Stali bywalcy :)

poniedziałek, 18 listopada 2024

50 / 2024

Kontynuując temat... Wydawało się, że wszystkie komornicze zaległości z głównym udziałem JuzNiePanny zostały juz spłacone. Wszystkie, o których wiedzieli. A tu zonk. Skoro stara zaległość jest na JuzNiePannę to nie ma co się kopać z koniem. Była pełnoletnia, nie ubezwłasnowolniona, nie ma podstaw prawnych do czegokolwiek by to z siebie zrzucić. Pasożyty niestety kompletnie nie poczuwają się do odpowiedzialności. Trochę mam wrażenie że byli i są tacy beztrosko olewajacy w stosunku do Mlodych, bo wiedzą że my/ja im pomogę. Więc oni po prostu rozkładają ręce, bo mają trudną sytuację finansową i koniec. Można by powieść napisać o tym jak Pasożyty są nieogarnieci, jak kombinują, ile rzeczy nie spłacili, jak do tego doszlo, itd. Nie chce bo po pierwsze to ich życie, ich decyzje, ich beztroska i dopóki nikomu nie dzieje się krzywda to ok, ale okradaniu w białych rękawiczkach mówię zdecydowane nie. A po drugie nie chcę się niepotrzebnie nakręcać i spalać. JuzNiePanna znowu zdołowana na maxa. Ileż ja się na gadałam... Terapeutyczne gadki jej wstawiałam niejako strzelając sobie trochę w kolano tekstami o braku obowiązku, powinności troski o swojego rodzica. W hierarchii dbania najpierw ma być ja i  mąż/żona czyli moja własna rodzina. A dopiero potem rodzice. Dobrowolnie, bez przymusu i powinności. A już na pewno nacisków i emocjonalnych szantaży z cyklu "nic, tylko się powiesić". Szczerze jej współczuję i bardzo mi jej żal, ale prawda jest taka, że to jej historia ciągnie ich oboje na dno. Nie chce mi się wierzyć w to, że Młodzi odetną się od Pasożytów radykalnie i konsekwentnie, bo to są w końcu jej rodzice. Fakt, że jakiś czas temu Młodzi odcięli się od nich jako źródełko wsparcia finansowego i kasy pożyczkowej. Myślę, że gdy Pasożyty umrą to wtedy sytuacja się unormuje. 
A z innej beczki...
Czy ja pisałam że planowałam wyjazdowe Święta z Małą? Młodym też proponowałam, nawet z moją  częściową partycypacją w ich kosztach, ale JuzNiePanna nie chciała spędzać Świąt bez rodziców. O ironio. Teraz sytuacja im się zmieniła, zobaczymy na jak dlugo. A rezerwacja zwolniona. Wigilia będzie u mojego brata, bo nas wszystkich zaprasza. Zapraszał, dał czas do namysłu i gdy potwierdzałam, miałam wrażenie, że do końca miał nadzieję, że ja jednak odmówię. Cóż, każdego szkoda.
Spokojnej nocki


49/2024

Motto na dziś:
Jeśli myślisz, że wszystko jest ok to znaczy że nie wiesz wszystkiego...
I nawet nie mam komu o tym powiedzieć, wyżalić się, pogadać....
Młodzi znowu mają problemy z rodzicami JuzNiePanny. Znowu spłacają ich stare zobowiązania. A pasożytujący teście mają Mlodych w głębokim poważaniu mówiąc beztrosko jakoś musicie sobie poradzic, na nas nie liczcie. Cwaniaki w sporo rzeczy dawniej wplątywali JuzNiePannę i teraz po kolei wychodzi szydło z worka. Już kilka  razy Młodzi spłacali jakieś stare  zadłużenia, bo komornik zajął pensje JuzNiePanny. Spłacili, sprawdzili w BIK i było ok. A teraz zonk, zablokowane konto, zajęte wszystkie środki i jeszcze zostało do spłaty jakieś coś, co nie było wpisane do BIK. A na horyzoncie już wisi im kolejna sprawa, z której zeby się wyplątać znowu muszą spłacić kupę kasy. Ręce mi opadly. Okazuje się że auto którym jeździ Pasożyt jest zarejestrowane na JuzNiePannę, chcąc przerejestrować je na Pasożyta dowiedziała się że auto nie ma OC. Kara za tak długi brak OC to na dziś 8600. Żeby cokolwiek z tym zrobić najpierw trzeba zapłacić karę, a Pasożyt oczywiście się nie poczuwa...
Szczerze wątpię w to że Młodzi kiedykolwiek wyjdą na całkowitą prostą, bo cały czas będą mieli tych pasożytów na karku. Skąd o tym wiem? Bo przyszli po pomoc, po pożyczkę. Owszem, pomagam, wspieram, ale też uświadamiam ich jakie będą konsekwencje jeśli nie rozwiążą tego problemu. I szlag mnie jasny trafia, ze złości na Pasożytów, z frustracji na Młodych z braku działań jakichkolwiek w temacie swojej przyszłości związanej z mieszkaniem. Czego nie omieszkałam im zresztą powiedzieć. 
Spać nie mogę z nerwów...

