Stali bywalcy :)

niedziela, 7 grudnia 2025

18 / 2025

Od śmierci SzM mija prawie 2 lata i trzy miesiace. W międzyczasie zmarł, Tatencjusz i mama SzM czyli moja Tesciowa, a moja Matencja zamieszkała w instytucji opiekuńczej. Tyle w skrocie. Nie potrafię określić czy to dużo czy mało. Wydaje mi się że bardzo mało, krótko, ale tyle mnie to kosztowało i tyle się działo, że mam wrażenie że bardzo dużo... Niby wszystko się poukladalo. Niby ogarnęłam jakoś to moje życie w pojedynkę.... korzystam z różnych form warsztatów, chodzę do kina, na różne imprezy i wydarzenia, ale w domu nie mam sił i motywacji do dzialania. Ja, maniak sprzątania, ostatni raz używałam odkurzacza 11 listopada, bo miała przyjechać Mała. Pokazuje pogodną twarz, przyjaciołom mówię tylko część tego co we mnie siedzi, a rodzinie wcale, by jej nie martwic. Rodzinie czyli Małej, bo nikt inny nie pyta. To nie moje słowa, gdzieś to przeczytałam, ale to o mnie.

Matencja zaopiekowana w instytucji. To była dobra decyzja. Gdyby nie nagle pogorszenie stanu zdrowia (posocznica) i ten szpital to pewnie nie zdecydowalibyśmy się na taką formę opieki. Pewnie jeszcze byśmy to odwlekali, choć z perspektywy czasu wiem że mogła trafić do instytucji wczesniej. Jest pod dobrą opieką, jest między ludźmi, korzysta z różnych form terapii i, co najważniejsze, mówi że jest zadowolona. Sama po niej widzę zmianę na lepsze. Zostały nam do ogarnięcia sprawy mieszkania, uporządkować, opróżnić, wynająć, sprzedac... Stopniowo ogarniam, segreguje co jeszcze się przyda jej, co może komuś z nas, co podarować, przekazać, może sprzedać, a co wyrzucić. Do dziś znajduję w jej mieszkaniu pochowane w strzępki chusteczek tabletki, których nie wzięła, a powinna byla. Zawieszam się gdy tam wchodzę, nie jest latwo. Czasem mam wrażenie jakbym ją już chowała za zycia. Oglądam zdjęcia, wracam do dobrych czasów. Moich, a nie ich, bo oni, Matencja i Tatencjusz, byli ze sobą, wiecznie skonfliktowani, ale niejako uzależnieni od siebie. Przerobiłam to na terapii i w sobie. On nie był ok, a ona taka miła. Cała rodzina wiedziała że Matencja nie była łatwą partnerką, ale nikt nie śmiał jej tego powiedzieć. Nawet nie mogłam jej po śmierci Tatencjusz wyrzucić, że kiedyś jej mówiłam że pomstuje na niego ale jak go braknie to wtedy oczy otworzy. Zamykam ten rozdział. Teraz uczę się życia bez przymusu noszenia ze sobą telefonu, bo jakby zadzwoniła... Bez lęku jak ona sobie radzi sama w domu. Bez obowiązku dostaw jej zakupów, gotowania obiadów, itd. Niejednokrotnie muszę sama do siebie w myślach powiedzieć, że jest całkiem ok, że się poukladalo.

Lubię tam w ich mieszkaniu stanąć przed kolażem zdjęć, który zrobiłam im z okazji 50 rocznicy ślubu, a tam wśród wielu różnych SzM i ja z dziećmi na naszych pierwszych wakacjach w Chorwacji, bardzo lubię to zdjęcie. Rozczula mnie do łez. Lubię tam siąść na balkonie z papierosem i wspominać, myśleć. 

Moje dzieci żyją własnym życiem. O ile Mała jest ze mną w stałym, ciepłym kontakcie to Młodzi prawie nic. A już oni między sobą jako rodzeństwo kompletnie nic. To moja osobista porażka jako rodzica. Nie zadbałam o to by między sobą mieli więź. 7 lat różnicy. Jak byli mali to chyba za bardzo dbałam by Młody nie był obarczany opieką nad młodszą siostrą, bo to przecież była nasza a nie jego córka. Coz robić, teraz nie ingeruję w ich relacje. Są dorośli. Nie narzucam się sobą, choć bardzo brakuje mi takich serdecznych spontanicznych kontaktów pt. mamo zajrzyj na kawę, ale nic na siłę. Może gdy pojawi się u nich dziecko coś się zmieni. Przeszli mnóstwo badań, prób, formalności itd. od inseminacji po kwalifikacje do adopcji. A co będzie czas pokaże. Mała w dalszym ciągu singluje, było kilka prób zmiany statusu, ale bez efektu :) Zmienia wkrótce pracę, bo jak powiedziała czuła że się nie rozwija, a poza tym będzie więcej zarabiac. Młode pokolenie zdecydowanie inaczej patrzy na świat. Już teraz za nią się lękam czy w nowej korpo będzie jej tak dobrze jak w dotychczasowej. 

Rodzeństwo moje, tak jak przypuszczałam, mniej tematu Matencji to mniej kontaktu. Więzi towarzyskich kompletnie brak. Szczerze mówiąc nie mam siły inicjować, starać się, jakoś nie mam chęci bo nie czuję serdecznosci. 

Rodzeństwo SzM - jedna siostrunia już dawno nam zniknęła z horyzontu i to jest bez zmian, a druga bardzo serdeczna i ok. Bardzo to doceniam. Chce mi się tam jechać.

Ja... Przeczytałam gdzieś w necie taki opis zjawiska, zachowania, odczuć, reakcji  i pomyślałam że to ja, że to o mnie. Troszkę uzupełniam, ale to też nie moje słowa, jednak doskonale oddają to jak się czuję, jak żyję. Na zewnątrz dobre opakowanie, z raczej dobrym marketingiem, a w środku... ciemno, marazm, zastój, stagnacja, letarg. Niby jestem, a jakby mnie nie ma. Żyję, funkcjonuję, ale radości i motywacji do działania mam jak na lekarstwo. Robie tylko to, co musze, a w domu nawet mniej, bo na to brak mi sił i ochoty. Niewiele czuję, trochę jakbym była zrobiona z papieru, albo z drewna, emocjonalnie i fizycznie odłączona od świata. Zamrozona. 

Podobno idą Święta... Nie chcę o tym myśleć. 

3 komentarze:

  1. Wszystko napisałaś.... Niestety prawdziwie. Nie mam co dodać. Ostatnio usłyszałam od lekarza (specjalisty, żeby nie było), że żałoba powinna trwać 3 miesiące. Pomyślałam tylko: pojebało cię kobieto.

    OdpowiedzUsuń
  2. moja pani psychiatra mowila o daniu sobie roku na przezycie zaloby. owszem miala racje ale ...juz dwa lata jestem beznadziejnie samotna.

    OdpowiedzUsuń