Stali bywalcy :)

niedziela, 14 września 2025

15 / 2025

Deszczowy smutny dzień. 

Muszę pojechać po południu do Matencji, bo trzeba ogarnąć leki. Rodzeństwo urlopuje w ciepłym miejscu. Tak jak przypuszczałam wymiękniemy przy podawaniu leków. Codziennie, to wiadomo, ale trzeba trzy razy - rano, południe, wieczór. Początkowo rozkładaliśmy cale pudełko z kasetami (jedna kaseta na 1 dzień, z podziałkami na pory dnia) na cały tydzień i Matencja codziennie brała sobie z pudelka kasetę na konkretny dzień i zgodnie z rozpisanym planem dnia (bo taki ma i ściśle przestrzega) brała jak trzeba. Musieliśmy wymienić jeden lek na zamiennik z innym kształtem tabletki, bo "one są na uspokojenie, a ja ich nie potrzebuje" i odkładała, chowala. Na szczęście zmiana kształtu zadzialala. Potem kiedy źle się poczuła i trzeba było wezwać pogotowie, a kaseta z danego i kolejnego(!) dnia były puste musieliśmy zmienić strategie. Pani sąsiadka od lipca codziennie rano wręcza Matencji kasetę na konkretny dzień. Niestety zdarzyło się kilka razy że nagle okazywało się że "nie ma leków na wieczór, a przecież ona ich nie brała". No więc znowu zmiana strategii, kasety u sąsiadki są bez leków wieczornych, a wieczorne "ukryte" są w mieszkaniu i codziennie wieczorem trzeba zadzwonić i naprowadzić Matencje by do nich dotarła. 

Wydaje mi się, że już uodporniłam się psychicznie, że jestem silna, świadoma, wiem jak reagować, postępować i rozmawiać. Doszkolilam się troche, to fakt, bo wydawało mi się że niby wiem, ale w praktyce okazywało się że wiem niewiele. Niepotrzebnie spalałam się na tłumaczeniach i przywracaniu Matencji na siłę do naszej rzeczywistości. Już wiem, że szkoda nerwów, że nie warto, że ważne jest by ona była spokojna, a reszta się nie liczy, bo to jej rzeczywistość i ona w nią wierzy. I tak wydaje się, że jestem przygotowana, ale z tyłu głowy niemiła jest myśl, świadomość, że jej tam w tym ciele już nie ma, albo jest coraz mniej, że nie wiadomo czy wcześniejsze jej postępowanie które tak mnie, nas, bolało to już była choroba i wielokrotnie usiłuję dociec kiedy się zaczęła... 

Szczerze to chyba znalazłam sobie temat zastępczy do pisania, bo tak naprawdę to w głowie mam co innego... W środę miną dwa lata jak już nie ma przy mnie SzM...

