Blog Anonimki - ciag dalszy
Stali bywalcy :)
czwartek, 19 czerwca 2025
12/2025
czwartek, 5 czerwca 2025
11 / 2025
Maj był i znikł, a mnie tu prawie nie było. Nie było chęci pisania, działania, zwierzania się. W zasadzie dalej mi się nie chce, ale jakaś powinność mi się włączyła.
Ja... Co to ja w tym maju robiłam...? Najpierw sobie to powyliczam, przypomnę i potem podpisuje co mi tam do głowy przyjdzie. I tak:
W MieścieWojewódzkim zaliczyłam stand-up, bylam razem z Małą która wpadła jako rezerwa, bo koleżanka, z którą miałam iść zaniemogła Małej się podobało, mnie też.
W tym samym MieścieWojewódzkim byłam na przedstawieniu teatralnym w fajnej obsadzie. To wspólne grupowe wyjście na usportowiony spektakl było upominkiem urodzinowym dla naszego kolegi. I tu pikło mi w duszy i zabolało gdy po spektaklu przy wyjściu mnie zapytał "wszystko masz? Kurtkę, torebkę?". Bo to była troska, której już nie doświadczam... Piszę to i łzy płyną same.
Chodzę na różne kobiece warsztaty. Skończyłam jedną edycję, zapisałam się na drugą. Zabijam czas. Organizuję sobie różne rzeczy, cokolwiek, by nie siedzieć samej w domu. Podchodzę do tego zadaniowo, celowo. Bo jeśli tego nie zrobię to znikam w czarnej dziurze i niemocy.
Byłam członkiem komisji wyborczej więc dwie tury siedzenia za mną. Przerażona byłam w pierwszej turze sześcioma procentami pana B. W drugiej przyznam, że to nie mój faworyt wygrał, ale to były wybory nie "za", tylko "przeciw". Mam przeczucie że ten wygrany zerwie się z łańcucha i jeszcze wszystkim pokaże na co go stać i jednym i drugim i trzecim.
W końcu finiszuję sprawę uporządkowania podłoża wokół grobu SzM. Mam obiecane że do połowy czerwca będzie zrobione, a czas pokaże czy będzie.
Zaliczyłam fajne pogaduchy ze starą kumpelką. Widujemy się rzadko, ostatni raz jeszcze w starym roku, zwykle co parę miesięcy, ale nagadać się nie możemy za każdym razem. Bardzo ją lubię. Dawniej spotykaliśmy się okresowo ciut częściej w czwórkę na rozgrywkach karcianych w kanastę.
Byłam na babskim spotkaniu w tym samym gronie co zwykle. Teraz jest mały problem, bo dwie siostry pożarły się nam na amen. Konkretnie to problem mają one, bo my lubimy je obie, ale wychodzi na to że jak przychodzi jedna to nie przychodzi druga, czas pokaże jak długo to potrwa.
Zaliczyłam mega wypasioną imprezę z okazji "lecia" jednej takiej branżowej firmy. Vipowski stolik, pyszna kolacja, tylko ciut sztywno niejako.
I byłam na tradycyjnym babskim biegu. Najtrudniejsze są dla mnie do przejścia solo rzeczy, miejsca, wydarzenia, które robiliśmy dawniej we dwoje, a teraz ja stawiam temu czoło w pojedynkę.
I była u mnie, w końcu udało nam się spotkać, jeszcze inna koleżanka, na szczęście krótko, bo trochę mnie męczy jej towarzystwo, dlatego widujemy się rzadko. Miła, serdeczna, szczera, wrażliwa, ale kompletnie inny kosmos żeby nie powiedzieć gorzej. Pracowalyśmy razem przez krótki czas, znajomość trwa do dziś.
Świeżo kupiona DUZA walizka (warto zajrzeć na stronę Wit.....n bo są mega promocje) już leży i czeka. Co mi się przypomni to już wrzucam by nie zapomniec. W połowie czerwca mamy wylot więc znając moje tempo to dobry czas by zacząć przygotowania.