niedziela, 10 listopada 2024

48/2024

Jak tak sobie porozkminiam i popatrzę na to, co napisałam z boku, poczytam komentarze, to potem dochodzę do wniosku że niejednokrotnie dzielę ten włos na czworo. W zasadzie niepotrzebnie. Terapeutyczne działanie blogosfery, tak bym to określiła. Za to też lubię ten blog.
Święto zmarłych, Zaduszki, było minęło. Życie płynie dalej. Zagospodarowuje sobie czas wolny, dbam o życie towarzyskie, o kontakty. Nie chcę zostać sama. Lubię ludzi, lubię z nimi być. Jeśli się poumawiam, zadeklaruję, potwierdzę to czuję potem obowiązek, a o to mi chodzi. Bo bez tego trudno mi się zmobilizować do jakiegokolwiek wyjścia z domu. A jak już wyjdę to potem okazuje się że fajnie było i nie żałuję. Wdrazan w życie dewizę że lepiej żałować że się coś zrobiło, niż że się nie zrobiło.
Co za mną? Koleżeńsko - służbowe wyjście do miejskiego ośrodka kultury (całkiem ok), rodzinne wyjście z Młodymi  na plenerowy jarmark marcinski (emocje były bo w tym mieście byliśmy na prawie ostatnim wypadzie z SzM), integracyjne wydarzenie związane z bieganiem (to nic, że nie biegam, relacje wciąż są, a wydarzenie super, mimo że emocje były, każde). Dziś dzień leniucha i snucie się w szlafroku, bo na jutro zaplanowany wypad w góry.

Edit:
A właśnie zadzwoniła Mała, że jedzie do mnie więc wyskakuję ze szlafroka😉😍

piątek, 1 listopada 2024

47/2024

Samotnie spędzony dzień...

Żadne z moich dzieci nie było zainteresowane tym by dziś mi  towarzyszyć, być ze mną. 
Mała przyjechała do mnie i na cmentarz w ostatnią niedzielę by uniknąć tłumów (tak powiedziała), a Młodzi już wcześniej po prostu zapowiedzieli się do mnie z wizytą na jutro, bez słowa komentarza o dziś. Owszem dziś Młody zadzwonił by upewnić się czy jutro aktualne i zdać relację gdzie dziś byli na cmentarzach. Żadne z nich nie wykazało troski, nie zapytało, nie chciało spędzić tego dnia ze mną. I z jednej strony ja to rozumiem, mają swoje życie, podejmują własne decyzje. A z drugiej jest mi po prostu przykro. Być może dlatego, że ja całe życie w stosunku do Matencji miałam włączony tryb "powinności". Dla Tatencjusza to były pracowe "żniwa" więc nigdy z Matencją nie chodził na cmentarze, a przynajmniej ja tego nie pamiętam. No i jak zwykle padało na mnie i to ja zawsze dbałam by Matencja nie była sama. 
W tym roku wzięłam ją na groby wcześniej, by uniknąć problemów, bo słabiutko chodzi. Ale dziś po prostu odpuścilam, wyłączyłam tryb "powinności". I spędziłam ten dzień sama ze sobą. Raniutko na cmentarz z dekoracjami dla SzM i Tatencjusza, bo leżą na jednym cmentarzu bardzo blisko siebie, a potem juz na nasz dawny tradycyjny cmentarny szlak. Dumna i blada byłam z siebie, bo udało mi się zaparkować w ciasnym miejscu. I spacerkiem po kolei jak co roku od grobu do grobu, tym szlakiem co zwykle. W drodze powrotnej wjechałam znowu do SzM. Tak się złożyło że nie spotkałam nikogo znajomego podczas całej eskapady. Wróciłam do domu, coś tam zjadłam i po prostu zasnęłam na calutkie trzy godziny. Wyspana wieczorem wybrałam się na cmentarny spacer. 
I tak właśnie trochę mam w sobie żalu, za który sama siebie ganię. Bo przecież oni mają swoje życie, a ja jestem dorosła, samodzielna i zdrowa, dzieci nie muszą mi zapewniać opieki i towarzystwa, ale tak po ludzku przykro mi jest że nawet nie zapytali. 
...a z kolejnej strony jakim prawem domagam się by o mnie zadbaly moje dzieci skoro sama dzis nie zadbałam o Matencję. 
Tak, przesadzam trochę. Wiem. Ale tak mi się roi w głowie.
I tak to.


