Stali bywalcy :)

poniedziałek, 28 listopada 2022

72 / 2022

I ani się obejrzałam a tu minął tydzień. Koniec roku, ten pracowy, dyszy mi już na karku, czuję to. Poza tym sensacji rewelacji i zawirowań pracowych brak.

SzM zestarzal mi się z lekka i w tym tygodniu świętował swoje dwie piątki na liczniku. Świętował to za duże słowo. Nie robiliśmy żadnej fety. SzM zaprosił tylko dzieci i w takim ścisłym gronie rodzinnym spędziliśmy miłe piątkowe popołudnie. Mała pojechała do domu po 21, a Młodzi jak zwykle siedzieli do późna. Bardzo się cieszę, że chcą, ale kurcze czasem to już jest trochę za długo. Wypraszać ich do domu chyba zacznę. 

Z kolei w sobotnie popołudnie mieliśmy gości, takich znajomych którzy u nas byli po raz pierwszy, a my u nich już raz byliśmy z początkiem lata. Było miło i liczę może kiedyś na ciąg dalszy. 

A niedzielnie hmm... Matencja mnie ostatnio dopytywała czy Mała już się urządziła, w tle oczywiscie wisiało niezadane pytanie kiedy ich Mała do siebie zaprosi. Idąc za ciosem zapytałam w piątek Małej, a potem pożałowałam tego pytania, ale qrcze było mi głupio przed Matencją, że wnuczka ma ich w nosie. A wnuczka nie paliła się do zapraszania ich, oj nie, no niestety. Zjeżyła się i rzuciła mi że jak będzie chciała to ich sama zaprosi. Nie wytrzymałam i odrzuciłam w rewanżu, że to nie są obcy ludzie tylko jej dziadkowie i chcieliby po ludzku zobaczyć jak się urządziła ich wnuczka. Zdenerwowała mnie takim tekstem. A potem właśnie pożałowałam tego że pytałam, bo poczułam się jak młodsza wersja Matencji, która usiłuje manipulować dziećmi. I zła na siebie byłam, na tą całą sytuację, że niby dlaczego mnie ma być wstyd za to że Mała ich jeszcze nie zaprosiła. No chora ta moja głowa jest po prostu. A Mała coś widać sobie przepracowała w głowie, bo w sobotę zapytała czy moglibyśmy ich w niedzielę do niej przywieźć, bo ich zaprosiła do siebie i jest jakiś problem z transportem. Oczywiście z tym przywożeniem to już sprawa manipulacja Matencji, bo przecież Tatencjusz autem jeździ, ale ona już tak na zapas kombinuje, bo to inne miasto to może jednak ten Tatencjusz nie trafi itp. itd. I nie ma w tym niczego złego, bo przecież możemy ich zawieźć, tylko że to wszystko ma być tak zrobione, że niby my sami proponujemy, że zawieziemy, żeby on nie wiedział że to ona kombinuje, widzi jakiś problem. No szlag jasny mnie trafia. Nic nie może być ot tak po prostu. Ale nic to. Zadzwoniłam do Matencji, powiedziałam, że będziemy po nich PO piętnastej, że zadzwonię jak będziemy wyjeżdżać z domu. 

No i wyjechaliśmy 15:15. Dzwonię i  nikt u nich nie odbiera. No to do Tatencjusza na komórkę i mówię mu, że mogą powoli schodzić na dół bo wyjeżdżamy. A on mi z lekkim wyrzutem mówi, że oni już są pod blokiem. Czułam przez skórę, że coś się będzie działo. Ja mam chyba w sobie taki super radar. Na wszelki wypadek od razu powiedziałam Tatencjuszowi, że umawiałam się po piętnastej na telefon żeby schodzili. Jak już dojechaliśmy do nich to od Matencji na dzień dobry usłyszałam, że oni zeszli na ulicę o 14.50, a ona mało nie zemdlała (bo tak ja bolą plecy, bo fakt, ma stały ból) no i zimno przecież. Na moje próby protestu się od razu dowiedziałam żebym nie przesadzała, nie robiła z niej goopka, bo ona dobrze wie co slyszala i jak się umawiała. Koniec dyskusji. %@$#!!!?&$! Nożesz...!!! Dobrze, że SzM tego nie słyszał. Więcej już by się nie umówili z nim.

I jak tak jechaliśmy w tym aucie to w głowie miałam taką galopadę myśli i najprawdziwszą ochotę wypłakania się. Żal mi było samej siebie. Ja nawet nie potrafię tego opisać. Ze jestem cała w stresie, że znowu oni między sobą się będą kłócić. Ze ona jemu będzie dogryzać. Ze on głuchy jak pień aparatu nie nosi i nie pogadasz po ludzku, bo nie słyszy. I że jak mam ich oboje blisko to jestem jak napięta struna. Czekam tylko kiedy coś się zacznie żeby gasić pożar. A z samą Matencją to nie wchodzę już w żadne dyskusje, tylko słucham. Tak jest bezpieczniej i zdrowiej dla mnie. Wykończę się przy tym psychicznie, bo jednocześnie zżera mnie wyrzut sumienia że jestem taka okropna i zżera mnie lęk i obawa, że my oboje z SzM dla naszych dzieci jesteśmy tak samo niestrawni.



6 komentarzy:

  1. Przykro mi to pisać, ale Twoje sytuacje są jakby z mojego życia wzięte. I - niestety - to się dla mnie źle skończyło, bo wytrzymałam - oczywiście - do śmierci matki. Ale zaraz potem wylądowałam u psychiatry.
    Pozostaje mi tylko życzyć Ci mnóstwa cierpliwości! Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurczę...aż mnie ciarki przeszły... Przytulam Cię mocno. Dziękuję za komentarz.

      Usuń
  2. Corka bierze z zycia tylko to, co dobre dla niej nie ogladajac sie na uczucia innych, Rodzice widza tylko swoj swiat i swoje choroby a gdzie w tym wszystkim Ty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miotam się jak goopia, wiem. Ale nie potrafię się z tym uporać.

      Usuń
  3. No właśnie! Po co Ci to zamartwianie się? To przecież dorośli ludzie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za każdym razem mówię to do siebie drukowanymi literami.

      Usuń