Dzieci...
Poświętowaliśmy sobie wspólnie Dzień Matki i Dzień Dziecka. Zaprosiłam ich do siebie z propozycją, że coś zjemy, pogadamy, pogramy w planszówkę. Młody od razu zaproponował specyficzne jedzenie które robiliśmy a właściwie to robił SzM. Nie zachwycił mnie ten fakt. Cieszę się na wizyty dzieci, ale... Mała jest ogarnięta, przyjdzie, zaangażuje się, pomoże, wyjdzie z inicjatywą. Młody ( i JuzNiePanna) wręcz odwrotnie. Złapałam się na tym że pilnowałam się bardzo by nie być złośliwą. Zagryzałam zęby i udawałam że jest ok. A nie było. Męczę się przy Młodych. Ona wiecznie zmęczona, wzdychająca, ze skwaszoną miną. On zazwyczaj wie wszystko lepiej i bardziej. Zabolało też rzucone przez Małą (chyba żartem) przy opowieściach o zabawach z dzieciństwa "jak mogliście nie widzieć że ja jestem w spektrum autyzmu". No nie widzieliśmy, bo byliśmy zaabsorbowani problemami z jej wzrokiem, szukaniem specjalistów, badaniami, tym że jeden lekarz kazał nam rodzicom szykować córkę do szkoły dla niewidomych w L. Skupiliśmy się na oczach i cieszyliśmy się z tego, że tak pięknie układa swoje różowe kucyki Pony i ich drobniutkie akcesoria w równe rządki itp. bo to znaczy, że widzi.
Młodzi starają się o dziecko, długo, bardzo, rozważają też adopcję. Trochę mnie to dziwi i poniekąd stresuje, bo pamiętam wcześniejsze dyskusje gdy Młody rzucał, że nie bierze pod uwagę adopcji bo nie będzie wychowywał cudzego dziecka. Nie mam przekonania że oni, a zwłaszcza on są gotowi na adopcję. Zastrzelili mnie ostatnio newsem, że lecą w sierpniu na wczasy do Tunezji. Kilka dni wcześniej w rozmowie mi mówią, że nie pojadą nigdzie bo z kasą kiepsko, a potem oznajmiają radośnie że "dobrali sobie kredytu" i jednak jadą. I wtedy nie omieszkałam wrzucić swoich trzech groszy. Dzis już patrzę na to nieco inaczej.
Mała w dalszym ciągu szuka swojej połówki. Aktualnie spotyka się z kimś. Ma fajne grono znajomych. Jest zorganizowana, ogarnięta, ma swoje doły i doliny, wzloty i upadki. Też mnie czasem drażni, ale mniej niż Młodzi.
Matencja dziś w nocy mnie przeraziła. Zadzwoniła o 1:30 kompletnie odklejona od rzeczywistości. Mieliśmy już (bardzo niespodziewaną) możliwość przeprowadzenia jej do placówki opiekuńczej, ale przesunęliśmy to w czasie, bo była całkiem ok. A teraz przestaje być. Coraz bardziej. Przerażające jest to że wczoraj byłam z nią u psychiatry i była ok. A dziś to lepiej nie mówić. Kompletny brak orientacji w prawie wszystkim. Zadzwoniła, rozbudziła, doprowadziła mnie prawie do eksplozji z bezsilności i braku akceptacji tego co tą chorobą robi z czlowieka. Nie jest to proste słuchać tych opowieści dziwnej treści, odpowiadać, tłumaczyć, znowu odpowiadac, naprowadzać i widzieć brak efektow. I potem żeby się wyżyć zaczęłam tu klikać. I tak się naklikało. A teraz to już mi się chce spać, zatem kolorowych bo snow.
piątek, 2 maja 2025
10/2025
Pierwszy raz w życiu byłam na koncercie muzyki poważnej, tj. fortepian i orkiestra. Mistrz fortepianu był naprawdę Mistrzem. Jestem zachwycona. Piękne kameralne okoliczności, naprawdę bliziutkie extra miejsce na widowni, obserwowałam go jak zahipnotyzowana, widziałam wszystko. Było cudnie, były emocje, wzruszenie, popłynęły łzy...
