Stali bywalcy :)

czwartek, 13 czerwca 2024

18/2024

Wczorajszy dzień... Jadąc do mechanika zapakowałam do auta swój rower, bo postanowiłam wracać do domu na rowerze. Co też uczyniłam, ale ciut naokoło, bo wyszło mi nieco ponad 33 km, zamiast max 12.
Pojechałam sobie w miejsce gdzie jeździliśmy często; do dużego parku, gdzie staw, pałac, potoczek, wodospadzik, pięknie zagospodarowana roślinność itp. W moim poprzednim życiu którejś wczesnej wiosny podczas wycieczki rowerowej, właśnie w to miejsce, kupiliśmy sobie truskawki w budce stojącej przy drodze i wcinaliśmy je na ławce przy uroczej grobli. Pamiętam, że wtedy było zimno i jakby mniej zielono. Wczoraj w tej samej budce były truskawki, aż się po nie specjalnie wróciłam, grobla była ta sama, ławka też, było cieplej, słonecznej, niby przyjemniej, a jednak nie. Zabrakło towarzystwa i drugiego roweru do kompletu. Posiedziałam na tej ławce, woda uroczo się przelewała, truskawki były pysznie słodkie, trochę podumalam, zatopilam się w myślach, wspomnieniach, zapaliłam papierosa i pojechałam dalej. Tymi samymi ścieżkami co kiedyś we dwójkę... Nie, nie płakałam, choć żal serce ściskał. Czas nie leczy ran, czas przyzwyczaja do rany.

wtorek, 11 czerwca 2024

17/2024

I płynie czas...
Nie potrafiłam zmobilizować się by cokolwiek działać po pracy w zeszłym tygodniu. Ani jogi, ani wykupionego warsztatu w ośrodku kultury, nic... 
W końcu w piątek sama siebie zmusilam by pojechać na miejski koncert, na który miałam wejściówkę. Było miło. Nie żebym zachwyciła się na maxa, ale miło. No i wyszłam z domu, a to ważne.
W sobotę najpierw ogarnęłam chałupę bo miałam wrażenie, że kocie kłaki są wszedzie. 
Jaram się wciąż nowym odkurzaczem. Widać jestem już stara skoro jaram się sprzętem do sprzątania :) Bo teraz jestem szczęśliwą posiadaczką trzech (!) odkurzaczy. Pierwszy tradycyjny, workowy, ale mega cichy, taki co to mogę nim nawet o północy działać, kupiony przez SzM, wyszukany ze względu na tą cichość co by kota nie stresować 😉 Drugi, typu krążek co to sam sprząta i nawet może mopowac. Z ręką na sercu powiem, że mopowałam nim zaledwie kilka razy, bo mi to mopowanie malutką ilością wody jakoś nie podeszło. A odkurzanie owszem. Tyle, że muszę przygotować mu pole do działania żeby mógł się poruszać. No i mieć go na oku, bo niestety lubi się zawieszać na listwach progowych. I nie ryzykuje by puszczać go pod moją nieobecność, bo gdyby tak kot zrobił mi gdzieś jakąś "niespodziankę" to nie chciałabym by odkurzacz mi ją rozmazał po całej chałupie. A teraz jakiś czas temu spontanicznie za mały pieniądz w stosunku do normalnej jego ceny dokupiłam trzeci, stojący, z filtrem wodnym, taki co odkurza i mopuje, ale ma dwa osobne zbiorniki i myje zawsze czystą wodą. Jest rewelacyjny, ma tylko taką wadę że jest głośny. Ale czyści rewelacyjnie i zakupu nie żałuję. Hmmm, czytam co napisałam i odnoszę wrażenie, że brzmi jak wpis sponsorowany :) 
Potem musiałam odbębnic kilka godzin w pracy, a potem pojechałam do rodziców. A tam... Nie chcę się nakręcać, więc nie wchodzę w szczegóły, ale było ostro, wybuchłam, nie dałam rady... 
Jedno moje ja jest świadome tego, że Matencja jest chora, może gadać od rzeczy, wymyślać, pytać po pięć razy o to samo, twierdzić że ona wie lepiej i czepiać się nie wiadomo czego. Wiem jak wygląda dem_en_cja, znam  otę_pie_nie i chorobę na literkę A. Ja to wszystko wiem, ale drugie moje ja jakby nie dopuszcza do siebie faktu, że w tym "opakowaniu" nie ma już dawnej Matencji, moje drugie ja nie daje zgody na te głupoty, które ona gada, więc wchodzi w interakcję, usiłuje tłumaczyć, prostować, dyskutować. I spala się zupelnie niepotrzebnie. A potem wychodzę, siadam w aucie i płaczę z bezsilności i złości na samą siebie.
W niedzielę trochę popracowałam i pojechałam do brata, bo zaprosili (!) mnie na obiad i kawę z ciachem. Bardzo mnie to zaproszenie ucieszyło, naprawdę. Było miło i fajnie. Trochę rozmawialiśmy o Matencji. Ona podobno przy mnie zachowuje się inaczej, na więcej sobie pozwala, narzeka i kaprysi. Tak mi powiedzieli. Może to i prawda, bo z córką jednak są inne relacje, znam to z autopsji. Martwimy się co będzie dalej, bo Tatencjusz też się już trochę gubi, nie tak jak Matencja, ale jednak. No i nie nosi aparatów słuchowych, więc niby jest a jakby go nie było. 
Z racji pracy w weekend w poniedziałek miałam wolne, a we wtorek wzięłam sobie wolne. Poniedziałek cały przebomblowałam, przechodziłam prawie cały dzień w szlafroku i tak się snułam, bo nie umiałam zdecydować się co robić. Pomysłów było mnóstwo: rower, spacer, mycie auta, może zakład kamieniarski i sprawa nagrobka dla SzM, albo w końcu optyk i drugie okulary do czytania itp. Jednak zdecydowanie Dzień Leniwca to był, bo nic nie zrobilam. No i zapomniałam o terminie terapii. Taka ze mnie zaangażowana pacjentka.
Dziś, we wtorek, snucia się ciąg dalszy był, a potem umówiona byłam z Małą na popołudnie i pojechałam do niej. Spędziłyśmy super czas na pogaduchach. 
A jutro niestety do pracy, rodacy. Potem muszę oddać auto do mechanika, bo tarcze, klocki, filtry, oleje i inne... 
I tak to.