poniedziałek, 28 października 2024

46/2024

Rozkleilam się dzis na terapii, nie tak całkiem, ale jak dla mnie to dużo... Rzadko mi się to zdarza, bo ja raczej taka dusząca emocje w sobie jestem, nie dopuszczam do tego by się popłakać. Zaciskam szczęki, gardło i wszystko zduszam, wciskam ten płacz w siebie, nie daję mu ujścia, nie ma prawa, pozwolenia by wyjść na zewnatrz. Chyba mam tak od zawsze, od dziecka. Mam jakieś takie w sobie coś by nie pokazywać "miękkiego podbrzusza", by trzymać fason, grać twardą. Pamiętam z mojego dorosłego życia dokładnie trzy zdarzenia gdy nie utrzymałam łez na wodzy. Pierwszy raz grubo ponad 20 lat temu; gdy dzieci były jeszcze małe, byliśmy na wczasach nad polskim morzem, jak to dawniej bywało na kwaterze, w czwórkę w jednym pokoju. Wszyscy już spali, a ja szykując się do snu, w ciemnym pokoju, patrząc w księżyc w pełni i cudne gwiazdy na niebie jakoś tak po prostu pękłam. Pojęcia nie mam dlaczego, bo nie pamiętam by cos się stało, nie było żadnych dram, kłótni, scysji, złych emocji, kompletnie nic. Po prostu kładąc się do łóżka poczułam potrzebę i się wyszlochalam, po cichu, dyskretnie, w poduszkę, ale na maxa. To raz. 
Drugi to w czasie pandemii, gdy kryzys w mojej Fabryce wyniósł mnie na szczyt, którego nie chciałam. Fabryczny stres, praca na granicy sił, nocne powroty do domu i ten permanentny lęk jak ja dam radę to wszystko ogarnąć... A w domu sceptyczny, marudzący na całą tę sytuację SzM. Przyszedł taki wieczór gdy usłyszałam wyrzut, że przesadzam, bo znowu wracam późno, bo sama siebie wykańczam, a inni mają w nosie i zwiali na L4. Nie wytrzymałam, rozryczalam się i powiedziałam że nie może tak być że ja fabrykę ogarniam w permanentnym fabrycznym stresie i z myślą z tyłu głowy, że muszę więcej i szybciej, bo jak wrócę późno to SzM znowu będzie narzekać; że muszę mieć wsparcie, bo po prostu nie dam rady. Generalnie poskutkowało. Za jakiś czas Mała powiedziała mi że wtedy (miała 22 lata) pierwszy raz w życiu widziała mnie płaczącą. To mój  zapamiętany drugi raz.
A ten trzeci raz to po śmierci SzM. To już był po prostu kompletny brak kontroli nad tym co się ze mną dzieje. Łzy płynęły same, nawet nie wiedziałam że tak się może dziać.  I do teraz moje obecne jakiekolwiek rozklejanie się zawsze jest związane z nim. 