Nasz kanadyjski plan wycieczkowy został jednak zweryfikowany. Bo wypożyczenie i moja samodzielna jazda autem to jednak dla mnie zbyt wielki stres, bo aż tak nam nie zależy na dodatkowych wojażach, bo dodatkowy koszt nie byłby znowu taki mały. A i tak będzie fajnie. Tworzę plan zwiedzania Toronto. Kiełkuje we mnie taka malutka chęć wyskoczenia, prawie po sąsiedzku, do NY ale co z tego wyjdzie nie wiem
Majówka - kompletnie bez planów. Wczoraj Młodzi zabrali mnie ze sobą na krótką wycieczkę, potem ja ich do siebie i spędziliśmy bardzo fajny dzień. To był dobry dzień.
Dziś kolega wymienił mi dętkę w kole rowerowym (bo ostatnio trzeba było je dopompowywać) i przy okazji mam też naoliwiony łańcuch i już wiem jak się to wszystko robi. Jeden z większych moich stresów to ogarnięcie tego, czym zwykle zajmował się SzM (martwię się zawsze i wszędzie, praktycznie na zapas).
Zmobilizowałam się o tyle o ile tzn. ogarnęłam znowu chałupę, ale nie że odkurzacz i mop, tylko przegląd rzeczy niepotrzebnych, zbędnych. A potem siłą rozpędu po wymianie dętki zrobiłam porządek w piwnicy, tj. wyrzuciłam to, czego nie byłam pewna gdy przeglądałam piwnicę po śmierci SzM. Dobrze że kosze na śmieci były puste. Jeszcze wypadałoby faktycznie przelecieć mieszkanie odkurzaczem, ale nie mam na to energii.
Przy ostatnim spotkaniu terapeutka mi powiedziała że taki stan depresji to też etap żałoby. Robię tylko to, co niezbędne, nie potrafię się zebrać do kupy, czuję się taka rozmemłana, przeżuta, wypluta, jak balonik z którego uszło powietrze. Moja motywacja do działania która działa - jeśli umrę będzie mniej roboty z likwidacją mieszkania więc działam. Zostają tylko rzeczy, które są używane, albo wiem że mogą być użyte. Powiększam przestrzeń życiową. Tylko życia trochę brak. Przestałam zabiegać o kontakty towarzyskie. Czuję jakbym żyła w takiej bańce, a cały świat jest poza nią. I nie ma we mnie ani chęci, ani siły, ciekawości, by dotrzeć do tego świata. Nie za bardzo mnie interesują inni, nie mam ochoty na kontakty. Z drugiej strony też nikt o te kontakty jakoś nie zabiega...
Jutro znowu święto. O ile w tygodniu roboczym funkcjonuję jako tako, bo praca, bo Matencja i czas leci. O tyle w wolne dni jeśli się nie zorganizuję, nie umówię, to dla mnie masakra.
wtorek, 22 kwietnia 2025
9 / 2025
Biorę to, co życie daje, oferuje. A daje różne możliwości. No i... Nie miała Anonimka kłopotu i stresu to sobie wymyśliła zwiedzanie za Oceanem. Kanady znaczy się. Bilety i wiza ogarnięte. Miało być po prostu To-ron-to i Nia-ga-ra, ale jak mi powiedział ten do którego lecimy, żal przelecieć pół świata i zobaczyć tylko jedno miasto, kiedy tam tyle pięknych miejsc. Tyle że do pięknych miejsc trzeba znowu dolecieć i to jeszcze nic, ale potem WYPOŻYCZYĆ AUTO no i JEŹDZIĆ!!! I już teraz stres mnie zjada, a co dopiero potem...
