W sobotę jak już ogarnelismy wszystko po podróży SzM zaproponował wycieczkę z dziećmi do Czech. Młodym nie pasował termin, bo to czysty spontan był, nikt o tym wcześniej nie mówił, ale Mała była na tak. Pojechaliśmy do Cieszyna, było smacznie (choć czeska kuchnia mnie nie zachwyca)i było fajnie spędzić z Malą trochę czasu.
Do Matencji zadzwoniłam dopiero w sobotę w drodze na wycieczkę. Nie wdawałam się w szczegóły, ale powiedziałam że wróciliśmy wczoraj. Oczywiście od razu padło pytanie kiedy przyjadę. Zapytałam z kolei ja czy coś im potrzeba czy chodzi po prostu o odwiedziny, bo przyjadę jak się ogarniemy. I tu mnie wkurzyła na maksa pytając z przekąsem "a ile to potrwa, tydzień, dwa?" Obiecałam sobie, że nie będę wchodzić w niepotrzebne dyskusje, wbijam sobie do głowy że nic dobrego to nie przyniesie. Ale ta szpila zabolała...
Niedzielę przesiedzieliśmy w domu. Pogoda kapryśna, my bez nastroju, bez chęci do rozmów, oboje przed TV, ja z komórką w garści i głową w necie, SzM oglądający TV.
Nie pojechałam do Matencji, z czystego lenistwa i wygodnictwa. Ponadto nie chciało mi się tłumaczyć dlaczego sama, bez SzM.
I tak minęły mi dwa tygodnie. Za troszkę zadzwoni budzik i trzeba będzie do pracy ruszać. Ale to akurat jest ok, bo trochę zmienię sobie środowisko, bo za chwilę, a dużo już nie brakuje, to SzM zacznie mnie wkurzać tylko tym że oddycha. Łomatko, co ja zrobię na emeryturze...
Dlaczego SzM mnie tak wkurza? Bo zawsze widzi szklankę do połowy pustą. Bo zrobił się wiecznie narzekający, poważny, bez cienia żartu, dowcipu, spontaniczności i ciepła, o czułości nie wspomnę. Dawniej to ja byłam takim motorkiem, który on zwykle hamował, ale w końcu przestało mi się chcieć. Poza tym nie ma między nami ciepła (o miłości nie wspomnę), chęci, czułości, zainteresowania druga osoba. I żeby było jasne, ja wiem że to też moja wina. Kiedyś zabiegałam np. o to byśmy mieli wspólne zdjęcia, oczywiście widziałam ten wyrzut w oczach, że po co i że znowu wymyślam. Teraz mi się nie chce. Wielu rzeczy mi się nie chce. Na wiele rzeczy przystaję z wygodnictwa, bo skoro on coś proponuję i chce to niech tak będzie. Bo kiedyś coś mi się ubzdurzylo, zachciało i musiałam zawalczyć by było po mojemu. A teraz odpuszczam, bo walczyć mi się nie chce.
...A potem jestem zła na siebie, że taka spolegliwa jestem, zgadzam się tak na wszystko, że SzM wiedzie prym, a ja jak ta guuupia za kogutem 😉😀 Bo ja dopiero od niedawna umiem powiedzieć "Nie, bo nie mam ochoty". SzM zapewne nie zgodziłby się z ani jednym moim zdaniem gdyby to przeczytał. Ale on tak naprawdę nic o mnie nie wie, co mi siedzi w głowie, czy wieczorem płaczę w poduszkę i dlaczego... Ba, ja tego sama nie wiem.
Co to się z nami stało...?
To co u większości par z długim stażem. Troche rozmijania się z potrzebami, zmieniamy się, to czego nie lubiliśmy i nie podobało sie nam u innych par ,rodzicow itp. okazuje sie,że i nam się przytrafia, chociaz przeciez mielismy być tacy inni, wyjatkowi...
OdpowiedzUsuńRozmowy nic nie dają ,widzę to u nas, pretensje, wywlekanie niedoskonalosci i w zasadzie to nie wiadomo po co tkwimy w tym malżensgwie, z przyzwyczajenia?
No nie wiem, ale kiedy rozmawiam z kolezankami , tez maja takie spostrzeżenia.
Jedna powiedziala wprost, że nie rozejdą się,bo nie chce być sama, a na nowy zwiazek nie ma sil,zdrowia i ochoty. Chociaz moim zdaniem akurat ona jest na mocnej pozycji, bo to jej drugi mąż i ona go do siebie przyjela, więc gdyby tylko chciala, puscilaby go w skarpwtkach.
Ciągle sie zmieniamy, my sami i nasz związek, a im dłuższy, tym bardziej. Nie jesteś w tym odosobniona, gdy rozmawiam z koleżankami czy bratową, to miewamy podobne odczucia, może to kolejny kryzys? Podobno co 7 lat kryzys się zdarza...
OdpowiedzUsuńjotka