Szłam dzisiaj na terapię i pomyślałam sobie że w zasadzie to mogłabym zacząć już myśleć o jej skończeniu. Stoję już twardo na dwóch nogach, daję radę, jestem silna, osadzona w realiach, wystarczająca i świadoma. 
No a potem pękłam... 

niedziela, 27 października 2024

45/2024

Aż sobie tu muszę zapisać jaki fajny dzień miałam 😉😄
ale po kolei...
Po tygodniu, a nawet jeszcze w czasie, urlopu spędzonego w domu, byłam w tak zwanej czarnej dooopie i stopniowo sama siebie za uszy wyciągałam.Utwierdzilam się w przekonaniu, że dla swojego zdrowia psychicznego pracować będę kilka lat dłużej niż ustawowe "do 60r.ż.".
Po powrocie do pracy szybko zapomniałam że miałam dwa tygodnie wolnego. Papiery same się nie zrobią. Niestety. Taki urok pracy biurwex
Piątek był nerwowy (Matencja dała mi jeszczew pracy przez telefon do wiwatu) i pracowity. Po pracy uznałam że muszę gdzieś wyładować złość i pojechałam umyć okna i wysprzątać mieszkanie Matencji. Niespodzianie zjawił się brat i tym sposobem opróżnilismy szafki z ciuchami Tatencjusza. Daliśmy im drugie życie oddając potrzebującym. A ja wieczorem dotarłam do domu ledwo żywa, wręcz skonana. 
Sobota zaczęła się kiepsko, jeszcze się nie obudziłam a już wiedziałam że boli mnie głowa, więc najpierw migrena, potem gdy przestało boleć zrobiłam w końcu porządki w domu, a wieczorem czekała mnie rozspiewana impreza z okazji święta na literkę H. Trening czyni mistrza, więc już nauczyłam się stawiać granice, otwarcie mówić że nie mam ochoty na wspólne tańce z nieznajomymi, bo bawię się sama jeśli mam ochotę i koniec, taką mam zasadę. Było miło, sympatycznie, naprawdę fajnie.
Niedziela miała być kompletnie luźna, pusta, bez planu i pomysłu, a tu nagle... Mała zrobiła mi niespodziewajke. Najpierw wprosiła się na wspólne śniadanie, potem ogarnęłyśmy porządki na cmentarzu, a potem zaliczyłyśmy popołudniowy spacer w lesie czyli grzybobranie na spontanie, no i potem, wiadomo, jajecznica z grzybami 😉😄
To był naprawdę fajny dzień. A nawet weekend.