niedziela, 20 kwietnia 2025
8 / 2025
Wielkanoc Wbrew pozorom mogę napisać że to był naprawdę fajny dzień. To nic że o czwartej rano mało nie dostałam zawału gdy zadzwoniła do mnie Matencja. Najczarniejsze myśli od razu... Coś się pewnie dzieje... Zadzwoniła bo przecież miała mnie obudzić o czwartej, tak przecież chciałam. Już nie wchodzę w głębsze dyskusje, potwierdziłam że jestem obudzona i tyle. A potem na spokojnie bez spiny wstałam sobie po 9. Posnułam się po domu bez pośpiechu i przed 11 pojechałam po Matencję. Z premedytacją nie robiłam nic wcześniej po to byśmy mogły wspólnie działać i szykować. I tak bylo. W międzyczasie zadzwoniła żona mojego brata bo Młody składając im życzenia powiedział że on chory i że my tylko we dwie śniadamy. Uspokoiłam że dramatu nie ma, że poukładałam sobie to już w głowie i że trzymamy się ustalonego planu. Po śniadaniu, kawie i ciastku poszłyśmy sobie spacerkiem (z wózkiem, bo wiedziałam że się na pewno przyda) na cmentarz. Matencja w sumie przeszła naprawdę spore, jak dla niej, odcinki drogi. Na cmentarz dojechał do nas brat z rodziną, a w drodze powrotnej spotkaliśmy siostrę SzM z mężem zmierzających do nas. I tak ok. 16 stawiliśmy się w umówionym wcześniej gronie. Wspólnie razem posiedzieliśmy do 20. Było naprawdę miło. Serio.
A teraz idę spać bo jutro będę kręcić kilometry na rowerze.
Dobrego Poniedziałku Wielkanocnego
piątek, 18 kwietnia 2025
7 / 2025
Wydawało się że już wychodzę na prostą, że okrzepłam, zagospodarowałam to swoje życie, nauczyłam się go. Guzik to prawda. Wciąż tak naprawdę nie mogę w to uwierzyć. Jakoś podświadomie czekam że przecież SzM wróci, a z nim nasze/moje dawne życie. Mimo że przecież wiem że nie i nie jestem w stanie tego wytłumaczyć.
Wiosna, zielono, życie toczy się dalej. Rocznica ślubu... byłaby 34, a nasz licznik stanął na 32. Moja pierwsza wycieczka rowerowa z dawną ekipą. Nie był to łatwy wyjazd. Było prawie jak dawniej. Prawie... Generalnie łatwo mi nie jest. Znowu wciąga mnie czarna dziura, a wokół pusto.
Piąty pogrzeb w którym przyszło mi uczestniczyć w tym roku wypadł dokładnie w Wielki Piątek. Niestety.
Gdy myślę o tym co się działo w moim życiu to samej siebie mi żal i samą siebie trochę podziwiam, że dałam radę. Nie gloryfikuję, nie upiększam i nie podkoloryzowuję SzM, ani naszego wspólnego życia, ale świadomość że jest obok... Że idziemy we dwójkę... Byliśmy. Sama siebie ganię za takie rozkminianie, bo co ma powiedzieć kobieta która traci męża i ma jeszcze na pokładzie małe dzieci... A ja cóż... Pojechałam na cudne greckie babskie wakacje z córką, na których dowiedziałam się że nagle umarł mój zdrowy nie chorujący mąż. Miesiąc po jego śmierci Matencja wylądowała w szpitalu na internie. Zakażona bakterią szpitalną zmieniła szpital. Ona w jednym szpitalu, a w drugim wylądował Tatencjusz. Jak przyszło do wypisów to na szczęście ze szpitala najpierw wypisali jego. Matencja wyszła ze szpitala po dwóch miesiącach kiepska, otępiała. Ruszyły poszukiwania przyczyny. Ostateczna diagnoza: ch_or_ob_a Al_zh_eim_era. Uczyliśmy się wszyscy życia z tą chorobą pana A. Nierozpoznawany przez własną żonę Tatencjusz znowu wylądował w szpitalu, potem jeszcze raz i tam zmarł. A potem dopiero była rocznica śmierci SzM... I zostaliśmy z Matencją w objęciach choroby pana A. A teraz Matencja, cóż... Lepiej to już było. Dobrze nie jest, ale jeszcze dramatu nie ma.