poniedziałek, 8 września 2025

14 / 2025

Od stu lat obiecuje sobie przysiąść i sprawdzić dlaczego mam problem z komentowaniem. Nawet u siebie samej nie mogę zostawić komentarza. Odwlekam to w nieskończoność. 
A tymczasem należałoby nadrobić zaległości notatkowe.
Mała
Kilka dni temu pojechałam do Małej na pogaduchy. Miało być lekko, miło i przyjemnie. Zmroziło mnie gdy usłyszałam, że ona często czuje się tak jakbyśmy wciąż jeszcze siedziały na lotnisku i czekały na samolot do Polski, wracając do domu po śmierci SzM. Tęskni bardzo. Słuchałam, tuliłam, bo co więcej mogę. Kompletnie nie wiem jak jej pomóc. Rośnie we mnie poczucie winy, bo ja się wtedy tak bardzo rozsypałam, że gdyby nie ona to pewnie do dziś wracałabym do tej Polski. A to ona wzięła na swoje barki cały ciężar sytuacji, organizacji, troski, to ona dbała o mnie, a nie ja o nią. Zatopilam się w swojej stracie męża i rozpaczy, a przecież ona straciła ojca. Źle mi z tym.
Młody 
Byłam u Młodych, na zaproszenie, ale źle się u nich czuję. Nie nachodzę ich, nie narzucam się, nieproszona nie pójdę, i tak po prawdzie to byłam u nich na tym mieszkaniu drugi raz (bo pilnowanie zwierzyńca podczas ich urlopu się nie liczy), a mieszkają tam chyba od marca. Miałam wrażenie, że to była wizyta wymuszona. Młody bardzo się starał, chciał nadrobić za dwoje, bo JNP była obecna, ale jak zwykle z bolącą/znudzoną/cierpiącą miną. Staram się patrzeć na nich obiektywnie, a potem wielu rzeczy, które mnie bolą nie zauważać. Nie chcę być jak ta teściowa z kawału, która na pytanie o małżeństwa swoich dzieci mówi, że jej córka świetnie trafiła, bo mąż jej bardzo pomaga i w wielu rzeczach wyręcza, a niestety syn trafił kiepsko, bo ma żonę bardzo leniwą i wszystko musi robić za nią. Utwierdzam się w przekonaniu, że to ich związek i jeśli jemu z tym dobrze to jego sprawa.
Ja
Trudno jest mi się zmobilizować do wielu rzeczy. Narzucam sobie sama zadania do wykonania, ale nie jest to proste i oczywiście robię tylko to, co niezbędne.
Codziennie rano gdy siedzę na balkonie z kubkiem kawy i papierosem sama siebie motywuję i uzbrajam się w pogodny nastrój i wewnętrzną siłę by przeżyć w miarę dobrze kolejny dzień. Mam wrażenie, że wyczerpały mi się bateryjki, nie mam siły i energii, ale życie toczy się dalej i trzeba brać co niesie a nie babrać się w niechceniu. Więc biorę, przygarniam, uczestniczę, planuję, zgłaszam się, umawiam, organizuję, działam, ale gdy przychodzę do domu to mój wewnętrzny akumulator siada. A ktoś, kto patrzy z zewnątrz nie przypuszcza nawet jak bardzo pusta jestem w środku.



środa, 27 sierpnia 2025

13 / 2025

Kanada zaczęła się moim ogromnym stresem, który siedział mi w głowie dwa dni, naprawdę bardzo mocno przeżyłam ten początek. Najpierw tuż przed wylotem zablokowałam sobie (tak na amen) walizkę, potem już na lotnisku nie umiałam odnaleźć swojej kanadyjskiej wizy, a wisienką na torcie był jak się okazało nasz przylot dzień wcześniej (bo kto by tam sprawdzał czy data zgadza się z podanym dniem tygodnia?). Kosztowało mnie to naprawdę mnóstwo stresu, nerwów i okropnych myśli. Nie docierały do mnie żadne rzeczowe uspokajające argumenty. Byłam jak w amoku. Poziom stresu było porównywalny do tego pracowego w czasie covidu, wtedy nawet gdy spałam to z tyłu głowy miałam ten stres. Teraz też tak bylo. Dopiero prawdziwa życiowa tragedia, która przydarzyła się znajomym, uświadomiła mi że tak naprawdę to przecież była bzdeta. Ważne że całe, zdrowe i już jesteśmy na miejscu. 

Poza tym początkowo bardzo trudno było mi czerpać radość z tego wyjazdu, bo z tyłu głowy siedziała świadomość, że gdyby SzM żył to mnie by tam nie było. Musiałam sobie sporo rzeczy poukładać w głowie. Wiem przecież, że niczego nie zmienię, nie mam wpływu na to, co się stało, bo się nie odstanie; życie toczy się dalej i nie wiemy co przyniesie więc trzeba cieszyć się chwilą tu i teraz. Ułożyłam już.