niedziela, 13 października 2024

44/2024

W czwartek rano złapała mnie tak masakryczna migrena, że przeleżałam do południa, ale jak już wstałam to w końcu udało mi się ogarnąć chałupę, i nawet balkon, i  ekspres do kawy który od dawna wołał o odkamienianie i filtr wody. Roboty sprzątacza było na góra dwie godziny, ale je byłam/jestem tak rozmemłana że finiszowalam w końcu dopiero przed 18.00 i w pośpiechu już jechałam na umówione wieczorne odwiedziny u rodzeństwa. Specjalnie sama sobie ustalam cele towarzyskie żeby się zmuszać do wyjścia, działania, do kontaktu z ludźmi. Odwiedziny były w miłej atmosferze. Tu też były zaległe prezenty urodzinowe. Nie miałam odwagi zahaczyć o temat świąt BN. Jeszcze jest trochę czasu. 
Generalnie trzymam emocje na wodzy, nie jestem osobą płaczliwą, emocjonalną, wręcz wydaje mi się że potrafię/potrafiłam kontrolować swoje emocje. A w ten czwartkowy wieczór bardzo się musiałam pilnować, zdziwiłam się sobą, bo zdarzyło mi się że głos mi się łamał, w gardle ściskało, łzy już były na granicy rzęs... ale zmieniłam temat i opanowałam sytuację. I to przy takiej wydawać by się mogło błahej rozmowie, nawet dobrze nie pamiętam czego dotyczyła. 
W piątek było znowu domowe rozmemłanie, ale w posprzatanej przestrzeni :) Nie zmobilizowałam się do wyjścia jakiegokolwiek. Uskuteczniałam sobie robótkę na drutach przy oglądaniu serialu, a w końcu późnym popołudniem ściągnęłam do siebie na herbatkę zaprzyjaźnioną sąsiadkę. Po jej wyjściu tak mi się dobrze oglądało z drutami w garści, że poszłam spać ok. 4 nad ranem.
Sobota bez zmian, czyli marazm, leń i  rozmemłanie. W planach miałam wykonanie telefonów do dzieci, bo od tygodnia Młodzi chorzy oboje covidowo, a z Małą od powrotu z wakacji nie rozmawialam. Potem miał być cmentarz i drobne zakupy. 
O ile telefon do Młodego wykonałam, to na Małą brakło mi już sil. Bo... i tu dygresja😡
Od dawna nie poruszam tematu mieszkania Młodych; głównie w trosce o swój spokoj i nerwy. W czwartek jednak trochę mnie "nakręcił" szwagier no i w piątek nie wytrzymałam przy tym telefonie. Od początku ich wspólnego zamieszkania (2019r.) nakłanialiśmy ich z SzM do złożenia wniosków o mieszkanie z miasta, do remontu itp. Echo, null, nic, zero działania bo przecież "po ślubie kupią sobie i będą mieszkać tam, gdzie oni będą chcieli a nie w kiepskiej lokalizacji tam gdzie daje miasto". Ok. Potem jednak była pandemia, no i po ślubie nie kupili, ceny poszły w górę i jak do tej pory nic się nie zmieniło, nie spadną. Po śmierci SzM obiecałam im trochę kasy na tzw. wkład własny, mając nadzieję, że to ich zmobilizuje. Nie zadziałało. Więc dziś poruszyłam ten temat, bo jednak bardzo mnie to stresuje. Gdyby nas posłuchali to od pięciu lat byliby już w kolejce... Nie wspomnę o tym, że wiele lat temu osobiście dopilnowałam by pełnoletni oboje i Młody i Mała złożyli takie wnioski, a potem już tylko trzeba bylo je co roku samodzielnie potwierdzać. O ile o Małą martwię się mniej, bo jest po prostu obrotna, zaradna i sama widzę że coś w tym kierunku działa, rozglądała za kupnem, kredytem, zgłosiła swojemu najemcy chęć kupna, chyba nawet złożyła wniosek w swoim miescie; to Młodzi mnie niepokoją. Oni oboje są warci siebie, są tak niepociumani że głowa mała. To moje dzieci (znaczy syn) i przykro mi to pisać, ale taka prawda. Wiecznie zmęczeni, pokrzywdzeni przez los i chorzy, albo źle się czujący. Zawsze, no prawie zawsze, tylko takie newsy słyszę. Ręce mi opadają. Aż się boję pytać co u nich słychać. Koniec dygresji 😀
Jak skończyłam rozmowę z Młodym to już mi się odechciało dzwonienia do Małej. Bo jej filozofie też mnie czasem dobijają, żeby nie było że taki kryształ z niej ;) I tu koniec dygresji 😉😀
No i znowu to moje rozmemłanie... Zanim zebrałam się do wyjścia to była 18.00 Zajrzałam na cmentarz, a tam niespodzianka, nagrobek SzM prawie gotowy, brakuje tylko płyty z napisami. 
I tu znowu dygresja;)
Stanęłam przy tym grobie i zdałam sobie sprawę z tego że kolejny etap mojego życia się kończy, coś się zamyka, czas mija, ponad rok od śmierci SzM, a ja mam wrażenie, że znowu zaczynam przeżywać tę żałobę od początku. Bo może nie było czasu wcześniej by tak naprawdę się zatrzymać, pochylić. Bo może i czas był, ale głowa zbyt zajęta, za dużo się działo. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego jak będzie wyglądało moje życie gdy będę na emeryturze, gdy braknie Matencji, moje samotne życie. Powinnam była chyba napisać moje życie solo, albo singla, czy też w pojedynkę, bo to wybrzmiewa jakoś pozytywniej. Koniec dygresji 😭
A potem po cmentarzu, szybkich zakupach dałam się skusić, ponieść i tak to zaliczylam wieczór w rozśpiewanej knajpce. Raczej nie planowałam się tam wybierać, mimo że wiedziałam wcześniej. Było fajnie, niby miło, ale nie czułam się komfortowo. Jakby to tak ubrać ładnie w słowa... ? Najpierw zainteresowała się/zachwyciła(?) mną(!) nieznajoma dużo młodsza kobieta, dziewczyna; no i ja nie czułam się z tym dobrze, zwłaszcza że ona była w towarzystwie swojej partnerki. A potem flirciarskie "podchody" czynił jakiś facet. Też młodszy ode mnie na bank, też nieznajomy. I to też nie było fajne. Może dlatego że on był oględnie mówiąc kompletnie nie z mojej bajki. A może dlatego, że ja po prostu nie jestem zainteresowana tego typu znajomościami. I tak niby moje ego mogło mi się podkręcić, bo wiadomo że próżność kobieca... ale to poczucie dyskomfortu zdecydowanie przeważa szalę. Więc nie podobało mi się to wyjście.
Na niedzielę mam plan pt. zaległe telefony, w tym do Małej, i w końcu odwiedziny pourlopowe u Matencji. Obawiam się że jak Matencja już załapie, że wróciłam z urlopu to zacznie mnie bombardować telefonami. I skończy się błogi spokój. Albo też istnieje taka możliwość, że mnie nie rozpozna. Albo rozpozna, ale jej dwutygodniowy nawyk dzwonienia do syna zostanie... :)