Jakąś taką wewnętrzną potrzebę mam poskładania tego czasu do kupy. Spisania. A i tak nie widzę w tych linijkach siebie. Nie ma mnie tam...
A Święta... Te będą inne. Każde są inne chciałoby się rzec. Mała dawno temu zakomunikowała mi że jej na Wielkanoc nie będzie bo ma zaplanowany wyjazd w świat. Szanuję decyzję, podziwiam asertywność, bo mnie włączyłaby się tzw. powinność i chyba nie zdecydowałabym się na wyjazd w świątecznym okresie nie mając stuprocentowej pewności że mama nie spędzi tych świąt sama. Cóż... Zaprosiłam Młodych i brata z rodziną na wielkanocne śniadanie i potem obiad z kawą i ciachem, od razu mówiąc że Matencję też do siebie zapraszam. Moje dzieci nie mają ze sobą więzi, potrzeby kontaktu więc Młody nie wie że Mała wyjeżdża. Tak swoją drogą ich brak kontaktu uznaję za swoją porażkę wychowawczą i życiową. Młodzi przyjęli zaproszenie tylko na śniadanie. Brat tylko na kawę i ciacho upewniając się że nie spędzam śniadania tylko z Matencją, bo jak powiedział tego by nie chciał. Na kawę i ciacho zaprosiłam jeszcze siostrę SzM, tą z którą mam dobry kontakt. Dziś zrobiłam już całe kompletne zakupy zgodnie z tym co kulinarnie sobie poukładałam w głowie. A późnym popołudniem zadzwonił Młody mówiąc że jest chory, ma od wczoraj gorączkę i ledwo żyje. No i że nie przyjdą do mnie wcale żeby nas nie pozarażać. I tyle w temacie rodzinnego śniadania wielkanocnego...
Nie, nie będę zmieniać planów i wciskać się albo na siłę ściągać do siebie brata z rodziną. Nie chcę psuć im ich planów. Na spokojnie spędzę ten czas z Matencją. Rano po nią pojadę, zabiorę do siebie bez spiny i pośpiechu, zjemy śniadanie, zabiorę ją na spacer, na cmentarz, a po południu przy kawie i ciastku będzie pewnie weselej. Na to liczę. Poniedziałek będzie albo samotny (bo nikt mnie nie zaprosił, a ja limit gościnności wyczerpałam w niedzielę) albo rowerowy jeśli pogoda pozwoli.
A jutro nadwyżkę dzisiejszych zakupów zawiozę Młodym bo sama bym to jadła przez miesiąc.
Spokojnych Świąt...
czwartek, 10 kwietnia 2025
6 / 2025
A zycie płynie. 34 lata temu brałam ślub cywilny, za kilka dni rocznica koscielnego... Coz. Żyję dalej. Biorę po kolei wszystko, co to życie przynosi ze sobą, co niesie i na co daje mi szansę. Spotkania, imprezy, wyjazdy, warsztaty. Naprawdę się dzieje. Bardzo o to dbam. Doceniam to, że mam wokół siebie fajnych ludzi, bo gdyby nie oni moja żałoba, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Bardzo to sobie cenię. No i niestety tak się jakoś składa, że zaliczyłam w tym roku już cztery ceremonie pogrzebowe. Widać że równowaga musi być zachowana. Ilekroć mam zaplanowane wyjście imprezowe tylekroć prawie w tym samym dniu zaliczam pogrzeb. Uodparniam się choć łatwo nie jest. Pani psycholog mówi, że niewiele już jest w stanie mnie poruszyć do głębi bo przez tą nagłą śmierć SzM jestem już niejako "uszkodzona". Niewiele rzeczy jest w stanie mnie ruszyc, bo wszystko inne dla mnie jest w mniejszej skali, a i tak paskudzi mi dzień, nastrój itp. Chodzę na terapię w dalszym ciągu w zasadzie chyba z przyzwyczajenia, no i może ze strachu że przyjdzie taki moment w procesie choroby Matencji że nie dam sobie rady sama ze sobą.
