Pierwszy raz w życiu byłam na koncercie muzyki poważnej, tj. fortepian i orkiestra. Mistrz fortepianu był naprawdę Mistrzem. Jestem zachwycona. Piękne kameralne okoliczności, naprawdę bliziutkie extra miejsce na widowni, obserwowałam go jak zahipnotyzowana, widziałam wszystko. Było cudnie, były emocje, wzruszenie, popłynęły łzy...
Nasz kanadyjski plan wycieczkowy został jednak zweryfikowany. Bo wypożyczenie i moja samodzielna jazda autem to jednak dla mnie zbyt wielki stres, bo aż tak nam nie zależy na dodatkowych wojażach, bo dodatkowy koszt nie byłby znowu taki mały. A i tak będzie fajnie. Tworzę plan zwiedzania Toronto. Kiełkuje we mnie taka malutka chęć wyskoczenia, prawie po sąsiedzku, do NY ale co z tego wyjdzie nie wiem
Majówka - kompletnie bez planów. Wczoraj Młodzi zabrali mnie ze sobą na krótką wycieczkę, potem ja ich do siebie i spędziliśmy bardzo fajny dzień. To był dobry dzień.
Dziś kolega wymienił mi dętkę w kole rowerowym (bo ostatnio trzeba było je dopompowywać) i przy okazji mam też naoliwiony łańcuch i już wiem jak się to wszystko robi. Jeden z większych moich stresów to ogarnięcie tego, czym zwykle zajmował się SzM (martwię się zawsze i wszędzie, praktycznie na zapas).
Zmobilizowałam się o tyle o ile tzn. ogarnęłam znowu chałupę, ale nie że odkurzacz i mop, tylko przegląd rzeczy niepotrzebnych, zbędnych. A potem siłą rozpędu po wymianie dętki zrobiłam porządek w piwnicy, tj. wyrzuciłam to, czego nie byłam pewna gdy przeglądałam piwnicę po śmierci SzM. Dobrze że kosze na śmieci były puste. Jeszcze wypadałoby faktycznie przelecieć mieszkanie odkurzaczem, ale nie mam na to energii.
Przy ostatnim spotkaniu terapeutka mi powiedziała że taki stan depresji to też etap żałoby. Robię tylko to, co niezbędne, nie potrafię się zebrać do kupy, czuję się taka rozmemłana, przeżuta, wypluta, jak balonik z którego uszło powietrze. Moja motywacja do działania która działa - jeśli umrę będzie mniej roboty z likwidacją mieszkania więc działam. Zostają tylko rzeczy, które są używane, albo wiem że mogą być użyte. Powiększam przestrzeń życiową. Tylko życia trochę brak. Przestałam zabiegać o kontakty towarzyskie. Czuję jakbym żyła w takiej bańce, a cały świat jest poza nią. I nie ma we mnie ani chęci, ani siły, ciekawości, by dotrzeć do tego świata. Nie za bardzo mnie interesują inni, nie mam ochoty na kontakty. Z drugiej strony też nikt o te kontakty jakoś nie zabiega...
Jutro znowu święto. O ile w tygodniu roboczym funkcjonuję jako tako, bo praca, bo Matencja i czas leci. O tyle w wolne dni jeśli się nie zorganizuję, nie umówię, to dla mnie masakra.
Koleżanka ma podobnie, spotkania i konkretne działanie dobrze jej robią, najgorsze są samotne wieczory i niedziele, nawet po sklepach nie połazisz...
OdpowiedzUsuńwcześniej nie mogłam komentować, nie wiem czemu?
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Kanady, terapeutka ma rację, żałobę trzeba niestety przeboleć i przejść. NIe da się przeskoczyć.
Dobrze, że się nie zamykasz.
Trzymaj się kochana!
Innyglos