I tak to minął mi drugi tydzień urlopu...



czwartek, 10 października 2024

43/2024

Wczoraj (środa) nadrobiłam trochę zaległości z życia towarzyskiego. Wprosiłam się na dopołudniową kawę, załapałam się też na obiad. Po południu odwiedziłam siostrę SzM i wręczyłam w koncu zaległy prezent urodzinowy. W tak zwanym międzyczasie załatwiłam sobie miejsce w aucie na tradycyjny babski październikowy wyjazd. Odbyłam kilka rozmów telefonicznych, wysłałam smsowe wiadomości by dać znać że żyję i podtrzymać relacje. Umówiłam się na dziś wieczór. Sama sobie wyznaczam cele, by mieć powód do wyjścia. Jeszcze kilka punktów zostało mi do realizacji.
Robię to wszystko z przymusu, z powinności, by nie wpaść w próżnię towarzyska z której potem ciężko jest się wydostać. Mam wokół siebie znajomych, wystarczy dać sygnał, impuls, ale utkalam sobie w głowie, że to wszystko trwa dopóki to ja inicjuje kontakty, ale tak nie jest. Tylko brak mi bliskiej osoby która będzie przy mnie stałe, będzie ciekawa co u mnie. Bo te moje relacje są płytkie. Nigdy mi tego nie brakowało, od dłuższego czasu czuję ten brak.  Mam problem z socjalizacja. Czuję się trochę jak za szybą. Nie potrafię się tak w pełni zaangażować, być ciekawa ludzi. To koło zamknięte, miotam się jak chomik w kołowrotku i sama siebie zadręczam. Pogoda piękna, jesień kolorowa, a ja nie potrafię się zmobilizować żeby wyjść z domu, tak dla siebie, dla czystej przyjemności. Przeraża mnie ta wolność, to nicniemusienie. Chyba wolę zapychać w rygorze powinności i zadań do wykonania. 
Ten tydzień wolnego utwierdza mnie w przekonaniu że moment przejścia na emeryturę będę odwlekać ile się da, ile ja dam radę.
Mobilizuje się od rana by w końcu ogarnąć ten rozgardiasz w chałupie i odkurzyć kocie kłaki. Kiepsko mi to idzie. Potrzebny mi impuls do działania bo czuję się jak mucha w smole...

