Stali bywalcy :)

środa, 17 września 2025

16 / 2025

 ... mam ochotę wykrzyczeć całemu światu, że tamtej nocy, dwa lata temu w Grecji (kiedy kompletnie nie umiałam zasnąć, a potem w nocy spać), byłam jeszcze kobietą nieświadomą tego, co mnie czeka, szczęściarą, która nie doceniała swojego życia. Owszem, mówiłam, że jest dobrze, nawet zbyt fajnie i bardzo się obawiałam tego, że coś pierdyknie, tylko nie wiedzialam z której strony ... Cóż życie jednak potrafi zaskakiwać.

Podsumowuję te dwa ostatnie lata, a właściwie to siebie na przestrzeni tych dwóch lat, mogę śmiało powiedzieć, że podziwiam samą siebie za to, że wykaraskałam się z tej rozpaczy. Że dałam i daję sobie radę. Że nie straciłam kontaktu ze światem, żyję, istnieję. Ale generalnie to żal mi siebie samej. Już nie ma we mnie obsesyjnego lęku, obawy i strachu przed życiem solo. Skończyła się gonitwa myśli i ten chaos z tyłu głowy. Lekow nie biorę już dawno, terapię skończyłam w lipcu. Potrafię powiedzieć że mój mąż umarł, ale słowo wdowa wciąż jest dla mnie okropne

 

niedziela, 14 września 2025

15 / 2025

Deszczowy smutny dzień. 

Muszę pojechać po południu do Matencji, bo trzeba ogarnąć leki. Rodzeństwo urlopuje w ciepłym miejscu. Tak jak przypuszczałam wymiękniemy przy podawaniu leków. Codziennie, to wiadomo, ale trzeba trzy razy - rano, południe, wieczór. Początkowo rozkładaliśmy cale pudełko z kasetami (jedna kaseta na 1 dzień, z podziałkami na pory dnia) na cały tydzień i Matencja codziennie brała sobie z pudelka kasetę na konkretny dzień i zgodnie z rozpisanym planem dnia (bo taki ma i ściśle przestrzega) brała jak trzeba. Musieliśmy wymienić jeden lek na zamiennik z innym kształtem tabletki, bo "one są na uspokojenie, a ja ich nie potrzebuje" i odkładała, chowala. Na szczęście zmiana kształtu zadzialala. Potem kiedy źle się poczuła i trzeba było wezwać pogotowie, a kaseta z danego i kolejnego(!) dnia były puste musieliśmy zmienić strategie. Pani sąsiadka od lipca codziennie rano wręcza Matencji kasetę na konkretny dzień. Niestety zdarzyło się kilka razy że nagle okazywało się że "nie ma leków na wieczór, a przecież ona ich nie brała". No więc znowu zmiana strategii, kasety u sąsiadki są bez leków wieczornych, a wieczorne "ukryte" są w mieszkaniu i codziennie wieczorem trzeba zadzwonić i naprowadzić Matencje by do nich dotarła. 

Wydaje mi się, że już uodporniłam się psychicznie, że jestem silna, świadoma, wiem jak reagować, postępować i rozmawiać. Doszkolilam się troche, to fakt, bo wydawało mi się że niby wiem, ale w praktyce okazywało się że wiem niewiele. Niepotrzebnie spalałam się na tłumaczeniach i przywracaniu Matencji na siłę do naszej rzeczywistości. Już wiem, że szkoda nerwów, że nie warto, że ważne jest by ona była spokojna, a reszta się nie liczy, bo to jej rzeczywistość i ona w nią wierzy. I tak wydaje się, że jestem przygotowana, ale z tyłu głowy niemiła jest myśl, świadomość, że jej tam w tym ciele już nie ma, albo jest coraz mniej, że nie wiadomo czy wcześniejsze jej postępowanie które tak mnie, nas, bolało to już była choroba i wielokrotnie usiłuję dociec kiedy się zaczęła... 

Szczerze to chyba znalazłam sobie temat zastępczy do pisania, bo tak naprawdę to w głowie mam co innego... W środę miną dwa lata jak już nie ma przy mnie SzM...

poniedziałek, 8 września 2025

14 / 2025

Od stu lat obiecuje sobie przysiąść i sprawdzić dlaczego mam problem z komentowaniem. Nawet u siebie samej nie mogę zostawić komentarza. Odwlekam to w nieskończoność. 
A tymczasem należałoby nadrobić zaległości notatkowe.
Mała
Kilka dni temu pojechałam do Małej na pogaduchy. Miało być lekko, miło i przyjemnie. Zmroziło mnie gdy usłyszałam, że ona często czuje się tak jakbyśmy wciąż jeszcze siedziały na lotnisku i czekały na samolot do Polski, wracając do domu po śmierci SzM. Tęskni bardzo. Słuchałam, tuliłam, bo co więcej mogę. Kompletnie nie wiem jak jej pomóc. Rośnie we mnie poczucie winy, bo ja się wtedy tak bardzo rozsypałam, że gdyby nie ona to pewnie do dziś wracałabym do tej Polski. A to ona wzięła na swoje barki cały ciężar sytuacji, organizacji, troski, to ona dbała o mnie, a nie ja o nią. Zatopilam się w swojej stracie męża i rozpaczy, a przecież ona straciła ojca. Źle mi z tym.
Młody 
Byłam u Młodych, na zaproszenie, ale źle się u nich czuję. Nie nachodzę ich, nie narzucam się, nieproszona nie pójdę, i tak po prawdzie to byłam u nich na tym mieszkaniu drugi raz (bo pilnowanie zwierzyńca podczas ich urlopu się nie liczy), a mieszkają tam chyba od marca. Miałam wrażenie, że to była wizyta wymuszona. Młody bardzo się starał, chciał nadrobić za dwoje, bo JNP była obecna, ale jak zwykle z bolącą/znudzoną/cierpiącą miną. Staram się patrzeć na nich obiektywnie, a potem wielu rzeczy, które mnie bolą nie zauważać. Nie chcę być jak ta teściowa z kawału, która na pytanie o małżeństwa swoich dzieci mówi, że jej córka świetnie trafiła, bo mąż jej bardzo pomaga i w wielu rzeczach wyręcza, a niestety syn trafił kiepsko, bo ma żonę bardzo leniwą i wszystko musi robić za nią. Utwierdzam się w przekonaniu, że to ich związek i jeśli jemu z tym dobrze to jego sprawa.
Ja
Trudno jest mi się zmobilizować do wielu rzeczy. Narzucam sobie sama zadania do wykonania, ale nie jest to proste i oczywiście robię tylko to, co niezbędne.
Codziennie rano gdy siedzę na balkonie z kubkiem kawy i papierosem sama siebie motywuję i uzbrajam się w pogodny nastrój i wewnętrzną siłę by przeżyć w miarę dobrze kolejny dzień. Mam wrażenie, że wyczerpały mi się bateryjki, nie mam siły i energii, ale życie toczy się dalej i trzeba brać co niesie a nie babrać się w niechceniu. Więc biorę, przygarniam, uczestniczę, planuję, zgłaszam się, umawiam, organizuję, działam, ale gdy przychodzę do domu to mój wewnętrzny akumulator siada. A ktoś, kto patrzy z zewnątrz nie przypuszcza nawet jak bardzo pusta jestem w środku.