Stali bywalcy :)

środa, 11 sierpnia 2021

76 / 2021

Wrrr... 

Jak sobie tu trochę poklikam to zejdzie ze mnie powietrze. Sprawdzone. Przepracowane.

Podsumowując sprawy weselne... Dziś zapodałam Młodym tekst, że jak uznają, że za bardzo się wtrącam to mają dać znać, a sytuacja wygląda tak, że obiecuję sobie nie wnikać, nie podejmować tematu i na przykład... dzwonią do nas, do mnie, w jakiejś tam sprawie nr 1, podczas rozmowy pytam o sprawę nr 2, nr 3 a nawet nr 4. No i... okazuje się, że o nr 2 to nie pomyśleli wcale, nr 3 to kolega mówi, że nie trzeba (Ja: ale sprawdźcie lepiej, dopytajcie - i okazuje się, że jednak trzeba), a co do nr 4 to dobrze, że pytam, bo przecież właśnie mieli dzwonić, a zapomnieli. Ręce mi opadają. Mogłabym odpuścić, udać że mnie to nie obchodzi, niech sobie radzą, ale nie potrafię być tak bardzo obojętna. Być może powinni na własnych błędach się uczyć, ale niech to nie będzie ich ślub.

Do tego teksty Matencji, dobre rady, pytania i uwagi (M: a wiesz, że ona nie będzie miała białej sukienki? Ja: Mamo, bo to różnie dziewczyny idą, poza tym to tylko taki odcień, nie wyrazisty kolor tylko delikatnie złamana biel. M: A to jak brudna będzie, taka modna chce być. Kurtyna).

Rodzinna część imprezy to uroczysty obiad, kawa, ciasto, tort, zimna płyta i do domu max ok. godz. 19-20. Potem Młodzi sprosili sobie swoje młode towarzystwo na balangę. Miało być kilka osób, wyszło ciut więcej. Ustalenia co do miejsca balangowania były od wiosny inne, teraz dopiero zorientowali się ze trochę(!) jednak guuupie. Matka Anonimka ratowała pomysłami i uratowała. Jest teraz zdecydowanie lepiej, korzystniej, wygodniej. Tylko Matka Anonimka ma takie głęboko w sobie skrywane uczucie, że omija nas najfajniejsza część imprezy. I żal, tak jest mi żal  że nie będę widzieć tzw. pierwszego tańca Młodych, nie będzie tańca z synem, nie będzie oczepin. To znaczy one może i będą, ale my tego nie zobaczymy (bo na młodzieżową imprezę nie jesteśmy brani pod uwagę). I to mi się nie podoba. Sama sobie tłumaczę, że to ich dzień, ich impreza, im ma być dobrze. Nikomu się nie przyznam i będę mieć dobrą minę, ale mi żal. Nie wesela, ale tych konkretnych rzeczy😉

A żeby nam nie było żal to chyba młodsze towarzystwo z tej obiadowej imprezy to ściągniemy sobie do domu, na tzw. domówkę. Nie wiem tylko czy na pewno więc na wszelki wypadek nie zapraszam przed, niech to będzie spontan 😉

Mała planuje swój urlop. No i ma dziewczyna problem, bo singielka. Umawiała się z kimś-tam na wspólny wypad, ale się rozlazło. Planuje samotny, singielski wyjazd. Niby nic, przecież kobiety jeżdżą same, ale mnie oczywiście już się włączył lęk. Proponowałam nawet luźno, że możemy pojechać we dwójkę, ale nie naciskałam, bo rozumiem. Przecież we dwójkę to jedziemy we wrześniu, usłyszałam 😉 Nie przeżyję za nią życia, nie jestem w stanie kierować jej wyborami, ale kiedy słyszę, że planuje iść wieczorem sama do klubu, pubu albo gdziekolwiek to drżę. Nie mogę zabronić, ale za każdym razem mam nadzieję, że tylko tak mówi i jednak nie pójdzie, że zmieni plany, ale raz była i źle nie było, tak mi powiedziala. Musi jakoś odnaleźć się w środowisku, znaleźć swoją ekipę, wiem, że ona to wie, że jest mądra, ale boję się czy nie robi się z niej mądralińska. Czasem mam wrażenie, że jej nie znam, że pielęgnuję w sobie moje wyobrażenie o niej, że ona jest zupełnie inna niż ja myślę, niż chciałabym. Czasem jest taka... Trudno mi znaleźć słowo, taka twarda, harda, ostra (np. zawsze mówi, że nie chce mieć dzieci, ostatnio nazwała je "gówniakami", zwróciłam uwagę, ale tak się po prostu mówi, mamo) i ja sobie myślę, że to taka jej poza, tylko tak mówi, bo przecież jest w środku delikatna, wrażliwa. A jeśli to nie poza? 

W ogóle mam w sobie taki wewnętrzny lęk, strach, obawę, a może nawet chyba poczucie winy, że to że Mała/Młodą ma problemy ze swoją psyche, że chodzi, wymaga jakiejkolwiek terapii, wzmocnienia farmakologicznego, że to moja, nasza wina. Że nie dopatrzyłam czegoś, albo że źle coś robiłam, nie tak jak powinnam. I dręczy mnie to okropnie. Poza tym łapię się na tym, że pilnuję się co i jak do niej mówię. Żeby nie urazić, żeby nie naciskać... I bardzo mnie męczy fakt, że ona tam, sama, bo gdybym wiedziała, miała świadomość, że ona ma tę swoją drugą połówkę, że ma wsparcie, jest szczęśliwa, ma do kogo wracać... Poza tym roją mi się w głowie jak zwykle rzeczy dramatyczne, bo przecież gdyby cokolwiek jej się stało to nic nie wiem, bo nie zdaje mi relacji gdzie i z kim bywa, a ja nie chce naciskać, wypytywać, bo przecież to dorosła kobita jest. 

I tak to... Małe dzieci mały kłopot... Szczera to prawda. 


2 komentarze:

  1. Doskonale Cię rozumiem. Moja córka wyprowadziła się z domu już na I roku studiów i tak naprawdę cały czas się o nią bałam. Bałam się do momentu, gdy zapoznała nas z Szymonem. Od tego czasu byłam już spokojniejsza. Od tamtej chwili minęło już osiem lat, a ja mam cudowną sześcioletnią wnusię i wspaniałego partnera mojej córki :-). Będzie dobrze. Zobaczysz :-0)

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, poza tym, jak nie będzie wychodzić do ludzi, to nikogo nie spotka ;)

    OdpowiedzUsuń