się) balastem.

A dzisiaj... moja Mała/Młoda ma urodziny. 27 lat temu byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi. Urodziłam córkę, której tak bardzo chciałam. Przy pierwszym dziecku (Młody) nie przywiązywałam wagi do tego czy to będzie syn czy córka, ważne by było zdrowe. A potem będąc w ciąży z drugim patrzyłam na mojego ukochanego Młodego i zastanawiałam się czy to możliwe kochać drugie tak samo, czy będę zdolna podzielić te moja matczyną miłość, kochać oboje. Nie potrafiłam tego ogarnąć. Do dziś pamiętam tamte myśli. Nie chciałam znać płci drugiego dziecka by nie pozbawiać się nadziei. Pragnęłam córki, po prostu. I kiedy w końcu przy porodzie lekarz powiedział mi "córuchna" to oszalałam ze szczęścia. Pamiętam tamto popołudnie jakby to było wczoraj ♥️

sobota, 15 lutego 2025

3 / 2025

Czas nadrobić zaległości czyli co u mnie... Rozne. No na przykład trzy ceremonie pogrzebowe bliskich moich znajomych, fajne cykliczne warsztaty, świetna impreza "2x50" na duuużym wypasie, kino, koncert, stand-up. Życie toczy się, jakoś tak do przodu. Nie zamykam się w domu. Podchodzę zadaniowo, biorę co niesie życie, umawiam się, organizuję i realizuję punkt po punkcie. Bez takiego podejścia siedziałabym w tej mojej czarnej dziurze cały czas.
Matencja
Lepiej to już było. Otępienie się pogłębia. Psychiatra zasugerował wszczęcie ubezwlasnowolnienia. Procedura w związku z umieszczeniem jej w placówce opiekuńczej trwa. Póki co nie planujemy jej tam przenosić, ale z uwagi na długi czas oczekiwania zaczęłam ten proces by mieć w zanadrzu taką możliwość gdy już nie będziemy dawać rady. To takie nasze koło ratunkowe. A Matencja z odpowiednim wsparciem funkcjonuje u siebie w miarę dobrze; gubi się i odnajduje, nigdy nie wiem co będzie dla niej problemem. Śniadania, kolacje przygotowuje sobie sama. Obiady przywożę ja; zawekowane zupy w słoikach i drugie dania w porcjach do zamrażania. Ostatnio do gotowania zup włączył się brat. Matencja obiady odgrzewa w mikrofali. Do niedawna sama gotowała ziemniaki, ale po drugim przypaleniu (na maxa!) już ich nie gotuje, bo się obawia. Na co dzień dba o porządek, a z doskoku my robimy grubsze prace typu odkurzanie. Leki rozkładamy do tygodniowych kaset, a ona sama bierze kasetę z danego dnia. Ma na kartce rozpisany plan dnia, kiedy zjeść, wziąć leki, pokręcić na rotorku przy fotelu itp. i wg tego żyje. Bez tego planu ciężko by bylo.
Widzę jak stopniowo coraz bardziej odchodzi. Jak coraz mniej jej samej, dawnej, zostaje tam w środku. Jak bardzo puste, nieobecne robią się jej oczy.
Mam teraz duże wsparcie ze strony brata. Teraz, a konkretnie od momentu gdy się okazało że wniosek o umieszczenie złożony, a dopłata będzie duza :) Może doszli do tego że skoro załatwiam formalności to znaczy że jestem pod ścianą, na granicy, że czas się włączyć by opóźnić ten moment przenosin Matencji do instytucji, zwłaszcza że będą tego konsekwencje finansowe. Może niesprawiedliwie go oceniam, ale jakiekolwiek by to nie były motywy doceniam co powiedział. Usłyszałam, że nie może być tak że tyle jest na mojej głowie, że Matencja źle mnie traktuje (bo tak się zdarza, serio, pewnie dlatego, że jestem podobna do ojca), że oni się chcą włączyć bardziej niż dotychczas, że jeżeli będę potrzebować pauzy to wystarczy że powiem a oni przejmą całą opiekę. Owszem był taki moment gdy terapeutka mi zalecała odcięcie się, ale to było w zeszłym roku, ale nie mówiłam im, nie dopuściłam do siebie takiej możliwości. Na razie daję radę, ale dużo mi daje świadomość tego wsparcia.
A tak na prawdę to ja w środku mam ogromny lęk że spotka mnie to samo i rozkminiam to zupełnie niepotrzebnie, ale to silniejsze ode mnie. Bardzo się tego boję. Czuję się jak w matrixie i zastanawiam się co zrobić i jak to ugryźć by kiedyś wiedzieć że to już, że minęła ta granica, której przekroczyć nie chcę i że to już czas by odłączyć wtyczkę.
Dzieci
Młodzi mieszkają na swoim, jeszcze cały czas się rozpakowują. Tak mówią. Przykro mi bo chciałabym w końcu zobaczyć to mieszkanie. Nie narzucałam się, zostawiłam im przestrzeń, bo to był ich czas, ich radość. Najpierw było że jak tylko odbiorą klucze to zaraz je zobaczę. Potem zmieniło się, że jak wszystko będzie gotowe. No i jak widać wciąż nie jest. Pasożyty jeszcze podobno nie wiedzą o przeprowadzce więc i tak jestem w lepszej sytuacji ;)
Mala pracuje, randkuje, planuje swoje podróże. Mamy dobry kontakt. Nie wisimy na sobie, ale ogarniamy co i jak. Myślę że jest ok.
Ja
Wciąż chodzę na terapię. Niejednokrotnie zastanawiam się czy tak bardzo, albo czy w ogóle, jest mi ona potrzebna, ale chodzę. Chyba dlatego że pomaga mi utrzymać porządek w głowie. Przywraca ten porządek.