środa, 9 października 2024

42/2024

Urlop w domu czyli...
- caluteńką  niedzielę snułam się po domu. Nie wyszlam nawet na krok. Nastrój okropny, dołujący i makabryczne poczucie osamotnienia. Do tego jeszcze zapodałam sobie dołujący film, serial na platformie N. o braciach, którzy ukatrupili swoich rodziców. 
Totalny brak chęci i energii do jakiegokolwiek działania. Takie uczucie pustki i bezsensu. To jest okropne. Sama sobie w głowie układam że mam zadzwonić tu i tam, umówić się, odwiedzić, zaprosić, załatwić, ogarnąć, ale odkładam to na tak zwane później, za chwilę, potem, a teraz już za późno to jutro i tak to trwa...
- poniedziałek był prawie taki sam jak dzień poprzedni, ale koniec końców zmusilam sama siebie i ruszyłam się z domu w koncu tuż przed zmrokiem. Z rana wymyśliłam że pojadę na basen, spakowana basenowa torba stała cały dzień a ja wieczorem zdecydowałam że czas wrócić na jogę. Po drodze na jogę zahaczyłam o cmentarz, na który po powrocie nie dotarlam. Czekam na wykonanie nagrobków, dla SzM i Tatencjusza. Liczyłam po cichu, że może już, ale jak widać firmy będą się trzymały deadlinow ustalonych w umowach. Po zajeciach zrobiłam szybkie zakupy, bo Młody owszem dawał kotu jeść, ale o matce po powrocie nie pomyślał. Jego opieką nad kotem też nie była zachwycająca, ale cóż robić. Woda w miseczkach byla na wykończeniu, suchej karmy w misce brak. Nie robię reklamacji, bo dobrze że chociaż tyle zrobił.
- wtorek był prawie taki sam jak poniedziałek. Dooglądałam serial, nawet pokusiłam się by zobaczyć jeszcze dokument na ten temat. A potem film o Annie Prz-ej pt. Ania. Żeby nie zgnusniec do konca pojechałam do sklepu, z zamiarem odwiedzin po drodze siostry SzM, ale w miedzyczasie zmieniłam zdanie, brakło mi czasu, chęci i energii. Za to kupiłam sobie niespodziewanie buty balerinki i torebkę. Lubię niespodziewane zakupy, bo zazwyczaj są trafione. Wieczorem zaliczylam szybkie cotygodniowe wyjsciowe spotkanko grupowe przy piwku i TV, do którego naprawdę musiałam się zmusić.
- dziś środa... Żeby cokolwiek zmienić już wczoraj umówiłam się na dziś na  dopołudniowa kawę... I w głowie mam listę rzeczy do zrobienia, umówienia, ogarnięcia, zagospodarowanie popoludnia ... 
Czuję że nie jest chyba ze mną  dobrze, nie jest tak jak być powinno (co to znaczy powinno?), ale trudno mi wskoczyć w tryb normalnego funkcjonowania, skorzystania jakoś aktywnie z tego urlopu. Ja tytan porządków od powrotu w sobotę jeszcze nie ogarnęłam chałupy, a wykąpałam się dopiero wczoraj. Z drugiej strony wiem, że póki co, nic nie muszę, bo urlop od Matencji też mam do końca tygodnia. Najchętniej snulabym się po tym domu, ale wiem że potem źle się z tym czuję, nic dobrego mi to nie przynosi.

niedziela, 6 października 2024

41/2024

Rano skoro swit o 10 ;) poranny papieros na balkonie, z kubkiem kawy, jeszcze w szlafroku. Cisza. Ptaszki zacwierkaly. Dobra domowa kawa, z owsianymi mlekiem. Spokój. Tylko trochę zimno, mokro i pusto...

Oczywiście rano plany miałam wielkie, do kogo to ja nie pojadę i kogo nie odwiedzę... Skończyło się na tym że siedzę na kanapie w domu, snuję się i cokolwiek robię robię to w teeempieee sloooow. Nawet na cmentarz nie poszlam. I tak siedzę, bo nic mi się nie chce. Ani dzwonic, ani odwiedzać. A potem mam wewnętrzny rozkmin i żal że nikt nic, a sama z siebie też nic, więc trudno się spodziewać czegokolwiek. Prosta zależność.
Przede mną drugi tydzień wolnego, który spędzę już domowo, bo nawet pogoda nie zachęca by gdziekolwiek ruszać.

PS
Sprawdziłam na wadze efekty braku ograniczenia na urlopie, wyszło plus 1kg. Dramatu więc nie ma.