Biorę to, co życie daje, oferuje. A daje różne możliwości. No i... Nie miała Anonimka kłopotu i stresu to sobie wymyśliła zwiedzanie za Oceanem. Kanady znaczy się. Bilety i wiza ogarnięte. Miało być po prostu To-ron-to i Nia-ga-ra, ale jak mi powiedział ten do którego lecimy, żal przelecieć pół świata i zobaczyć tylko jedno miasto, kiedy tam tyle pięknych miejsc. Tyle że do pięknych miejsc trzeba znowu dolecieć i to jeszcze nic, ale potem WYPOŻYCZYĆ AUTO no i JEŹDZIĆ!!! I już teraz stres mnie zjada, a co dopiero potem...
Stali bywalcy :)
wtorek, 22 kwietnia 2025
niedziela, 20 kwietnia 2025
8 / 2025
Wielkanoc Wbrew pozorom mogę napisać że to był naprawdę fajny dzień. To nic że o czwartej rano mało nie dostałam zawału gdy zadzwoniła do mnie Matencja. Najczarniejsze myśli od razu... Coś się pewnie dzieje... Zadzwoniła bo przecież miała mnie obudzić o czwartej, tak przecież chciałam. Już nie wchodzę w głębsze dyskusje, potwierdziłam że jestem obudzona i tyle. A potem na spokojnie bez spiny wstałam sobie po 9. Posnułam się po domu bez pośpiechu i przed 11 pojechałam po Matencję. Z premedytacją nie robiłam nic wcześniej po to byśmy mogły wspólnie działać i szykować. I tak bylo. W międzyczasie zadzwoniła żona mojego brata bo Młody składając im życzenia powiedział że on chory i że my tylko we dwie śniadamy. Uspokoiłam że dramatu nie ma, że poukładałam sobie to już w głowie i że trzymamy się ustalonego planu. Po śniadaniu, kawie i ciastku poszłyśmy sobie spacerkiem (z wózkiem, bo wiedziałam że się na pewno przyda) na cmentarz. Matencja w sumie przeszła naprawdę spore, jak dla niej, odcinki drogi. Na cmentarz dojechał do nas brat z rodziną, a w drodze powrotnej spotkaliśmy siostrę SzM z mężem zmierzających do nas. I tak ok. 16 stawiliśmy się w umówionym wcześniej gronie. Wspólnie razem posiedzieliśmy do 20. Było naprawdę miło. Serio.
A teraz idę spać bo jutro będę kręcić kilometry na rowerze.
Dobrego Poniedziałku Wielkanocnego
piątek, 18 kwietnia 2025
7 / 2025
Wydawało się że już wychodzę na prostą, że okrzepłam, zagospodarowałam to swoje życie, nauczyłam się go. Guzik to prawda. Wciąż tak naprawdę nie mogę w to uwierzyć. Jakoś podświadomie czekam że przecież SzM wróci, a z nim nasze/moje dawne życie. Mimo że przecież wiem że nie i nie jestem w stanie tego wytłumaczyć.
Wiosna, zielono, życie toczy się dalej. Rocznica ślubu... byłaby 34, a nasz licznik stanął na 32. Moja pierwsza wycieczka rowerowa z dawną ekipą. Nie był to łatwy wyjazd. Było prawie jak dawniej. Prawie... Generalnie łatwo mi nie jest. Znowu wciąga mnie czarna dziura, a wokół pusto.
Piąty pogrzeb w którym przyszło mi uczestniczyć w tym roku wypadł dokładnie w Wielki Piątek. Niestety.
Gdy myślę o tym co się działo w moim życiu to samej siebie mi żal i samą siebie trochę podziwiam, że dałam radę. Nie gloryfikuję, nie upiększam i nie podkoloryzowuję SzM, ani naszego wspólnego życia, ale świadomość że jest obok... Że idziemy we dwójkę... Byliśmy. Sama siebie ganię za takie rozkminianie, bo co ma powiedzieć kobieta która traci męża i ma jeszcze na pokładzie małe dzieci... A ja cóż... Pojechałam na cudne greckie babskie wakacje z córką, na których dowiedziałam się że nagle umarł mój zdrowy nie chorujący mąż. Miesiąc po jego śmierci Matencja wylądowała w szpitalu na internie. Zakażona bakterią szpitalną zmieniła szpital. Ona w jednym szpitalu, a w drugim wylądował Tatencjusz. Jak przyszło do wypisów to na szczęście ze szpitala najpierw wypisali jego. Matencja wyszła ze szpitala po dwóch miesiącach kiepska, otępiała. Ruszyły poszukiwania przyczyny. Ostateczna diagnoza: ch_or_ob_a Al_zh_eim_era. Uczyliśmy się wszyscy życia z tą chorobą pana A. Nierozpoznawany przez własną żonę Tatencjusz znowu wylądował w szpitalu, potem jeszcze raz i tam zmarł. A potem dopiero była rocznica śmierci SzM... I zostaliśmy z Matencją w objęciach choroby pana A. A teraz Matencja, cóż... Lepiej to już było. Dobrze nie jest, ale jeszcze dramatu nie ma.
