Stali bywalcy :)

sobota, 25 grudnia 2021

90 / 2021

Zestarzałam się chyba, a raczej na pewno. Zawsze byłam zorganizowana, a w tym roku to masakra jakaś była... . Niby dawno już doszłam do wniosku, że okna są ok i nie ma co po nich skakać tylko dla idei; że porządek w domu ma się dobrze i nie ma co mu przeszkadzać; życzenia wysłałam chyba dwa tygodnie temu, no i wydawało mi się, że jestem przygotowana. Do czasu 😊. Jeszcze w niedzielę polepilismy razem z SzM uszka i pierogi z kapustą. Ustaliliśmy, że w tygodniu dolepimy jeszcze ruskich i będzie komplet. Jak się okazało pracowe obowiązki nie pozwoliły mi na wczesny powrót do domu ani w poniedzialek, ani we wtorek. Siedziałam do 19, wracałam ledwo żywa. W środę owszem, wróciłam z pracy wcześniej, tzn. normalnie, ale dałam się wyciągnąć SzM na zakupy, a potem po powrocie to nic mi się już nie chciało robić. A w czwartek wieczorem po powrocie do domu to wewnętrzny stresor mi się obudził, zdałam sobie sprawę, że Wigilia jutro a ja w czarnej doopie z robotą jestem. Wyszło na to, że po prostu zabrakło mi jednego dnia. Nienawidzę takich sytuacji. Niestety często mi się tak zdarza, że niby przygotowana, zorganizowana, a jak przyjdzie co do czego to doopa zbita. Doszłam do tego, że jakby co to będziemy jeść piątkową Wigilię w sobotę 😁 Drobnym szczegółem w tym wszystkim był fakt, że w Wigilię nie miałam wolnego więc o 7 musiałam być w pracy 😉 No i nie zostało mi nic innego jak tylko spiąć poślady i wziąć się do roboty. Od godz. 19 wieczór do godz 3.30 rano ogarnęłam:
120 ruskich pierogów (we współpracy z SzM), potem barszcz, fasola do barszczu, kapusta z fasolą, kapusta z grzybami, kompot z suszonych owoców, ciasto przekładaniec czyli kombinacja snickersa i krówki (nawiasem mówiąc wyszła pyszota!), potem ogarnięta roboczo kuchnia i chałupa przygotowana na pracę Pani Marysi (tak nazywam krążący odkurzacz), popakowałam jeszcze w nocy upominki pod choinkę, dodaję do tej listy życzenia składane przez telefon  w trybie głośnomówiącym. Kładłam się spać tuż przed godziną 4 rano i wstałam w wigilijny poranek o 6... Zombi, tak się czułam. Ale tak się zorganizowaliśmy z SzM, że stać nas było na moją godzinną południową drzemkę, jeszcze przed Wigilią. Do Wigilii siadaliśmy po godz. 18. Mała jednak trzymała się swojej decyzji, nie przyjechała. Teście i moi rodzice zostali w domach. Młody dowiozl im tzw. catering wigilijny prosto z naszej kuchni. A razem z Młodymi przyszedł (zaproszony wcześniej przez nas) ojciec żony Młodego (już nie mogę chyba o niej pisać Panna...? 😉), który miał spędzać ten wieczór sam, bo żona daleko w pracy. Tak więc była nas piąteczka. Było miło.
A dziś tradycyjny obiad świąteczny w składzie: my i dzieci. Było miło, na luzie, bez napinki, nerwów i stresu. Pewnie dlatego, że nie było Matencji i Tatencjusza. Proste. Świątecznie pozostajemy z nimi w kontakcie telefonicznym. Trzymamy się wszyscy wersji, że to z uwagi na obronę przed covidem, co akurat jest nam wygodne. 
Jutro drugi dzień Świąt, już bez gości. SzM planował jakąś wycieczkę, ale co z tego wyjdzie to się dopiero okaże. 
Życzę Wam miłego świętowania tego co jeszcze zostało 🎄😁

2 komentarze:

  1. Wniosek taki, że nie można całe życie działać na najwyższych obrotach! Czasem lepiej odpuścić. Świat się nie zawali, jeśli nie będzie tego lub owego. Najważniejsze jesteście Wy jako Rodzi
    na, nawet gdy lekko okrojona w danym momencie!
    Spokojności nie tylko na Święta życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokładnie tak jak napisałaś. Ale do tego, by tak myśleć musiałam nieco dorosnąć 😉

      Usuń