I mam rozkminę...
Odezwali się do mnie DobrzyZnajomi z czasów gdy żył SzM, którzy po pogrzebie tak bardzo deklarowali wspieranie mnie. Póki co to był bardzo sporadyczny kontakt telefoniczny. I na tym w zasadzie koniec. Najpierw jak powiedzieli "nie byli jeszcze gotowi" by mnie odwiedzić, potem byliśmy umówieni, ale ich choroba pokrzyżowała plany, a drudzy, którzy też mieli być, się wycofali. No i odwiedzin się nie doczekałam, a zaproszenia z ich strony owszem były, ale były z serii "kiedyś". Dzieli nas 80 km, więc sporo jak na "kiedyś". Za życia SzM, trzymaliśmy z nimi dobry kontakt, odwiedzaliśmy się wzajemnie bardzo często, zaliczaliśmy wspólne wypady z grupą, a nawet wesele ich dziecka. Nie ukrywam, że bardzo mnie to uwiera, bo tu naprawdę się zawiodłam. Fakt, że to jedyny taki przypadek, ale bardzo mnie to boli. I muszę przyznać rację SzM, który zawsze mówił mi że szczerości z ich strony to nie ma. Otóż zadzwonili do mnie po(!) Świętach z życzeniami i wtedy im w rozmowie powiedziałam, że cieszę się że dzwonią i o mnie pamiętają, bo myślałam że umarłam dla nich razem z SzM. Tak czułam więc tak powiedzialam. Zaraz w styczniu zadzwonili i zaprosili mnie (z wyprzedzeniem żebym zarezerwowała sobie termin) na wyjazdowe okrągłe urodziny Onego. Wyjazdowe bo z tą ekipą, z którą zawsze razem jeździliśmy. Wstępnie zaproszenie przyjęłam, ale z dnia na dzień utwierdzam się w przekonaniu że z niego nie skorzystam, bo:
... jaki ma sens zapraszanie mnie na świętowanie urodzin, skoro nie dbamy o nasze relacje na bieżąco.
... to zaproszenie to takie udowadnianie na siłę, że jednak mamy relację.
... teraz ja mogę nie być gotowa na spotkanie z ekipą dla której też umarłam razem z SzM.
... nie chcę być oglądana, oceniana, pytana, jak bardzo daje sobie radę, czy wyglądam dobrze, świetnie czy raczej źle.
... nie chcę być piątym kołem u wozu, bo tam same pary.
... nie chcę by moja obecność stawiała ich w być może niekomfortowej sytuacji, skoro na wcześniejsze wyjazdy grupowe nie byłam brana pod uwagę.
... nie mam na to ochoty. 
Zdaje sobie sprawę że to będzie ostateczne ucięcie tej znajomości, relacji, ale gdy patrzę na nasz ostatni czas to widzę jednak że zbyt wiele nie tracę. 
Muszę tylko zebrać w sobie siłę i zadzwonić do nich i zwolnić swoje miejsce.
A Wy co byście zrobili?

