Stali bywalcy :)

piątek, 11 listopada 2022

69 / 2022

Oswoiłam w sobie myśl że MM jest na drugim krańcu świata. Najważniejsze, że ona jest zadowolona, spełniona i szczęśliwa. Spełnia swoje marzenie.

Tak myślę, że zazdroszczę Młodym że urodzili się później. Tak po prostu. Dla nich Świat stoi otworem. Zabrzmię teraz jak stara babcia/kwoka, ale pamiętam dobrze czasy gdy nie miało się paszportu w domu. Pamiętam swój pierwszy wyjazd za granicę, znaczy do Czechosłowacji, która była ciut bardziej kolorowa niż nasza szara Polska. I pamiętam swój pierwszy wyjazd do Niemiec, tych zachodnich. Pierwszy sklep na stacji benzynowej, gdzie pytaliśmy o drogę. Pełen różnych, kolorowych towarów. Pamiętam, że gdy chodziłam potem po sklepach, dużych centrach handlowych to musiałam co jakiś czas zamykać oczy, bo od nadmiaru bodźców bolała mnie głowa. Pamiętam że w sklepach nie miałam śmiałości by wejść głębiej do środka między towary, dotykać, oglądać z bliska. A jak włożyłam coś do koszyka to się bałam ze ktoś mi to ukradnie więc non stop pilnowałam, aż mnie uświadomił wujek, że póki co niezapłacone, a jak zniknie to wtedy z półki wezmę sobie kolejne. W głowie oczywiście miałam zakodowane, że jestem taką ubogą oczywiście gorszą, głupszą zakompleksioną Polką... A dzisiejsi młodzi kompletnie nie mają takich problemów. Oni są obywatelami świata. Mała pracując w swojej Fabryce w międzynarodowym zespole, gdzie rozmawia się głównie w języku angielskim w zasadzie nie miała potrzeby otrzaskiwac się z zagranicą. Bardzo jej tego zazdroszczę i bardzo jestem zadowolona i dumna, z tej właśnie sytuacji, tego stanu.

Pracowo zaliczyłam branżowe wydarzenie cykliczne, w którym tradycyjnie już musiałam grać rolę przywódcy stada i gospodarza programu. Poszło wszystko jak trzeba. Mogę sobie samej wyszeptać do ucha, że wiem, że potrafię się ładnie wypowiadać, że panuję nad uczestnikami, że lubię to. Owszem mam tremę, serce bije szybciej, ale wszystko to działa mobilizująco. Nie odcina mi prądu, nie paraliżuje. Wręcz mam wrażenie, że zagadam ich wszystkich na śmierć. No i było ok. 

Wczorajszy wieczór minął mi w miłym towarzystwie z biegową koleżanką, poznaną kilka lat temu, przeżyłyśmy trochę emocji sportowych razem. Nawet byłyśmy chyba razem na jakimś piwie czy kawie. A wczorajsze nieoczekiwane spotkanie w sklepie zapoczątkowało spontaniczny wieczorny wypad do osiedlowej knajpki. Były fajne babskie pogaduchy. Od miesiączki, przez menopauzę, ciuchy, sprawy rozwodowe, relacje z dziećmi po dyskusje o tym że jesteśmy świadome swojej wartości, że już nie idziemy na kompromis jeśli do końca nam nie pasuje, że wiemy czego chcemy i jesteśmy silne. Ona jest po rozwodzie, ma tak zwane nowe otwarcie 😁

W środę z kolei umówiłam się na pogaduchy z jedną kumpelką z mojego babskiego grona. Zagaiłam ją ostatnio sama, bo kiedyś dawno już byłyśmy na takiej kawie we dwie. A są potrzebne mi takie wyjścia, rozmowy, kontakty. Doszłam do wniosku, że nie ma co czekać, że skoro Świat nie upomina się o mnie, nie pamięta, nie pisze, nie dzwoni i nie zaprasza to trzeba samej zadbać o to, by tak zaczęło się dziać i stało się to normą. 

Dzisiejsze Święto Niepodległości postanowiliśmy spędzić z Młodymi. Pojechaliśmy razem do ładnego jesiennego parku, fajnej restauracji na dobre jedzenie, naprawdę było miło. 

Jutro idziemy z wizytą do siostry SzM. To nasze pierwsze towarzyskie proszone wyjście do nich od czasu pandemii. 

Matencja i Tatencjusz bez zmian. Samotna, zamknięta w domu bo słabo mobilna, bez życia towarzyskiego niejako na własne życzenie, z telefonem w garści, zgorzkniała, sfrustrowana, zafiksowana na nim. On uparty, zawzięty, wyizolowany, szukający byle pretekstu by wyjść z domu, no i przyznać muszę, że mimo wszystko cierpliwy, bo ja to się zawsze gdzieś tam z tyłu głowy boję że tam dojdzie do rękoczynów gdy któregoś dnia ona mu dowali tekstem, a on nie wytrzyma. W ostatni weekend co godzinę telefon bo Tatencjusz ma wysokie ciśnienie, krwotok z nosa itp. ale pogotowia nie wezwą, poczekają do poniedziałku, pójdą do lekarza POZ itd. Matencja wydzwaniała do mnie, konsultowała leki średnio co półtorej godziny przez całą sobotę. Nieco rzadziej w niedzielę. Oczywiście ani w poniedziałek, ani wtorek, środę czy też czwartek lekarza u nich nie było, bo jak powiedział Tatencjusz "nic mi już nie jest, a na coś umrzeć trzeba". 

I jak tak miło, rodzinnie nawet, płynie nam czas, gdy przychodzi wolny dzien albo weekend to taką zadrą w moim sercu jest świadomość, że ona w domu tam sama. Wiem też że nie mam po co zapodawać SzM tematu by jechać do nich choć na godzinkę, bo tak naprawdę żadne z nas nie ma na to ochoty. I wiem, że po 20 minutach wizyty będę żałowała, że nas tam ściągnęłam. Już to przerabiałam. Więc żeby nie psuć nam weekendów, jeżdżę tam w tygodniu. Sama. 

I nie chcę jeszcze myśleć o Świętach. 



1 komentarz:

  1. Ja także tego zazdroszczę młodym. I tego, że znają języki obce. Nasze pokolenie było przez to takie ubogie, a i teraz czasem to się za nami ciągnie.

    OdpowiedzUsuń