Jakąś taką wewnętrzną potrzebę mam poskładania tego czasu do kupy. Spisania. A i tak nie widzę w tych linijkach siebie. Nie ma mnie tam...
A Święta... Te będą inne. Każde są inne chciałoby się rzec. Mała dawno temu zakomunikowała mi że jej na Wielkanoc nie będzie bo ma zaplanowany wyjazd w świat. Szanuję decyzję, podziwiam asertywność, bo mnie włączyłaby się tzw. powinność i chyba nie zdecydowałabym się na wyjazd w świątecznym okresie nie mając stuprocentowej pewności że mama nie spędzi tych świąt sama. Cóż... Zaprosiłam Młodych i brata z rodziną na wielkanocne śniadanie i potem obiad z kawą i ciachem, od razu mówiąc że Matencję też do siebie zapraszam. Moje dzieci nie mają ze sobą więzi, potrzeby kontaktu więc Młody nie wie że Mała wyjeżdża. Tak swoją drogą ich brak kontaktu uznaję za swoją porażkę wychowawczą i życiową. Młodzi przyjęli zaproszenie tylko na śniadanie. Brat tylko na kawę i ciacho upewniając się że nie spędzam śniadania tylko z Matencją, bo jak powiedział tego by nie chciał. Na kawę i ciacho zaprosiłam jeszcze siostrę SzM, tą z którą mam dobry kontakt. Dziś zrobiłam już całe kompletne zakupy zgodnie z tym co kulinarnie sobie poukładałam w głowie. A późnym popołudniem zadzwonił Młody mówiąc że jest chory, ma od wczoraj gorączkę i ledwo żyje. No i że nie przyjdą do mnie wcale żeby nas nie pozarażać. I tyle w temacie rodzinnego śniadania wielkanocnego...
Nie, nie będę zmieniać planów i wciskać się albo na siłę ściągać do siebie brata z rodziną. Nie chcę psuć im ich planów. Na spokojnie spędzę ten czas z Matencją. Rano po nią pojadę, zabiorę do siebie bez spiny i pośpiechu, zjemy śniadanie, zabiorę ją na spacer, na cmentarz, a po południu przy kawie i ciastku będzie pewnie weselej. Na to liczę. Poniedziałek będzie albo samotny (bo nikt mnie nie zaprosił, a ja limit gościnności wyczerpałam w niedzielę) albo rowerowy jeśli pogoda pozwoli.
A jutro nadwyżkę dzisiejszych zakupów zawiozę Młodym bo sama bym to jadła przez miesiąc.
Spokojnych Świąt...
czwartek, 10 kwietnia 2025
6 / 2025
A zycie płynie. 34 lata temu brałam ślub cywilny, za kilka dni rocznica koscielnego... Coz. Żyję dalej. Biorę po kolei wszystko, co to życie przynosi ze sobą, co niesie i na co daje mi szansę. Spotkania, imprezy, wyjazdy, warsztaty. Naprawdę się dzieje. Bardzo o to dbam. Doceniam to, że mam wokół siebie fajnych ludzi, bo gdyby nie oni moja żałoba, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Bardzo to sobie cenię. No i niestety tak się jakoś składa, że zaliczyłam w tym roku już cztery ceremonie pogrzebowe. Widać że równowaga musi być zachowana. Ilekroć mam zaplanowane wyjście imprezowe tylekroć prawie w tym samym dniu zaliczam pogrzeb. Uodparniam się choć łatwo nie jest. Pani psycholog mówi, że niewiele już jest w stanie mnie poruszyć do głębi bo przez tą nagłą śmierć SzM jestem już niejako "uszkodzona". Niewiele rzeczy jest w stanie mnie ruszyc, bo wszystko inne dla mnie jest w mniejszej skali, a i tak paskudzi mi dzień, nastrój itp. Chodzę na terapię w dalszym ciągu w zasadzie chyba z przyzwyczajenia, no i może ze strachu że przyjdzie taki moment w procesie choroby Matencji że nie dam sobie rady sama ze sobą.
Zaplanowane z Małą eskapady zagraniczne krok po kroku się krystalizują a jeszcze w tak zwanym międzyczasie pojawia się nowa opcja, z której żal nie skorzystać. Nie mam na to żadnego parcia, chcenia, mam wrażenie że brnę w to bezwolnie. Celem jest danie Małej wspomnień. Nawet jeśli przyjdzie czas gdy ja tego nie będę pamiętać to mam nadzieję, że dla niej to będą cenne wspomnienia. Chciałabym takie perełki wspomnień zostawić też Młodemu, ale tu nie jest to takie proste. Muszę nad tym pomyśleć, bo z Malą to po prostu się dzieje.
Szczerze powiem: na zewnątrz owszem jest nawet kolorowe opakowanie ale w środku ciemność...