środa, 29 stycznia 2025

2 / 2025

Z dnia na dzień obiecuję sobie wrzucić tutaj notkę, ale nic tego nie wychodzi. Gdybym chciała teraz nadrobić zaległości to w zasadzie prawie cały miesiąc miałabym do opisania. Nie da rady. Ale patrząc w kalendarz mogę szybko podsumować i powiedzieć że trochę się dzieje. W dużym skrócie z kronikarskiego obowiązku zapiszę sobie że było tak: cykliczne kobiece kino, spotkanie w knajpie przy dobrym jedzonku w licznym miłym gronie, Londyn z córką, w kooońcu chirurg szczękowy zaliczony, niespodziewany milicyjny koncert w UFO, karnawałowa impreza z fotobudką 360, świąteczny koncert w kinie, regionalny teatr w gwarze, spotkanie pt. miały być planszówki wyszło picie wódki (i mega-kac na dzień następny), fotoprezent w tempie ekspresowym czyli moja noc bez snu i ostatnia już chyba pozycja: nowe kobiece warsztaty. 
Młodzi finiszują przeprowadzkę. Młoda ogarnia swoje wojaże. Swoje i nasze wspólne też. No i muszę podszkolic się z angielskiego 😉
Matencja całkiem ok. Procedura związana z opieką instytucjonalną w toku. Trochę stresu i nerwów mnie to kosztuje. Niestety nie tylko dzieci, ale i wnuki Matencji będą badane jako potencjalni sponsorzy jej opieki. A taki osiłek-podpiwek bez jakiegokolwiek dochodu mieszka sobie na koszt gminy i nikt nikogo nie bada, nie sprawdza, bo się należy. Taka prawda.
W tak zwanym międzyczasie bardzo niefajny sen, w którym dowiedziałam się że nagle umarła Mała/Młoda. To było nie do udźwignięcia. Pamiętam mimo upływu czasu.
Emocjonalnie padłam wczoraj na warsztatach gdy trzeba było powiedzieć do siebie coś pozytywnego, pochwalić samą siebie, jak przyjaciółka do przyjaciolki. Nie potrafiłam. Wiedziałam co chcę, ale nie byłam w stanie tego na głos powiedziec. Popłynęły lzy... 
Chciałam sobie powiedzieć, że jestem z Ciebie Anonimko dumna że dałaś radę, że jesteś dzielna, że myślałam że się nie podniesiesz po śmierci SzM, ale dajesz radę, że cieszę się z tego że jesteś tu i teraz w takiej kondycji. 
Zaskoczyła mnie ta sytuacja.