wtorek, 4 czerwca 2024

16/2024

Miała być fotka, ale nie potrafię jej dodać :( Zatem poklikam.

"Kiedy za czymś tęsknimy, to zawsze jest związane z czymś, co jest dla nas cenne, z czymś, co kochamy. Gdybyśmy tego nie kochali, nie byłoby nam żal. Jeśli ktoś umiera, a nie był ci bliski, nie będziesz w żałobie. (...) Czujemy żal za tym, co kochamy.

Zrozumienie tego jest kluczowe dla naszego procesu zdrowienia."

Adyashanti

poniedziałek, 3 czerwca 2024

15 / 2024

I po weekendzie... 
Piątek, co ja robiłam w piątek? Nie pamiętam. Naprawdę. Nie potrafię sobie przypomnieć mimo szczerych chęci. Trochę mnie to martwi, nie ukrywam.
Sobota rano to był czas lenistwa, papierosow i kawy na balkonie, plus nadrabianie zaległości blogowych. Potem kucharzenie czyli catering dla rodziców, no i dostawa do nich, a tam rozkładanie leków i takie inne. Prosto od rodziców na babskie imprezowe spotkanie podjechałam autem, bo byłam mocno spóźniona, ale zaplanowalam, by je tam zostawić i odebrać w niedzielę 😉 To była dobra decyzja. Spotkanie było super. Wspominałyśmy nasz babski wyjazd, raczyłysmy resztę towarzystwa zdjęciami (na TV) i już planowałyśmy kolejny wypad, być może w większym gronie. Było fajnie. Bardzo możliwe, że dlatego, że było nas mniej niż zwykle. Łatwiej się rozmawia i skupia na takiej rozmowie gdy jest nas mniej.
Niedziela - to nic, że Matencja zadzwoniła o 6 rano, bo coś. Potem już o cywilizowanej porze zadzwonila koleżanka i zapraszała mnie na popołudniową kawę, ale musiałam odmówić, bo już miałam plany. Miło mi było, że o mnie pomyślała. Zrobiłam krótki spacer po auto, przy okazji załapałam się na niedzielny rosół i pogaduchy przy deserku który kupiłam po drodze w cukierni. Na niedzielne popołudnie już w sobotę zaprosiłam naszych(!) dobrych znajomych na deser własnej roboty, więc mogłam się cukierniczo realizować co też uczyniłam rano. No i na koniec dnia zaliczyłam dawno temu zaplanowany, opłacony koncert. Nastawiłysmy się na przeboje, piosenki zdecydowanie znane, czyli rozrywkę i żywiołowy kontakt wykonawców z publicznością. A niestety w większości były tzw. smutasy i to jeszcze prawie nie znane. Momentami walczyłam by nie zasnąć. Serio. Szanuję ich pracę i podziwiam talent, ale nie zachwycił mnie ten koncert. Drugi raz bym nie poszła.
I tak minął mi weekend. Niepokoi mnie to, że wciąż nie mogę sobie przypomnieć co robiłam w piątek... A już wiem! Odwiedziłam siostrę SzM. Teraz mi się przypomnialo. Czyli weekend był aktywny towarzysko.