Bardzo dobrą decyzją była nasza wycieczka do NY. Urodziny w NY nie były ani huczne, ani imprezowe, ale były w NY 😄😎😉, a prezentem który sobie zrobiłam była eskapada do Su_m_mit O_ne Van_der_bilt, to przecudna platforma widokowa z atrakcjami w środku. Rodzinne party z tortem i toastem było w Kanadzie po powrocie z NY. Śmiem twierdzić że NY wywarł na mnie większe wrażenie niż Toronto. W każdym razie podobało mi się bardzo, wspominam bardzo często. I lubię teraz oglądać filmy z NY w tle 😉

W Toronto zaliczyłyśmy oczywiście CN Tower, Aquarium, muzeum i inne atrakcje, których nazw nie pamiętam, rejs statkiem z widokiem na miasto, no i oczywiście Niagara Falls z każdej możliwej kanadyjskiej strony. Plus mój samotny wypad rowerem po okolicy, zakupy, spacery i inne. W NY całe mnóstwo słynnych rzeczy od Central Parku zaczynając, przez Tram na RI, Ferry na SI, Fifth Av., Byka na Wallstreet, Dumbo, Most Brookliński i wiele innych. Zatrzymane w pamięci mam ulotne chwile, momenty, dźwięki i smaki. Słynna piosenka z filmu Seks w Wielkim Mieście usłyszana w piękny słoneczny dzień w okolicy Rockefeller Center robi wrażenie, serio. Poczułam się jak w filmie. Nierealnie. Może pokusze się kiedyś o dokładniejszą relację z całego wyjazdu. Zdjęcia czekają wciąż, bo w planach mam foto książkę. 

Dwa tygodnie wracałam do normy po powrocie. Bardzo było mi trudno się zaadaptować, wrócić do naszego czasu, do mojego życia. Ale całość oceniam bardzo pozytywnie, bo mam wrażenie że ten wyjazd tak generalnie mnie trochę otworzył, wydobył z czarnej dziury i postawił do pionu. 

Dojrzałam do zakończenia terapii. Chyba przywykłam już do życia w pojedynkę. Czasem jeszcze łapię się na tym, że "o już późno, ale przecież nie muszę dawać znać że wrócę później", albo że jeszcze gdzieś-tam chce podjechać. Jeszcze z lękiem i obawa myślę o tym, że jakby tak coś mi się kiedyś stało, to nie wiem kiedy się ktoś zorientuje że coś jest na rzeczy. Przestałam rozpaczliwie organizować sobie czas. Część rzeczy już się po prostu dzieje wedle tych moich nowych reguł, terminów, ale już nie zabiegam o nie z myślą, lękiem by nie wypaść z obiegu, tylko z potrzeby kontaktu z człowiekiem. 

Oficjalnie zakończyłam właśnie terapię, bo po powrocie uznałam że jestem już na tym etapie że daję radę, ogarniam rzeczywistość, a pani terapeutka się ze mną zgodziła. 

Wkrótce miną dwa lata od śmierci SzM... 


czwartek, 19 czerwca 2025

12/2025

Znacie to uczucie gdy człowiek nie wierzy że to się dzieje? Ale w sensie pozytywnym, bo negatywne znam aż za dobrze, niestety.
Bo na przykład takie Niagara Falls, CN Tower w Kanadzie znane mi tylko z obrazków... Byłam, widziałam, dotknęłam. 
Tymczasem pozdrawiam Was serdecznie z krótkiego tripu do NY, gdzie przyjdzie mi spędzić moje urodziny 😎😉😃 Sama nie wierzę że po prostu mogę takie zdanie napisać :)

czwartek, 5 czerwca 2025

11 / 2025

Maj był i znikł, a mnie tu prawie nie było. Nie było chęci pisania, działania, zwierzania się. W zasadzie dalej mi się nie chce, ale jakaś powinność mi się włączyła. 

Ja... Co to ja w tym maju robiłam...? Najpierw sobie to powyliczam, przypomnę i potem podpisuje co mi tam do głowy przyjdzie. I tak:

W MieścieWojewódzkim zaliczyłam stand-up, bylam razem z Małą która wpadła jako rezerwa, bo koleżanka, z którą miałam iść zaniemogła  Małej się podobało, mnie też. 