Zaplanowane z Małą eskapady zagraniczne krok po kroku się krystalizują a jeszcze w tak zwanym międzyczasie pojawia się nowa opcja, z której żal nie skorzystać. Nie mam na to żadnego parcia, chcenia, mam wrażenie że brnę w to bezwolnie. Celem jest danie Małej wspomnień. Nawet jeśli przyjdzie czas gdy ja tego nie będę pamiętać to mam nadzieję, że dla niej to będą cenne wspomnienia. Chciałabym takie perełki wspomnień zostawić też Młodemu, ale tu nie jest to takie proste. Muszę nad tym pomyśleć, bo z Malą to po prostu się dzieje.
Szczerze powiem: na zewnątrz owszem jest nawet kolorowe opakowanie ale w środku ciemność...
niedziela, 23 marca 2025
5 / 2025
Matencja
Jakiś czas temu, nie tak całkiem dawno...
...dzwonię i mówię że mamy dziś wizytę u lekarza, że właśnie po nią jadę więc żeby się przygotowała. Przyjeżdżam i słyszę " a to z Tobą jadę? Myślałam że to z tą która dzwoniła".
...dzwoni do mnie jej dawna znajoma/koleżanka z pytaniem zwiadowczym (czuję to) i pyta co u mamy. Nie ukrywam, mówię wprost. W trakcie rozmowy dowiaduję się co usłyszała ta koleżanka. Matencja jest bardzo chora, córka Anonimka kompletnie się nią nie interesuje, nie pomaga, zostawiła ją. Jedynie przywozi jedzenie i wychodzi.
...kolejna wizyta u lekarza, po powrocie ogarnęłam po zimie balkon, okno, kuchnie, zmieniłam pościel, generalnie mocno i długo się napracowałam. Pod koniec gdy już rozkładałam leki do kaset zapytała mnie "a gdzie jest ta, która tu sprzątała?" Nie uwierzyła że to ja, wręcz mnie prześmiewczo wyśmiała, bo przecież wiadomo że to nie ja.
...rozmawiam z sąsiadką, która opowiada mi że gdy zachęca ja do prostych domowych czynności w odpowiedzi słyszy "a po co, przyjdzie Anonimka to przecież zrobi".
Wiele bym jeszcze mogla takich perełek opisać...
W każdym razie póki co przy naszym (moim i brata) wsparciu funkcjonuje całkiem dobrze. Mamy też dochodzącą panią, która tak specjalnie to przy niej pracy nie ma. Scedowalismy na nią kąpiel, a w zasadzie to prysznic a raczej pomoc/nadzór, bo Matencja oburzona stwierdziła że przecież myje się sama. I oby tak było jak najdłużej, niech ta jej samodzielność trwa. Formalności w sprawie opieki instytucjonalnej mamy załatwione. To nasze koło ratunkowe na czarną godzinę, bo póki co nie ma aż takiej potrzeby.
Urodziny Matencji (82) za nami. Było miło, staraliśmy się, ale Matencja raczej za szybą. To okropna choroba przede wszystkim dla bliskich, bo chory jest jej nieświadomy i żyje błogo w tej nieświadomości.
Ja...