sobota, 1 czerwca 2024

14 / 2024


Wyjazd w babskim towarzystwie to był strzał w dziesiątkę. Piękne okoliczności przyrody i sprawdzone koleżanki. Dla mnie kompletną nowością był hotelowy wypoczynek z opcją all inclusive. Spodobało mi się bardzo. Nie było się do czego przyczepić. Hotel super, okolica super, pogoda murowana i dobre towarzystwo. Czego chcieć więcej...
Trauma była, dziwne sny itp. Najpierw śniło mi się, że Tatencjusz nie wytrzymał nerwowo choroby Matencji. Potem że po powrocie z wojaży organizowałam pogrzeb Matencji, bo umarła podczas mojej nieobecności. Kolejnej nocy śniło mi się, że to że SzM umarł to był tylko sen. I w tym śnie nie potrafiłam się ogarnąć, sama siebie pytałam co jest prawdą. Obudziłam się w nocy i nie umiałam się odnaleźć w rzeczywistości, gdzie jestem, co jest prawdą... Nie było to fajne gdy zdałam sobie sprawę że jednak jestem wdową.
W dalszym ciągu łapałam się na tym, że chciałam podzielić się z nim radością z pobytu, wysłać zdjęcie, opowiedzieć... 
Obyłam się w świecie wczasów all inclusive i jestem gotowa na to by kiedys nawet polecieć gdzieś sama. Bo przecież kodeksowy urlop mam wciąż do zagospodarowania. Może będę szukać jakiegoś lasta, bo ceny sezonowe zwalają mnie z nóg.

Zakończyłam leczenie u psychiatry. Już nie biorę leków, ale zostaję w terapii. Przed każdym spotkaniem myślę że już tego nie potrzebuję, ale potem wychodzę z poukładaną głową i wychodzi na to że jednak terapia się przydaje, przynosi efekty.

Boże Ciało spędziłam z dziećmi. Wspólne przygotowanie obiadu, potem deser, spacer , piwko i dobre rozmowy. Mała jak zwykle indywidualistka, ustalilysmy żeby przyjechała wcześniej, żebyśmy mogły nagadac się we dwie i tak jak przypuszczalam, wyjechała wcześniej, po deserze. Bo jak mi powiedziała chciała więcej czasu spędzić ze mną, a na kontakcie z Młodym i JuzNiePanną aż tak jej nie zależy. Rozumiem, szanuję, trochę ubolewam. Ale i tak było miło. To był naprawdę dobry dzień.

Młodzi zarażeni moim zachwytem na swoje wakacje polecą w tym samym kierunku, też na all inclusive. Najpierw odezwał się we mnie sknerus, że jakże to tak, że mogliby przecież przyoszczędzić, że mieszkania przecież nie mają itp. a potem doszłam do tego, że co przeżyją to ich, niech lecą, cieszą się i kolekcjonują dobre wspomnienia, bo nigdy nie wiadomo co będzie potem. I teraz cieszę się razem z nimi.

Nie biorę leków i póki co jest mi dobrze, zaczynam wypełniać się emocjami, wzruszać, potrafię uronić łzę. Paradoksalnie ucieszyło mnie to że znowu potrafię płakać, że nie jestem już taka zamrożona. Chyba też nauczyłam się już trochę życia w pojedynkę. Nie jest łatwo, ale da się.

Miłego weekendu Wam życzę!