środa, 8 stycznia 2025

1/2025

Święta były i minęły. Przystroiłam choinkę, ozdobilam salon. Bardziej z obowiązku niż potrzeby ducha. Wigilia, której tak bardzo się obawiałam była naprawdę miła. Spędziłam ją u brata. Młodzi, Mała, brat z rodziną, Matencja i ja. Każdy z tego grona kogoś utracił. Brakowało SzM, Tatencjusza i teściów brata. Było naprawdę miło, ciepło i rodzinnie. To pierwsza moja wigilia gdy po pracy poszłam po prostu spać, na dwugodzinną drzemkę, którą zafundowałyśmy sobie obie z Małą. A była mi taką potrzebna po nieprzespanej nocy, bo jak to zwykle u mnie zabrakło mi jednego dnia i koniec końców wszystko co zaplanowałam to oczywiscie ogarnęłam, ale kładłam się do łóżka bladym świtem. 
W wigilię po pracy doświadczyłam tego że znowu ktoś na mnie czekał w domu, otworzył mi drzwi i przywitał z uśmiecham. Mała :) A potem strzeliłyśmy sobie przedwigilijneszybkie spanko z załączonym budzikiem.
W Boże Narodzenie na obiad została Mała, przywiozłyśmy do nas Matencję i tak sobie w trójkę gospodarzyłyśmy. Po południu drobne roszady, Mała zebrała się do domu, przyjechała siostra SzM z mężem, corką, potem przyszli Młodzi, potem ja dowiozlam Matencję, a potem już siedzieliśmy sobie na luzie. A drugi dzień spędziłam ze znajomymi, na takich świątecznych urodzinach koleżanki. I było naprawdę fajnie. 
Zmierzyłam się z tymi Świętami, dałam radę i doświadczyłam nowych przeżyć, doznań i emocji. 
Sylwester razem z Małą na pełnym luzie, serialik w TV, pyszne rzeczy, a tuż po północy dwanaście winogron zjedzonych pod stołem i dopiero potem szampanik :) 
Oczywiście że były trudne chwile, oczywiście że w głębi duszy miałam w sobie te wszystkie nasze poprzednie Święta i Sylwestry spedzone razem z SzM, ale to już nie była taka świeża rana, nie było już we mnie rozpaczy. Smutek. 
Zwróciłam uwagę, że nauczyłam się nazywać swoje emocje. Rozpoznawać je i nazywać. To mi daje terapia. Układa, porządkuje głowę i pozwala poznać siebie. 
Ostatni weekend spędziłam przy komputerze planując nam, mnie i Małej, marszrutę czyli bardzo ekspresowe zwiedzanie Londynu. Mała wyhaczyła jakieś tanie weekendowe bilety i wkrótce czeka nas prawie 30 godzin w Londynie. Opracowałam nam plan wycieczki punkt po punkcie. Raczej oglądamy z zewnątrz, bo po pierwsze czas, a raczej jego brak, a po drugie ceny biletów. Dużo atrakcji jest bezpłatnych, ale z opcją rezerwacji. Jeden dzień rozplanowany szczegółowo, a drugi w trzech opracowanych opcjach, a w głowie mam jeszcze czwartą czyli totalny luz i chłonięcie atmosfery miasta. Czas pokaże jak się zorganizujemy i ile zdołamy zobaczyć. Jadę trochę na siłę, a ona to ogarniała dla mnie, bo sama już była i widziała, jeszcze będąc w szkole. I nie ma we mnie (jeszcze?) radości i ekscytacji, bo krótko, zimno, pogoda do bani i krótkie dni. Ale nic jej nie mówiłam, niech będzie radość i frajda. Najbardziej to się cieszę na wspólny czas :)
Początek roku kiepski. Uczestnictwo w dwóch pogrzebach. Dzień po dniu. Nie znałam zmarłych ale poszłam dla tych którzy zostali, by ich wesprzeć i uściskać. 
A wtedy gdy wszyscy wokół szukali "sześciu królów" ja wędrowałam po górach. Wietrzvyłam głowę i uskuteczniałam babskie pogaduchy i tak przeszłyśmy prawie 21km. Wróciłam do domu i po prostu padłam ze zmęczenia, ale na pewno warto było.
Ponieważ mamy już złożony wniosek o umieszczenie Matencji w instytucji opiekuńczej, za sobą juz wywiad pracownika, zostaje rozwiazac kwestie finansowe i czekać. Jutro jadę do brata wytłumaczyć o co kaman i jaką obieramy strategię w tym temacie ;)
Oczy mi się zamykają więc nie dam rady więcej pisać. 
Dziękuję za słowa troski. To bardzo miłe.
Spokojnych snow...