Gdzieś tam w środku mnie tkwiła chyba taka myśl że gdy będzie gorzej to może wezmę Matencję do siebie, nie artykułowałam tego, nawet chyba nie byłam tego w pełni świadoma. Zdałam sobie z tego sprawę w momencie gdy po jednym dniu spędzonym z nią oko w oko (przez ponad osiem godzin) z pełnym przekonaniem napisałam bratu że to mój max i że właśnie przekonałam się że na pewno nie mogę z nią mieszkać. Wtedy to do mnie dotarło.
I wyrzucam sobie trochę że chyba jestem niewystarczająca skoro nie stać mnie na bezwarunkową pomoc matce, a druga ja mówi że muszę przecież zadbać o siebie, że nie może to być aż takim kosztem mnie samej. A psychicznie wymiekam. Nie ma we mnie zgody na to że w środku ciała Matencji mojej prawdziwej, dawnej mamy jest coraz mniej.
I tak kulam się do przodu po trochę... "Opakowanie" mnie jest całkiem ok, na zewnątrz nic nie widać, wszyscy mówią świetnie wyglądasz, jak dobrze że się pozbieralaś...
Nie, nie pozbierałam się. Codziennie walczę o swoją normalność, codziennie czuję pustkę wokół, codziennie brak mi obecności SzM, tej świadomości że ktoś jest obok mnie, że nie jestem sama, codziennie zmagam się z obawą że ja też będę taka dementywna, że stanę się ciężarem dla moich dzieci i nie będę zdawać sobie z tego sprawy.
Nie mam na nic siły i ochoty. Żyje z przyzwyczajenia. Wszystkie "atrakcje" traktuję zadaniowo. Wpisuję je do kalendarza i robię by móc je odhaczyć, że wykonane. Bez entuzjazmu, ekscytacji, radości. Wczoraj odgruzowalłam swoje mieszkanie po ponad miesiącu nicnierobienia. Kocie kłaki już fruwały w powietrzu i to mnie zmusiło do działania.
Tak, opakowanie mam całkiem ok, ale środek pogruchotany na maxa.
wtorek, 11 marca 2025
4 / 2025
Nadrabiam zaległości...
Najpierw rozkmina, o której pisałam ostatnio. Zdecydowałam że nie pojadę na pewno. Zbierałam siły by to z siebie wyartykułować, ale zadzwonili Oni. W sprawach organizacyjnych. Nie tłumaczyłam co, dlaczego i z jakiego powodu, po prostu powiedziałam że przemyślałam sprawę i że podjęłam decyzję że jednak nie jadę. W głębi duszy jakoś liczyłam na słówko zachęty, żebym przemyślała, że będzie im miło no i inne takie, które ja bym pewnie zaserwowała. Niczego by to nie zmieniło w temacie mojej decyzji ale byłoby mi milo. Ale bez dyskusji usłyszałam tylko że mnie rozumieją. Kurtyna. Nie ukrywam, było mi przykro, ale utwierdziłam się w przekonaniu że warto słuchać siebie, swojej intuicji. Nie spodziewam się kontynuacji tej relacji. To jedyne ogniwko, które po śmierci SzM mnie zawiodło. Zostaje cieszyć się że tylko to. I przyznać rację SzM który zawsze mówił że prawdziwej przyjaźni i szczerości z ich strony nie ma w naszych relacjach. A ja goopia zawsze ich broniłam.