W tym samym MieścieWojewódzkim byłam na przedstawieniu teatralnym w fajnej obsadzie. To wspólne grupowe wyjście na usportowiony spektakl było upominkiem urodzinowym dla naszego kolegi. I tu pikło mi w duszy i zabolało gdy po spektaklu przy wyjściu mnie zapytał "wszystko masz? Kurtkę, torebkę?". Bo to była troska, której już nie doświadczam... Piszę to i łzy płyną same.

Chodzę na różne kobiece warsztaty. Skończyłam jedną edycję, zapisałam się na drugą. Zabijam czas. Organizuję sobie różne rzeczy, cokolwiek, by nie siedzieć samej w domu. Podchodzę do tego zadaniowo, celowo. Bo jeśli tego nie zrobię to znikam w czarnej dziurze i niemocy. 

Byłam członkiem komisji wyborczej więc dwie tury siedzenia za mną. Przerażona byłam w pierwszej turze sześcioma procentami pana B. W drugiej przyznam, że to nie mój faworyt wygrał, ale to były wybory nie "za", tylko "przeciw". Mam przeczucie że ten wygrany zerwie się z łańcucha i jeszcze wszystkim pokaże na co go stać i jednym i drugim i trzecim.

W końcu finiszuję sprawę uporządkowania podłoża wokół grobu SzM. Mam obiecane że do połowy czerwca będzie zrobione, a czas pokaże czy będzie.

Zaliczyłam fajne pogaduchy ze starą kumpelką. Widujemy się rzadko, ostatni raz jeszcze w starym roku, zwykle co parę miesięcy, ale nagadać się nie możemy za każdym razem. Bardzo ją lubię. Dawniej spotykaliśmy się okresowo ciut częściej w czwórkę na rozgrywkach karcianych w kanastę.

Byłam na babskim spotkaniu w tym samym gronie co zwykle. Teraz jest mały problem, bo dwie siostry pożarły się nam na amen. Konkretnie to problem mają one, bo my lubimy je obie, ale wychodzi na to że jak przychodzi jedna to nie przychodzi druga, czas pokaże jak długo to potrwa.

Zaliczyłam mega wypasioną imprezę z okazji "lecia" jednej takiej branżowej firmy. Vipowski stolik, pyszna kolacja, tylko ciut sztywno niejako.

I byłam na tradycyjnym babskim biegu. Najtrudniejsze są dla mnie do przejścia solo rzeczy, miejsca, wydarzenia, które robiliśmy dawniej we dwoje, a teraz ja stawiam temu czoło w pojedynkę. 

I była u mnie, w końcu udało nam się spotkać, jeszcze inna koleżanka, na szczęście krótko, bo trochę mnie męczy jej towarzystwo, dlatego widujemy się rzadko. Miła, serdeczna, szczera, wrażliwa, ale kompletnie inny kosmos żeby nie powiedzieć gorzej. Pracowalyśmy razem przez krótki czas, znajomość trwa do dziś.

Świeżo kupiona DUZA walizka (warto zajrzeć na stronę Wit.....n bo są mega promocje) już leży i czeka. Co mi się przypomni to już wrzucam by nie zapomniec. W połowie czerwca mamy wylot więc znając moje tempo to dobry czas by zacząć przygotowania. 

Dzieci...

Poświętowaliśmy sobie wspólnie Dzień Matki i Dzień Dziecka. Zaprosiłam ich do siebie z propozycją, że coś zjemy, pogadamy, pogramy w planszówkę. Młody od razu zaproponował specyficzne jedzenie które robiliśmy a właściwie to robił SzM. Nie zachwycił mnie ten fakt. Cieszę się na wizyty dzieci, ale... Mała jest ogarnięta, przyjdzie, zaangażuje się, pomoże, wyjdzie z inicjatywą. Młody ( i JuzNiePanna) wręcz odwrotnie. Złapałam się na tym że pilnowałam się bardzo by nie być złośliwą. Zagryzałam zęby i udawałam że jest ok. A nie było. Męczę się przy Młodych. Ona wiecznie zmęczona, wzdychająca, ze skwaszoną miną. On zazwyczaj wie wszystko lepiej i bardziej. Zabolało też rzucone przez Małą (chyba żartem) przy opowieściach o zabawach z dzieciństwa "jak mogliście nie widzieć że ja jestem w spektrum autyzmu". No nie widzieliśmy, bo byliśmy zaabsorbowani problemami z jej wzrokiem, szukaniem specjalistów, badaniami, tym że jeden lekarz kazał nam rodzicom szykować córkę do szkoły dla niewidomych w L. Skupiliśmy się na oczach i cieszyliśmy się z tego, że tak pięknie układa swoje różowe kucyki Pony i ich drobniutkie akcesoria w równe rządki itp. bo to znaczy, że widzi. 

