Matencja
Jakiś czas temu, nie tak całkiem dawno...
...dzwonię i mówię że mamy dziś wizytę u lekarza, że właśnie po nią jadę więc żeby się przygotowała. Przyjeżdżam i słyszę " a to z Tobą jadę? Myślałam że to z tą która dzwoniła".
...dzwoni do mnie jej dawna znajoma/koleżanka z pytaniem zwiadowczym (czuję to) i pyta co u mamy. Nie ukrywam, mówię wprost. W trakcie rozmowy dowiaduję się co usłyszała ta koleżanka. Matencja jest bardzo chora, córka Anonimka kompletnie się nią nie interesuje, nie pomaga, zostawiła ją. Jedynie przywozi jedzenie i wychodzi.
...kolejna wizyta u lekarza, po powrocie ogarnęłam po zimie balkon, okno, kuchnie, zmieniłam pościel, generalnie mocno i długo się napracowałam. Pod koniec gdy już rozkładałam leki do kaset zapytała mnie "a gdzie jest ta, która tu sprzątała?" Nie uwierzyła że to ja, wręcz mnie prześmiewczo wyśmiała, bo przecież wiadomo że to nie ja.
...rozmawiam z sąsiadką, która opowiada mi że gdy zachęca ja do prostych domowych czynności w odpowiedzi słyszy "a po co, przyjdzie Anonimka to przecież zrobi".
Wiele bym jeszcze mogla takich perełek opisać...
W każdym razie póki co przy naszym (moim i brata) wsparciu funkcjonuje całkiem dobrze. Mamy też dochodzącą panią, która tak specjalnie to przy niej pracy nie ma. Scedowalismy na nią kąpiel, a w zasadzie to prysznic a raczej pomoc/nadzór, bo Matencja oburzona stwierdziła że przecież myje się sama. I oby tak było jak najdłużej, niech ta jej samodzielność trwa. Formalności w sprawie opieki instytucjonalnej mamy załatwione. To nasze koło ratunkowe na czarną godzinę, bo póki co nie ma aż takiej potrzeby.
Urodziny Matencji (82) za nami. Było miło, staraliśmy się, ale Matencja raczej za szybą. To okropna choroba przede wszystkim dla bliskich, bo chory jest jej nieświadomy i żyje błogo w tej nieświadomości.
Ja...
Gdzieś tam w środku mnie tkwiła chyba taka myśl że gdy będzie gorzej to może wezmę Matencję do siebie, nie artykułowałam tego, nawet chyba nie byłam tego w pełni świadoma. Zdałam sobie z tego sprawę w momencie gdy po jednym dniu spędzonym z nią oko w oko (przez ponad osiem godzin) z pełnym przekonaniem napisałam bratu że to mój max i że właśnie przekonałam się że na pewno nie mogę z nią mieszkać. Wtedy to do mnie dotarło.
I wyrzucam sobie trochę że chyba jestem niewystarczająca skoro nie stać mnie na bezwarunkową pomoc matce, a druga ja mówi że muszę przecież zadbać o siebie, że nie może to być aż takim kosztem mnie samej. A psychicznie wymiekam. Nie ma we mnie zgody na to że w środku ciała Matencji mojej prawdziwej, dawnej mamy jest coraz mniej.
I tak kulam się do przodu po trochę... "Opakowanie" mnie jest całkiem ok, na zewnątrz nic nie widać, wszyscy mówią świetnie wyglądasz, jak dobrze że się pozbieralaś...
Nie, nie pozbierałam się. Codziennie walczę o swoją normalność, codziennie czuję pustkę wokół, codziennie brak mi obecności SzM, tej świadomości że ktoś jest obok mnie, że nie jestem sama, codziennie zmagam się z obawą że ja też będę taka dementywna, że stanę się ciężarem dla moich dzieci i nie będę zdawać sobie z tego sprawy.
Nie mam na nic siły i ochoty. Żyje z przyzwyczajenia. Wszystkie "atrakcje" traktuję zadaniowo. Wpisuję je do kalendarza i robię by móc je odhaczyć, że wykonane. Bez entuzjazmu, ekscytacji, radości. Wczoraj odgruzowalłam swoje mieszkanie po ponad miesiącu nicnierobienia. Kocie kłaki już fruwały w powietrzu i to mnie zmusiło do działania.
Tak, opakowanie mam całkiem ok, ale środek pogruchotany na maxa.
Nie oceniam, nie udzielam dobrych rad. Uważam, że Wasza Mama powinna już od jakiegoś czasu być w domu opieki, bo Twoje "Ja" jest tak samo ważne.
OdpowiedzUsuńTo jest już ten czas, że moze wydarzyć się coś więcej, jesli maxie formalności załatwione, to nie ma na co czekać.
OdpowiedzUsuńŻycie z przyzwyczajenia może zmienic sie w zycie z przyjemnoscią, trzeba czasu,, wciaz jesteś w żałobie.
To mi wygląda na depresję lub jej początki, oby nie skończyło się u ciebie całkowitą ruiną zdrowia i psychiki...
OdpowiedzUsuńŻałoba potrafi trwać bardzo długo. Nie da się tego przyspieszyć, trzeba odpękać. Kiedyś się skończy, nie wiadomo kiedy. A opieka nad kimś to bardzo trudna rzecz, mało kto daje temu radę sam. Ja po ośmiu miesiącach z teściową wymiękłam i byłam bliska samozagłady, a szczerze ją kochałam. Znaleźć miejsce w dobrym ośrodku nie jest prosto. Zacznijcie szukać, może trzeba będzie na to miejsce poczekać, lepiej mieć to ogarnięte i zaplanowane niż na hurrra szukać miejscówki w razie jakiegoś nieszczęścia typu upadek, potłuczenie się Matencji czy nagłe pogorszenie jej stanu. Trzymam paluchy.
OdpowiedzUsuńPokutuje w nas przeświadczenie, że bliskich nie "oddajemy" Ale weź pod uwagę fakt, że pochodzi ono z czasów gdy nie bylo dobrych placowek, które pomagały ludziom pracującym. Były to czasy, kiedy rodziny były wielopokoleniowe i opieka nad chorym rozkladała się na kilka osób.
OdpowiedzUsuńOddać kogoś do takiej placówki, to nie porzucić tylko zapewnić mu całodobową opiekę. Kobieta Zniewolona
To się fachowo nazywa zespół stresu opiekuna. Też to przechodzę.
OdpowiedzUsuń