Zaliczyłam odwiedziny u Młodych. Fajnie się tam urządzili. Jeszcze mają sporo do ogarnięcia, ale jak to oni wiecznie zmęczeni w niedoczasie. Dumna z siebie jestem, bo tylko chwaliłam i podziwiałam, zero krytyki tudzież dobrych rad 😉 Generalnie to naprawdę spadł mi kamień z serca i bardzo się w ich kwestii uspokoiłam, wyciszylam. Mają swój kąt na ziemi i niech sobie radzą. Przecież są dorośli 😃
Młoda/Mała radzi sobie fajnie. W pracy ma ustabilizowana pozycję, jest doceniana, lata gdzieś tam co jakiś czas. Ona to lubi, jest w swoim żywiole, nie ma zobowiązań jako takich więc bierze co życie niesie. Aktualnie randkuje testowo przez jakąś apkę. Dla mnie ważne że jest zadowolona, ma swoje grono przyjaciół i życie towarzyskie. I znajduje czas dla mnie 😍
Właśnie zaliczyłyśmy nasz kolejny weekendowy babski wyjazd. W styczniu był Londyn z przecudną słoneczną pogodą więc dla równowagi w marcu na trzy dni naszego pobytu w Barcelonie pierwszy był deszczowy bardzo, drugi pochmurny idący ku lepszemu, a trzeci piękny i słoneczny. Wyjazd udany. Fajne było to, że mieszkałyśmy w centrum, wszędzie rzut beretem. Jechałyśmy do pracowego kolegi Młodej który był tak miły że nas przygarnął. Drugi punkt naszego programu wyjazdowego na ten rok tj. Barcelona zaliczona. Piękna architektura, szerokie, wąskie uliczki, piękne ścieżki rowerowe, infrastruktura, ale mimo ogromnej ilości koszy na śmieci i obecności służb sprzątających ulice zaśmiecone. Ludzie przyjaźni, uśmiechnięci, na tzw. luzie. Nikt się nie spieszy, nie pogania. Ale nie wyobrażam sobie co tam się dzieje w sezonie, jakie tam wtedy muszą być tłumy.
Ja... jechałam ze stresem czy dam radę ogarnąć siebie językowo. Bo wiadomo że oni do siebie po angielsku, a na miejscu hiszpański i kopara mi opadła jak usłyszałam Młodą która trajluje po hiszpańsku. Wiedziałam przecież że trochę zna, ale że w międzyczasie tak się wyszkoliła to nie wiedziałam. Już od jakiegoś czasu staram się ćwiczyć, przypomnieć sobie angielski. Narząd nieużywany zanika więc moja znajomość języka właśnie prawie zanikła. Bo jeździłam z Młodą, która przecież wszystko ogarnie 😉 Ale postanowiłam trochę się podszkolić, no i zadowolona jestem z siebie, wprawdzie połowicznie, ale zawsze coś. Konkretnie to słucham i większość rozumiem, ale mam mega blokadę na mówienie. Oni tak trajkoczą po angielsku że wstyd mi popełniać błędy, dukać, serio. Młoda ma zdolności językowe, mimo wszystko chyba jednak po mnie. Zna angielski, hiszpański, włoski i japoński. Niemieckiego uczyła się w szkole podstawowej, ale nie lubi i mówi że niewiele pamięta. A jej mamusia dzielnie walczy codziennie z apką na literkę D i przypomina sobie co umiała w czasach świetności. Jeszcze 10-15 lat temu nie miałam żadnego problemu, a teraz mi w głowę weszła durna blokada. Muszę to przepracować bo w czerwcu czeka nas dwutygodniowy pobyt z angielskim w roli głównej i nie chcę być jej (Młodej znaczy się) balastem.
A dzisiaj... moja Mała/Młoda ma urodziny. 27 lat temu byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi. Urodziłam córkę, której tak bardzo chciałam. Przy pierwszym dziecku (Młody) nie przywiązywałam wagi do tego czy to będzie syn czy córka, ważne by było zdrowe. A potem będąc w ciąży z drugim patrzyłam na mojego ukochanego Młodego i zastanawiałam się czy to możliwe kochać drugie tak samo, czy będę zdolna podzielić te moja matczyną miłość, kochać oboje. Nie potrafiłam tego ogarnąć. Do dziś pamiętam tamte myśli. Nie chciałam znać płci drugiego dziecka by nie pozbawiać się nadziei. Pragnęłam córki, po prostu. I kiedy w końcu przy porodzie lekarz powiedział mi "córuchna" to oszalałam ze szczęścia. Pamiętam tamto popołudnie jakby to było wczoraj ♥️