Młodzi starają się o dziecko, długo, bardzo, rozważają też adopcję. Trochę mnie to dziwi i poniekąd stresuje, bo pamiętam wcześniejsze dyskusje gdy Młody rzucał, że nie bierze pod uwagę adopcji bo nie będzie wychowywał cudzego dziecka. Nie mam przekonania że oni, a zwłaszcza on są gotowi na adopcję. Zastrzelili mnie ostatnio newsem, że lecą w sierpniu na wczasy do Tunezji. Kilka dni wcześniej w rozmowie mi mówią, że nie pojadą nigdzie bo z kasą kiepsko, a potem oznajmiają radośnie że "dobrali sobie kredytu" i jednak jadą. I wtedy nie omieszkałam wrzucić swoich trzech groszy. Dzis już patrzę na to nieco inaczej. 

Mała w dalszym ciągu szuka swojej połówki. Aktualnie spotyka się z kimś. Ma fajne grono znajomych. Jest zorganizowana, ogarnięta, ma swoje doły i doliny, wzloty i upadki. Też mnie czasem drażni, ale mniej niż Młodzi. 

Matencja dziś w nocy mnie przeraziła. Zadzwoniła o 1:30 kompletnie odklejona od rzeczywistości. Mieliśmy już (bardzo niespodziewaną) możliwość przeprowadzenia jej do placówki opiekuńczej, ale przesunęliśmy to w czasie, bo była całkiem ok. A teraz przestaje być. Coraz bardziej. Przerażające jest to że wczoraj byłam z nią u psychiatry i była ok. A dziś to lepiej nie mówić. Kompletny brak orientacji w prawie wszystkim. Zadzwoniła, rozbudziła, doprowadziła mnie prawie do eksplozji z bezsilności i braku akceptacji tego co tą chorobą robi z czlowieka. Nie jest to proste słuchać tych opowieści dziwnej treści, odpowiadać, tłumaczyć, znowu odpowiadac, naprowadzać i widzieć brak efektow. I potem żeby się wyżyć zaczęłam tu klikać. I tak się naklikało. A teraz to już mi się chce spać, zatem kolorowych bo snow.

piątek, 2 maja 2025

10/2025

Pierwszy raz w życiu byłam na koncercie muzyki poważnej, tj. fortepian i orkiestra. Mistrz fortepianu był naprawdę Mistrzem. Jestem zachwycona. Piękne kameralne okoliczności, naprawdę bliziutkie extra miejsce na widowni, obserwowałam go jak zahipnotyzowana, widziałam wszystko. Było cudnie, były emocje, wzruszenie, popłynęły łzy...

Nasz kanadyjski plan wycieczkowy został jednak zweryfikowany. Bo wypożyczenie i moja samodzielna jazda autem to jednak dla mnie zbyt wielki stres, bo aż tak nam nie zależy na dodatkowych wojażach, bo dodatkowy koszt nie byłby znowu taki mały. A i tak będzie fajnie. Tworzę plan zwiedzania Toronto. Kiełkuje we mnie taka malutka chęć wyskoczenia, prawie po sąsiedzku, do NY ale co z tego wyjdzie nie wiem 

Majówka - kompletnie bez planów. Wczoraj Młodzi zabrali mnie ze sobą na krótką wycieczkę, potem ja ich do siebie i spędziliśmy bardzo fajny dzień. To był dobry dzień. 

Dziś kolega wymienił mi dętkę w kole rowerowym (bo ostatnio trzeba było je dopompowywać) i przy okazji mam też  naoliwiony łańcuch i już wiem jak się to wszystko robi. Jeden z większych moich stresów to ogarnięcie tego, czym zwykle zajmował się SzM (martwię się zawsze i wszędzie, praktycznie na zapas). 

Zmobilizowałam się o tyle o ile tzn. ogarnęłam znowu chałupę, ale nie że odkurzacz i mop, tylko przegląd rzeczy niepotrzebnych, zbędnych. A potem siłą rozpędu po wymianie dętki zrobiłam porządek w piwnicy, tj. wyrzuciłam to, czego nie byłam pewna gdy przeglądałam piwnicę po śmierci SzM. Dobrze że kosze na śmieci były puste. Jeszcze wypadałoby faktycznie przelecieć mieszkanie odkurzaczem, ale nie mam na to energii. 

Przy ostatnim spotkaniu terapeutka mi powiedziała że taki stan depresji to też etap żałoby. Robię tylko to, co niezbędne, nie potrafię się zebrać do kupy, czuję się taka rozmemłana, przeżuta, wypluta, jak balonik z którego uszło powietrze. Moja motywacja do działania która działa - jeśli umrę będzie mniej roboty z likwidacją mieszkania więc działam. Zostają tylko rzeczy, które są używane, albo wiem że mogą być użyte. Powiększam przestrzeń życiową. Tylko życia trochę brak. Przestałam zabiegać o kontakty towarzyskie. Czuję jakbym żyła w takiej bańce, a cały świat jest poza nią. I nie ma we mnie ani chęci, ani siły, ciekawości, by dotrzeć do tego świata. Nie za bardzo mnie interesują inni, nie mam ochoty na kontakty. Z drugiej strony też nikt o te kontakty jakoś nie zabiega... 

Jutro znowu święto. O ile w tygodniu roboczym funkcjonuję jako tako, bo praca, bo Matencja i czas leci. O tyle w wolne dni jeśli się nie zorganizuję, nie umówię, to dla mnie masakra. 


 

wtorek, 22 kwietnia 2025

9 / 2025

Biorę to, co życie daje, oferuje. A daje różne możliwości. No i... Nie miała Anonimka kłopotu i stresu to sobie wymyśliła zwiedzanie za Oceanem. Kanady znaczy się. Bilety i wiza ogarnięte. Miało być po prostu To-ron-to i Nia-ga-ra, ale jak mi powiedział ten do którego lecimy, żal przelecieć pół świata i zobaczyć tylko jedno miasto, kiedy tam tyle pięknych miejsc. Tyle że do pięknych miejsc trzeba znowu dolecieć i to jeszcze nic, ale potem WYPOŻYCZYĆ AUTO no i JEŹDZIĆ!!! I już teraz stres mnie zjada, a co dopiero potem... 

niedziela, 20 kwietnia 2025

8 / 2025

Wielkanoc Wbrew pozorom mogę napisać że to był naprawdę fajny dzień. To nic że o czwartej rano mało nie dostałam zawału gdy zadzwoniła do mnie Matencja. Najczarniejsze myśli od razu... Coś się pewnie dzieje... Zadzwoniła bo przecież miała mnie obudzić o czwartej, tak przecież chciałam. Już nie wchodzę w głębsze dyskusje, potwierdziłam że jestem obudzona i tyle. A potem na spokojnie bez spiny wstałam sobie po 9. Posnułam się po domu bez pośpiechu i przed 11 pojechałam po Matencję. Z premedytacją nie robiłam nic wcześniej po to byśmy mogły wspólnie działać i szykować. I tak bylo. W międzyczasie zadzwoniła żona mojego brata bo Młody składając im życzenia powiedział że on chory i że my tylko we dwie śniadamy. Uspokoiłam że dramatu nie ma, że poukładałam sobie to już w głowie i że trzymamy się ustalonego planu. Po śniadaniu, kawie i ciastku poszłyśmy sobie spacerkiem (z wózkiem, bo wiedziałam że się na pewno przyda) na cmentarz. Matencja w sumie przeszła naprawdę spore, jak dla niej, odcinki drogi. Na cmentarz dojechał do nas brat z rodziną, a w drodze powrotnej spotkaliśmy siostrę SzM z mężem zmierzających do nas. I tak ok. 16 stawiliśmy się w umówionym wcześniej gronie. Wspólnie razem posiedzieliśmy do 20. Było naprawdę miło. Serio. 

A teraz idę spać bo jutro będę kręcić kilometry na rowerze.

Dobrego Poniedziałku Wielkanocnego 

piątek, 18 kwietnia 2025

7 / 2025

Wydawało się że już wychodzę na prostą, że okrzepłam, zagospodarowałam to swoje życie, nauczyłam się go. Guzik to prawda. Wciąż tak naprawdę nie mogę w to uwierzyć. Jakoś podświadomie czekam że przecież SzM wróci, a z nim nasze/moje dawne życie. Mimo że przecież wiem że nie i nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. 

Wiosna, zielono, życie toczy się dalej. Rocznica ślubu... byłaby 34, a nasz licznik stanął na 32. Moja pierwsza wycieczka rowerowa z dawną ekipą. Nie był to łatwy wyjazd. Było prawie jak dawniej. Prawie... Generalnie łatwo mi nie jest. Znowu wciąga mnie czarna dziura, a wokół pusto. 

Piąty pogrzeb w którym przyszło mi uczestniczyć w tym roku wypadł dokładnie w Wielki Piątek. Niestety.

Gdy myślę o tym co się działo w moim życiu to samej siebie mi żal i samą siebie trochę podziwiam, że dałam radę. Nie gloryfikuję, nie upiększam i nie podkoloryzowuję SzM, ani naszego wspólnego życia, ale świadomość że jest obok... Że idziemy we dwójkę... Byliśmy. Sama siebie ganię za takie rozkminianie, bo co ma powiedzieć kobieta która traci męża i ma jeszcze na pokładzie małe dzieci... A ja cóż... Pojechałam na cudne greckie babskie wakacje z córką, na których dowiedziałam się że nagle umarł mój zdrowy nie chorujący mąż. Miesiąc po jego śmierci Matencja wylądowała w szpitalu na internie. Zakażona bakterią szpitalną zmieniła szpital. Ona w jednym szpitalu, a w drugim wylądował Tatencjusz. Jak przyszło do wypisów to na szczęście ze szpitala najpierw wypisali jego. Matencja wyszła ze szpitala po dwóch miesiącach kiepska, otępiała. Ruszyły poszukiwania przyczyny. Ostateczna diagnoza: ch_or_ob_a Al_zh_eim_era. Uczyliśmy się wszyscy życia z tą chorobą pana A. Nierozpoznawany przez własną żonę Tatencjusz znowu wylądował w szpitalu, potem jeszcze raz i tam zmarł. A potem dopiero była rocznica śmierci SzM... I zostaliśmy z Matencją w objęciach choroby pana A. A teraz Matencja, cóż... Lepiej to już było. Dobrze nie jest, ale jeszcze dramatu nie ma.

Jakąś taką wewnętrzną potrzebę mam poskładania tego czasu do kupy. Spisania. A i tak nie widzę w tych linijkach siebie. Nie ma mnie tam...

A Święta... Te będą inne. Każde są inne chciałoby się rzec. Mała dawno temu zakomunikowała mi że jej na Wielkanoc nie będzie bo ma zaplanowany wyjazd w świat. Szanuję decyzję, podziwiam asertywność, bo mnie włączyłaby się tzw. powinność i chyba nie zdecydowałabym się na wyjazd w świątecznym okresie nie mając stuprocentowej pewności że mama nie spędzi tych świąt sama. Cóż... Zaprosiłam Młodych i brata z rodziną na wielkanocne śniadanie i potem obiad z kawą i ciachem, od razu mówiąc że Matencję też do siebie zapraszam. Moje dzieci nie mają ze sobą więzi, potrzeby kontaktu więc Młody nie wie że Mała wyjeżdża. Tak swoją drogą ich brak kontaktu uznaję za swoją porażkę wychowawczą i życiową. Młodzi przyjęli zaproszenie tylko na śniadanie. Brat tylko na kawę i ciacho upewniając się że nie spędzam śniadania tylko z Matencją, bo jak powiedział tego by nie chciał. Na kawę i ciacho zaprosiłam jeszcze siostrę SzM, tą z którą mam dobry kontakt. Dziś zrobiłam już całe kompletne zakupy zgodnie z tym co kulinarnie sobie poukładałam w głowie. A późnym popołudniem zadzwonił Młody mówiąc że jest chory, ma od wczoraj gorączkę i ledwo żyje. No i że nie przyjdą do mnie wcale żeby nas nie pozarażać. I tyle w temacie rodzinnego śniadania wielkanocnego...

Nie, nie będę zmieniać planów i wciskać się albo na siłę ściągać do siebie brata z rodziną. Nie chcę psuć im ich planów. Na spokojnie spędzę ten czas z Matencją. Rano po nią pojadę, zabiorę do siebie bez spiny i pośpiechu, zjemy śniadanie, zabiorę ją na spacer, na cmentarz, a po południu przy kawie i ciastku będzie pewnie weselej. Na to liczę. Poniedziałek będzie albo samotny (bo nikt mnie nie zaprosił, a ja limit gościnności wyczerpałam w niedzielę) albo rowerowy jeśli pogoda pozwoli.

A jutro nadwyżkę dzisiejszych zakupów zawiozę Młodym bo sama bym to jadła przez miesiąc.


Spokojnych Świąt...


czwartek, 10 kwietnia 2025

6 / 2025

A zycie płynie.  34 lata temu brałam ślub cywilny, za kilka dni rocznica koscielnego... Coz. Żyję dalej. Biorę po kolei wszystko, co to życie przynosi ze sobą, co niesie i na co daje mi szansę. Spotkania, imprezy, wyjazdy, warsztaty. Naprawdę się dzieje. Bardzo o to dbam. Doceniam to, że mam wokół siebie fajnych ludzi, bo gdyby nie oni moja żałoba, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Bardzo to sobie cenię. No i niestety tak się jakoś składa, że zaliczyłam w tym roku już cztery ceremonie pogrzebowe. Widać że równowaga musi być zachowana. Ilekroć mam zaplanowane wyjście imprezowe tylekroć prawie w tym samym dniu zaliczam pogrzeb. Uodparniam się choć łatwo nie jest. Pani psycholog mówi, że niewiele już jest w stanie mnie poruszyć do głębi bo przez tą nagłą śmierć SzM jestem już niejako "uszkodzona". Niewiele rzeczy jest w stanie mnie ruszyc, bo wszystko inne dla mnie jest w mniejszej skali, a i tak paskudzi mi dzień, nastrój itp. Chodzę na terapię w dalszym ciągu w  zasadzie chyba z przyzwyczajenia, no i  może ze strachu że przyjdzie taki moment w procesie choroby Matencji że nie dam sobie rady sama ze sobą.

Zaplanowane z Małą eskapady zagraniczne krok po kroku się krystalizują a jeszcze w tak zwanym międzyczasie pojawia się nowa opcja, z której żal nie skorzystać. Nie mam na to żadnego parcia, chcenia, mam wrażenie że brnę w to bezwolnie. Celem jest danie Małej wspomnień. Nawet jeśli przyjdzie czas gdy ja tego nie będę pamiętać to mam nadzieję, że dla niej to będą cenne wspomnienia. Chciałabym takie perełki wspomnień zostawić też Młodemu, ale tu nie jest to takie proste. Muszę nad tym pomyśleć, bo z Malą to po prostu się dzieje. 

Szczerze powiem: na zewnątrz owszem jest nawet kolorowe opakowanie ale w środku ciemność...